[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Takiego potwora nie sposób zresztą zabić morfiną.Oni nie mogą bez niej żyć.- To zły człowiek - powiedział Coffey, ale tym razem ciszej, jakby nie był zupełnie pewien, co mówi albo co przez to rozumie.- Zgadza się - przytaknął Brutal.- Wyjątkowo podły.To jednak nie ma teraz większego znaczenia, ponieważ nie wybieramy się z nim na tańce.- Ruszyliśmy dalej, asystując Coffeyowi niczym grupa czcicieli otaczająca swego nagle zmartwychwstałego bożka.- Powiedz mi, John, ty wiesz, dokąd cię zabieramy?- Żebym pomógł.Żebym pomógł.jakiejś pani? - odparł Coffey, posyłając Brutalowi pełne nadziei spojrzenie.Brutal pokiwał głową.- Masz rację.Ale skąd o tym wiesz? Skąd wiesz?John Coffey przez chwilę się nad tym zastanawiał, a potem potrząsnął głową.- Nie wiem - odpowiedział.- Szczerze mówiąc, szefie, w ogóle mało co wiem.Nigdy nie wiedziałem.I tym musieliśmy się zadowolić.6Wiedziałem, że małe drzwi między moim gabinetem i szopą nie zostały zaprojektowane z myślą o ludziach takich jak Coffey, lecz dopiero gdy przed nimi stanęliśmy, zdałem sobie w pełni sprawę z wagi problemu.Harry wybuchnął śmiechem, ale sam John nie widział w tej sytuacji nic śmiesznego.Można się było tego spodziewać; nie zobaczyłby w niej nic śmiesznego, gdyby nawet odznaczał się trochę większą lotnością umysłu.Był wielkim mężczyzną przez całe swoje dorosłe życie, a te drzwi były tylko trochę mniejsze od normalnych.Przykucnął i przecisnął się przez nie bokiem, a potem wyprostował się i zszedł na dół, gdzie czekał na niego Brutal.Tam zatrzymał się i jego wzrok powędrował przez puste pomieszczenie w stronę Starej Iskrówy, która stała na podwyższeniu, cicha i złowroga niczym tron w zamku martwego króla.Zawieszony beztrosko na oparciu kask bardziej niż koronę przypominał jednak błazeńską czapkę - coś, co włożyłby na głowę królewski trefniś chcąc, by szlachetna publiczność głośniej śmiała się z jego żartów.Wydłużony, pajęczy cień krzesła pełzł po ścianie niczym ponure memento.I owszem, znowu wydawało mi się, że czuję w powietrzu odór spalonego ciała.Był słaby, ale chyba go sobie nie wyobraziłem.Harry pochylił głowę i przeszedł przez drzwi, a za nim ja.Nie podobało mi się nieruchome spojrzenie, jakim John Coffey mierzył Starą Iskrówę.Jeszcze mniej spodobała mi się gęsia skórka, którą zobaczyłem na jego przedramionach, gdy podszedłem bliżej.- Chodź, duży - powiedziałem, biorąc go za rękę i próbując pociągnąć w stronę drzwi prowadzących do tunelu.Ale Coffey stał jak wryty; równie dobrze mógłbym starać się poruszyć gołymi rękoma głaz tkwiący głęboko w ziemi.- Chodź, John, musimy iść, chyba że czekasz, aż karoca przemieni się z powrotem w dynię - mruknął Harry i nerwowo się roześmiał.Wziął Coffeya za drugą rękę i pociągnął, lecz on w dalszym ciągu nie ruszał się z miejsca.A potem powiedział coś cichym i sennym głosem.Nie mówił do mnie ani do żadnego z nas, ale po dziś dzień nie zapomniałem jego słów.- Wciąż tutaj są.Wciąż trochę z nich tutaj zostało.Słyszę, jak krzyczą.Harry przestał się śmiać.Niepewny uśmiech, który zawisł na jego twarzy, przypominał skrzywioną okiennicę w oknie pustego domu.Brutal rzucił mi przestraszone spojrzenie i odsunął się od Johna Coffeya.Po raz drugi w czasie krótszym niż pięć minut miałem wrażenie, że znaleźliśmy się na skraju katastrofy.Tym razem jednak to ja energicznie zareagowałem.Trochę później miał to być Harry.Wierzcie mi, wszyscy zasłużyliśmy na medal tej nocy.Stanąłem między Johnem i krzesłem, wspinając się na palcach, żeby kompletnie zasłonić mu pole widzenia, a potem strzeliłem dwa razy głośno palcami przed jego oczyma.- No już! - przynagliłem.- Chodźmy! Powiedziałeś, że nie musimy zakuwać cię w kajdany, pokaż teraz, że to prawda.Chodź, duży! Chodź, Johnie Coffeyu.Tam! Do tamtych drzwi!Rozjaśniły mu się oczy.- Tak, szefie - mruknął i dzięki Bogu ruszył z miejsca.- Patrz na drzwi, Johnie Coffeyu, na drzwi i nigdzie indziej.- Tak, szefie.Oczy Coffeya powędrowały posłusznie w stronę drzwi, a ja dałem znak Brutalowi, który wyprzedził nas, wyjął z kieszeni kółko z kluczami i odnalazł ten właściwy.John nie odrywał wzroku od drzwi, a ja nie odrywałem wzroku od Johna, kątem oka widziałem jednak, że Harry zerka nerwowo w stronę krzesła, jakby zobaczył je po raz pierwszy w życiu.“Wciąż trochę z nich tutaj zostało.Słyszę, jak krzyczą”.Jeśli to prawda, Eduard Delacroix musiał krzyczeć najdłużej i najgłośniej z nich wszystkich i cieszyłem się, że nie słyszę tego, co słyszał John Coffey.Brutal otworzył drzwi i puszczając Coffeya przodem zeszliśmy po schodach.Znalazłszy się na dole, nasz olbrzym spojrzał z niepokojem w głąb niskiego ceglanego tunelu.Idąc nim mógł nabawić się skrzywienia kręgosłupa, chyba że.Przysunąłem bliżej wózek.Prześcieradło, na którym położyliśmy Dela, zabrano już (i prawdopodobnie spalono) i widać było znajdujące się pod spodem czarne skórzane obicia.- Kładź się - powiedziałem.Coffey zerknął na mnie z powątpiewaniem, ale ja pokiwałem zachęcająco głową.- Będzie ci łatwiej, a nam nie sprawi to różnicy.- Dobrze, szefie Edgecombe - odparł, po czym położył się, spoglądając na nas swymi zatroskanymi brązowymi oczyma.Jego obute w więzienne kapcie nogi zwisały prawie do samej podłogi.Brutal stanął między nimi i powiózł Johna Coffeya wilgotnym korytarzem, tak jak wiózł przedtem wielu innych.Jedyną różnicą było to, że obecny pasażer oddychał.W połowie drogi - znajdowaliśmy się pod szosą i usłyszelibyśmy zapewne stłumiony warkot samochodu, gdyby któryś przejeżdżał tędy o tej porze - John zaczął się uśmiechać.- Fajna jazda - stwierdził.Podczas następnej jazdy wózkiem nie będzie się tak dobrze bawił, przeszło mi przez głowę.Podczas następnej jazdy wózkiem nie będzie myślał i nie będzie czuł.A może nie miałem racji? “Wciąż trochę z nich tutaj zostało”, powiedział; i słyszał, jak krzyczą.Idąc z tyłu, poczułem, jak przechodzi mnie dreszcz.- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś aladyna - odezwał się Brutal, kiedy dotarliśmy do końca tunelu.- Nie martw się - odparłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]