[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ojcze Bell - upierał się Jack - wiem, że jestem w pewien sposób arogancki.Ale faktem jest, że zniknął także mój syn.W Dębach.Starzec odwrócił się profilem.Przez boleśnie długą chwilę milczał, od czasu do czasu zwilżając wargi końcem języka.- Ojcze Bell - spróbował znowu Jack - ja wiem, że mój syn tam jest.I potrzebuję twojej pomocy, by go odzyskać.Wreszcie eks-ksiądz poruszył się w fotelu, jego dłonie wpełzły jedna na drugą na kolanach, jak dwa wychudzone koty.- To, o czym pan mówi, panie Reed.to wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu.- Oni są tam nadal - oświadczył Jack.Przez chwilę widział wyraźnie, że ojciec Bell zastanawia się nad wyparciem się wszelkiej wiedzy na temat, kim są „oni”.Ale Jack wypowiedział swe słowa tak bezpośrednio i z takim naciskiem, że nie było mowy o wykrętach.- Oni są tam nadal? - powtórzył z niedowierzaniem.- Wiesz więc, co się z nimi stało, prawda, ojcze? - stwierdził Jack.- Wiesz, dokąd się udali.- Tak - potwierdził ojciec Bell.- Wiem, dokąd się udali.- I powiesz mi o tym?Powoli Bell zaczął pojmować okropność tego, co powiedział Jack.- Mówi pan, że oni są tam nadal? Po tylu latach? Mój Boże.nie przypuszczałem, że będą w stanie przeżyć.Wedle wszelkich reguł powinni byli zginąć z głodu.Powinni byli zginąć w ciągu paru dni.Są tam nadal! Mój Boże, są nadal!- Proszę mi o tym opowiedzieć - nalegał Jack.- Powinieneś to zrobić, ojcze.- Oho, przyjacielu, nie jestem pewien, czy muszę to zrobić.Nie jestem pewien, czy mogę.Jeśli oni są tam nadal, mój Boże!- Ojcze Bell, muszę uratować syna.- Panie Reed, przestałem być księdzem.Dopomożenie panu nie jest moim obowiązkiem.- O czym ojciec mówi, obowiązek? - zapytał Jack.- To tylko dziecko!- Pan ich nie zna, panie Reed.Nie zna pan ich tak blisko jak ja.- Próbujesz mi powiedzieć, że nie pomożesz? Ojcze Bell, masz osiemdziesiąt siedem lat, a mój syn dziewięć.Czy to się w ogóle nie liczy? On ma przed sobą całe życie!Nieoczekiwanie starzec wczepił się w poręcze fotela i zawył ochryple:- Jestem przerażony, panie Reed! Jestem śmiertelnie przerażony! Boże, czy pan wie, o co mnie pan prosi? Jest pan szalony! Jest pan szalony! Jest pan prawie tak szalony jak oni!Jack wstał, przeszedł przez pokój i stanął tuż nad Bellem.Stary człowiek najpierw podniósł wzrok na niego, a potem odwrócił.Jack odezwał się spokojniej:- Samo opowiedzenie mi o tym nie może ojcu wyrządzić żadnej szkody.- Ach, nie.Ale jeśli to wykryją.- Nie wykryją.Jak, u diabła, mogliby to zrobić? Ojciec Bell potrząsnął głową.- Będę wiedzieli.Zgadną! Nikt prócz mnie nie wie, co się wydarzyło.Jeden z nich wyznał mi to przy spowiedzi.Dlatego nie mogłem opowiedzieć policji.Dlatego wyrzekłem się kapłaństwa.Widziałem nieszczęsnego Elmera Estergomy'ego postawionego pod pręgierzem przez władze; widziałem ruinę całej jego rodziny.I przez cały czas nie mogłem przemówić w jego obronie z powodu tego, co wariat wyznał mi na spowiedzi.- Do diabła, ojcze Bell - powiedział Jack - musisz teraz powiedzieć to mnie.Bo jeśli teraz mi nie powiesz, ci szaleńcy zabiją mego syna; a przysięgam Bogu, jeśli to nastąpi, wtedy ja zabiję ciebie.Obiecuję to, i do diabła z konsekwencjami.Jack nigdy dotychczas nie groził nikomu w taki sposób i przestraszył się własnych słów prawie tak samo jak ojciec Bell.Ale w tym momencie starzec wyszeptał:- Nie wypuścisz ich, prawda? Cokolwiek się zdarzy, nie wypuścisz ich?I Jack wiedział już, że ojciec Bell powie mu wszystko, czego chciał się dowiedzieć.Przysunął swe krzesło o parę stóp bliżej i usiadł ponownie.- Ten pacjent, który rozmawiał z tobą podczas spowiedzi.czy to był Quintus Miller?- Skąd o tym wiesz? - Głos ojca Bella drżał z lęku.- Natchniony domysł, jak sądzę.Essie Estergomy powiedziała mi, że był najtwardszy i najinteligentniejszy z całej grupy.- Tak, był, i to w wysokim stopniu Mój Boże, Quintus Miller.Niezwykły człowiek.Niski, ale bardzo barczysty, bardzo muskularny.Wyglądał jak ciężarowiec.Szyja gruba jak u byka! Czarne włosy, wypomadowane, z przedziałkiem dokładnie pośrodku.Oczywiście taka wówczas była moda.Kamienna twarz.Twarde oczy, jak główki gwoździ, całkowicie bez wyrazu, całkowicie pozbawione współczucia.A na tułowiu tatuaż, jakiego nigdy w życiu nie widziałeś.Dwie wytatuowane dłonie, jakby sięgające zza pleców i rozdzierające szeroko jego brzuch.Jego wnętrzności, wytatuowane na czerwono, żółto i niebiesko.jego żołądek, wątroba, kiszki.Sam ten widok wystarczył, by mi ściąć krew w żyłach.- Ojciec Bell ze świstem wciągnął powietrze do jednego nozdrza.- W ten sposób pysznił się swoją śmiertelnością, i to właśnie tak bardzo mnie przerażało.Nie ma nic straszniejszego, jak spotkanie oko w oko z człowiekiem, któremu obojętne jest, czy żyje czy umiera.Przebywało tam w Dębach niemało podobnych, zarówno mężczyzn, jak kobiet, ale oni zwykle nastawieni byli na autodestrukcję.Żadne z nich nie przerażało mnie tak, jak przerażał Quintus Miller.Czuło się, że jeśli zagrozi mu śmierć, zrobi wszystko, by zabrać ze sobą tylu ludzi, ilu tylko zdoła.Ten człowiek miał w sobie tyle uczuć moralnych, co rekin-młot.Jack milczał przez chwilę, by dać ojcu Bellowi czas na uspokojenie się.Potem poprosił:- Opowiedz mi, co Quintus Miller wyznał ci na spowiedzi.- Odbył wiele spowiedzi.Dwa lata spowiadał się, prawie co tydzień.Wielokrotnie ostrzegałem doktora Estergomy, jak bardzo jest niebezpieczny.Ale oczywiście doktor Estergomy już o tym wiedział, dzięki próbom dokonania jego rehabilitacji.Słuchanie opowiadań Quintusa zupełnie wytrącało z równowagi.To, co mówił, brzmiało tak racjonalnie, a przecież nagle człowiek zdawał sobie sprawę, że opowiada ci najobrzydliwsze, obsesyjne, alogiczne nonsensy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]