[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Barber ciął go przez pysk, dlatego mnie puścił. Tylko raz zacisnął szczęki, ale nie poprawił.Nie rozżarł tej rany.Ranę już umyto.Skóra wokół niej była mocno zaczerwieniona, brzegi uniesionei rozsunięte, wewnątrz widniał rozszarpany mięsień. Trochę szycia, hę! Hjalmir rzucił uśmiech pacjentowi. Nie odetniesz mi, panie, ramienia? Wasz katrup by uciął.? Milczenie żołnierza było wymowne. Trzy sycele będzie za szycie.Rany pozostałych też wymagały szycia.Hjalmir rozpakował swoje rzeczy. Twój kolega to niezły rzeznik powiedział Adams. %7łeby amputować ramięw takim stanie. Grizius właściwie ma rację.Mała szansa, że to nie zagnije.Ukąszenia Czarnychpaskudnie się goją. Trzeba odkazić. Znowu te twoje teorie, hę.? Właśnie.Trzeba tę ranę myć i myć. Wody już nie ma.Zbierze się dopiero trochę na rano. Przemyć wódką, samogonem. Dobrze.Tak zrobimy.Jak żadna z tych ran nie zropieje, dostaniesz pół sycela.Adams pokręcił głową. Zropieje na pewno.Ale może obejdzie się bez amputacji. Cha, cha, cha.! Toż ja nie mówiłem, że zamierzam ci dać te pół sycela.Rany żołnierzy Adams przemył ich własną wódką; rozwierał je i wymuszałkrwawienie.Dwóch cicho syczało, trzeci tak zacisnął zęby, że słychać było zgrzytanie.Cięcia zostały zadane pazurami Czarnego.Hjalmir zszył pogryzionego.Przyszła kolej na pociętych. Wolisz, żebym ja to zeszył za półtora sycela, czy mój niewolnik za pół sycela? powiedział do pierwszego, zanim Adams zdążył zaprotestować.Pierwszy z nich wybrał fachowca, drugi debiutanta.Adams uważnie śledził pracęmistrza.Hjalmir szył rozdartą skórę na plecach żołnierza.Ponure zadowolenie nieopuszczało jego gęby. Lubi być podziwiany. , pomyślał Adams. Każdy naukowiec lubi byćpodziwiany , poprawił się w myślach.Kiedy wypadła jego kolej, wymył zakrwawioną igłę w wódce, jedwabne nitki teżzamoczył.Hjalmir pokiwał głową z uznaniem.Doceniał teatr, ale nie miał przekonaniado Adamsowych guseł.Szycie nie było trudne.Ranę dało się ściągnąć palcami.Kłopot sprawił węzełek.Adams wiedział, że chirurdzy zakładają każdy szew osobno, przerywał więc pracę cościeg i wiązał końce.Nie potrafił powtórzyć sposobu szycia Hjalmira, który używałjednej nici, zawężlając kolejny szew na poprzednim.Odciął nożem końce nitek i ranę zabandażował.Hjalmir przyglądał się jego robocie.Pacjent odliczył mu pół sycela należności.72.Pod wieczór Hjalmir postanowił wyjść na spotkanie wracających decym Pachomai Quirinu.Czasami każda minuta mogła mieć znaczenie dla transportowanych rannych.Najpierw wspięli się niewyrazną ścieżyną po piargu do posterunku na kulminacjigrzędy, następnie łatwa wspinaczka w dobrze urzezbionej skale wyprowadziła ich nagrań.Dalej, nie przekraczając jej, samym ostrzem lub zasypanymi szutrem półkamiwiodła powietrzna ścieżka ku Mrocznej Przełęczy.Stamtąd otwarł się niezwykły widok:Z prawej w dole wybrzeże i Krum, z niewielkim kształtem trupiej głowy warowni, dalejkilka innych, małych osad.Od lewej rozpościerało się nieznane pustkowie, rozległy,łagodnie opadający płaskowyż.Zeszli na siodło Mrocznej Przełęczy, zaznaczone kilkoma wysokimi kopczykamiz płaskich want.Stąd wyrazna ścieżka sprowadzała ku płaskowyżowi.Tutaj teren wyglądał jeszczebardziej pusto niż od strony Krum.Niebo ciemniało na horyzoncie, jakby osłonięte odsłońca piłą skalnej grani.Skała była tu szara, bez liszajów, porostów czy poduszek mchu.Przysypana drobnym żwirkiem lub grubszym piargiem.Poniżej przełęczy ślady ścieżekwydeptanych przez żołnierzy ginęły wśród leżących równo, jakby ułożonychbezsensowną pracą olbrzyma, okazałych, płaskich want.Skała wietrzała kolejnymiwarstwami, kiedyś mozolnie osadzonymi przez wodę.Jedyną roślinnością były kłębysuchych, kolczastych gałęzi.Niektóre leniwie toczyły się z powiewami wiatru.Czasemzatrzymywały się za wantami.Miejscami wszystkie pustacie między wantami zatkanebyły kłębami cierni. Uważasz, panie, że ci dwaj podrapani umrą od tego? Niby dlaczego? Skoro zakażenie tego ramienia da się powstrzymać tylko odcinając rękę. Z pojedynczych zadrapań Czarnego da się wyjść, chociaż się długo ślimaczą.Pogryzione ramię to gorsza sprawa.Zbliżał się ku nim powracający oddział.%7łołnierze prowadzili grupę ludzi.Legioniścimaszerowali raznie, z bronią na ramionach; niektórzy pogwizdywali.Brańcy zawinięciw pledy szczękali łańcuchami.Na czele szedł oficer w szkarłatnym płaszczu, w kilcie o zielono-czerwonym tartanie,napierśniku i hełmie z grzebieniem.Nieco niższy od Adamsa, atletyczny podobnie jakHjalmir, ale nie tak kwadratowy.Uśmiechnął się do chirurga. Szybko zeszło w Krum, Mistrzu.Tęsknota za robotą wzięła? Tam też było trochę roboty.Oficer miał zimne, zielononiebieskie oczy, jasne włosy i zarumienioną, pokrytąpiegami skórę na twarzy.Skóra zle znosiła górskie słońce.Oprócz piegów tworzyły się naniej kalafiorowate narośla.Mimo twardej, wąskiej linii ust i kwadratowej szczęki twarzoficera wydała się Adamsowi znajoma.Domyślił się, że ma przed sobą brata Adali. Quirinu już wrócił? Na razie wy wracacie.Pachom uśmiechnął się. Na moich dzisiaj nie zarobisz.Brańcy sami garnęli się w ręce.Czarnych nieuświadczył.Do roboty będzie tylko podbite oko.Jeden się szamotał z gołą panną. Było trochę roboty w obozie.Nie narzekam. A ty? Pachom wskazał podbródkiem Adamsa. Kupiłem go od Hrabbana.Będzie moim pomocnikiem. Aa.to on. Pachom zlustrował go wzrokiem. Drubbaal daleko? Nie pojawi się prędzej niż za parę dni. Pachom teraz uśmiechał się do Adamsa.Nie był to zły uśmiech. Napór Czarnych przytkał go w obozie na Nocnej Grani.Bethmann, doprowadzcie oddział do obozu rozkazał korpuśnemu.Ten rzucił rozkaz, żołnierze ruszyli jego śladem, za Pachomem pozostało jedyniedwóch nieskutych brańców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]