[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaryzykuję jedno i drugie - spokojnie odpowiedziała Teres.- Tych niewielu Rillytich, jacy pozostali, zapewne wycofano do obrony murów; co do spotkania z innymi niebezpieczeństwami bagna, to takie ryzyko muszę podjąć.Gdy zrobię pierwszy krok na grobli, Kane będzie wiedział, że przybywam.A jeśli będę sama, sądzę, że da mi bezpieczną drogę choćby z samej ciekawości, jeśli nie z innych powodów.A może zechce spotkać się ze mną właśnie z tych innych przyczyn.Myślę, że jego reakcja na moją ucieczkę wynikła z nagłego przystępu morderczego szału.My.wiele znaczyliśmy dla siebie wzajemnie.przez krótką chwilę.On to pamięta.- A czy Kane nadal znaczy coś dla ciebie? - zgrzytnął Dribeck, zdumiony swoją zazdrością.- Nie wiem - mruknęła Teres.- Pomimo całego zła, jakie wyrządził, nadal nie wiem.Ty sam, jak się zdaje, nadal go podziwiasz.Nie wiem.Niejasno zdał sobie sprawę, że to prawda.- Gerwein wezwała starożytne przypływy.Morze Zachodnie rzuci się na Kranor-Rill i pochłonie Arellarti.Zginiesz tam ze wszystkimi.- Czary Gerwein nie przemogą Krwawnika - warknęła.- Znam jego potęgę, bo widziałam Arellarti.Zaklęcia wiedźmy to próżne nadzieje i stracony czas.Ale nawet gdyby nie były daremne, zaryzykuję.Kane ma decydujące znaczenie dla zwycięstwa, a ja jestem jedynym człowiekiem, który może do niego dotrzeć.Nie mogę pozwolić, aby w tej chwili moje uczucia wpłynęły na mój rozsądek - pomyślał Dribeck, ale pomimo to powiedział:- Nie mogę pozwolić, byś podejmowała takie ryzyko.- Słuchaj no, do diabła! - wybuchnęła Teres.- Nie proszę cię o pozwolenie na cokolwiek! Zawiadamiam cię, jakie są moje zamiary, i zaraz je zrealizuję! Bądź łaskaw zapamiętać, że nie należę do twoich dowódców ani twojej szlachty! Moje miasto może być w ruinie, moją armię może stanowić tylko garstka, ale teraz ja rządzę Breimen i jestem w stosunku do ciebie równoprawnym sprzymierzeńcem! Więc w tym charakterze zawiadomiłam cię o moim planie bitwy i nie potrzebna mi twoja zgoda na przyjęcie własnej strategii!- W porządku, zgadzam się, że masz prawo kierować własnymi czynami w sposób, jaki uważasz za najlepszy - mruknął Dribeck.- Idzie tylko o to, że.- Że jestem kobietą, a ty mężczyzną; mężczyzna chroni i rozkazuje, a kobieta jest posłuszna i wdzięczna swemu obrońcy! No więc wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić takie pomysły! Zabieram tę księgę do Kane'a, a jeśli umrę, to umrę jako pani samej siebie! Zaufam opiece mojej dobrej prawicy i lepiej na tym wyjdę!To go ugryzło najbardziej.- Odczep się ode mnie, Teres, do diabła! Nie zamierzam cię zatrzymywać! Nie zaprzeczam nawet, że twój plan to najlepsza strategia, jaka nam pozostała.Chciałem po prostu upewnić się, że wiesz, jakie ryzyko podejmujesz.Ruszaj, gdy będziesz gotowa, i życzę szczęścia!Teres, nadal gniewna, chwyciła palimpsest i dumnym krokiem wyszła z namiotu.Umieściła księgę w juku i wskoczyła na siodło, nadal nie spojrzawszy na Dribecka.- Powodzenia, Teres! - zawołał, tym razem szczerze.Ale nie miał pojęcia, czy go usłyszała.Gwellines parskał i płoszył się, gdy jego kopyta dotknęły stratowanej, błotnistej ziemi wokół wylotu grobli.Teres z niepokojem stwierdziła, że purpurowy blask ogniowych kamieni stał nad nimi jak mgiełka, widoczna nawet przy świetle dziennym.Przemówiła uspokajająco do ogiera, pogłaskała jego pulsującą szyję, a gdy dotknęła ostrogami jego boków, Gwellines wskoczył na niezwykłą nawierzchnię.Kiedy cwałował przed siebie wśród gnijącej ziemi, iskierki dziwacznie tańczyły w miejscach, gdzie jego podkowy rysowały szkliste kamienie.Grobla biegła przez głębie Kranor-Rill jak pasmo płynnego światła.Ciągnęła się mila za milą prostą linią; ponad cuchnącym mułem i labiryntem kęp roślinności.Nawet w takiej chwili Teres znalazła dość odwagi, by podziwiać to mistrzowskie dzieło nadnaturalnej inżynierii.Miecz trzymała w pogotowiu przeciw wszelkim niebezpieczeństwom, jakie mogły przeszkodzić jej wdzieraniu się coraz dalej, ale nie widać było niczego, co by chciało jej zagrozić.Nad moczarem stała dziwna cisza.Nic się nie poruszało w splątanym, trędowatym podszyciu.Ani jeden wąż nie wygrzewał się na grobli, a oczekiwane roje złośliwych insektów znikły.Wyglądało, jakby jadowici mieszkańcy Kranor-Rill wycofali się w głąb moczarów, w odwrocie przed nieziemskim złem, promieniującym z lśniących kamieni.W miarę jazdy jej gniew zaczai wygasać, a myśli powróciły do Lorda Dribecka.Teres pożałowała, że ich ostatnie słowa były tak zjadliwe; pan Selonari był najlepszym z przyjaciół, jacy jej pozostali, i bolała nad tym, że to gorzkie wspomnienie będzie jej ostatnim.Nie! Nie podda się łatwo śmierci!Dookoła ciągnęło się bagno, kipiące, otulone mgłą pustkowie.Jego czysta, surowa linia wkrótce zaczęła nużyć monotonią, horyzont zakrywała stojąca nieruchomo mgła.Teres wkrótce utraciła poczucie czasu i odległości.Zdawało jej się, że bez końca jedzie rozżarzonym tunelem wśród krwawych oparów, gdzie majaczące, groźne kształty kryją się w otaczającej ją niesamowitej ciszy.Dławiła ją świadomość niepokonanego niebezpieczeństwa, zaciskającego się jak stryczek kata z każdym uderzeniem kopyt Gwellinesa.To wyobrażenie szarpało zatrutymi kłami jej nadwerężone nerwy.W ciężkiej atmosferze wisiało nieznośne poczucie zagrożenia, mrożąc krew w żyłach.Zanim jeszcze znajome mury zamajaczyły w przejmująco wilgotnym oparze, Teres dostrzegła aureolę diabelskiego zła, promieniującego z Arellarti.Potężny monolit spiżowej bramy stał otworem.Ogromna postać z założonymi na piersiach rękami wsparta o obelisk, wyglądała przy niej jak karzełek.Powitał ją arogancki uśmiech, ale jego potężne ciało, zawsze tchnące zuchwałą siłą, było teraz zmizerowane, wychudłe, wyniszczone jakąś bezimienną, lecz wysysającą jak wampir nocą.- A więc wróciłaś, wilczyco - powiedział Kane ze znużeniem.Przez chwilę nie mogła wydobyć głosu, zapomniawszy słów nieustannie w myśli układanych i powtarzanych podczas jazdy.Kane wiedział o jej przybyciu od pierwszej chwili, gdy skierowała wierzchowca na groblę.Z mieszanymi uczuciami pozwolił jej się zbliżyć.Wściekłość, jaka go ogarnęła po zdradzie Teres, była przelotną urazą, którą zastąpił wspomnieniem ich bliskości.Bo w świecie Kane'a nienawiść była siłą tak wszechobecną, jak nieogarnione masy piasku, przesypującego się na pustyni.Po tak długim istnieniu wśród jej ruchomych wydm prawie nie odczuwał kłującego, jałowego wiatru, nieustannie przeobrażającego oblicze niewzruszonej pustki.Miłość była wyjątkowym, ulotnym zjawiskiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]