[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ma to wypisane na czole - odparł.Rozlega się pukanie do drzwi - pojedyncze, ostre pukanie,które sprawia, że podskakuję.- Otwarte! - wołam nieco zbyt głośno.Robert Bass wsuwa głowę przez drzwi, po czym wchodzido pokoju.Zamyka je za sobą i opiera się o nie, ciężko dysząc.Ma rozwiane włosy i w jednej ręce znajomy zielony kaskrowerowy.Wyobrażam sobie, że przez co najmniej trzydzieścisekund przeczesywał palcami włosy, by osiągnąć ten efektpotarganej swobody.Je jakiś batonik muesli.- Powoli uwalniające się węglowodany - mówi, ocierającrękawem czoło i uśmiechając się.- Coś cię goni? - pytam.Uśmiecha się słabo.- Nie, wyczerpało mnie tak szybkie pedałowanie.Bałemsię, że sobie pójdziesz - odpowiada.Obficie się poci.-428 Przepraszam za spóznienie.Boże, tak mi gorąco, na dworzemusi być jakieś trzydzieści stopni.Podchodzi do łóżka i siada na rogu, na trójkącie koców iprześcieradeł, które odsunął Diego.T - shirt ma mokry odpotu.Nachyla się, by mnie pocałować.- Robiłeś to już wcześniej? - pytam, odsuwając się odniego.Wydaje się nieco zakłopotany tym pytaniem.- Nie - odpowiada, prostując się.- A czemu pytasz?- Wiedziałeś o tym hotelu.- Wszyscy wiedzą o tym hotelu - odpowiada.- Ty też.Nieprzyjechałem tutaj na przesłuchanie, wystarczająco często robito moja żona - mówi, ocierając z czoła nową falę potu.- A o co wypytuje? - pytam.Patrzy na mnie nieufnie.- Normalne rzeczy.A potem następne.Głównie o to,dlaczego nie zarabiam tyle pieniędzy, by ona mogła mniejpracować.Posłuchaj, naprawdę nie przyjechałem tu, żebyprowadzić tego typu rozmowę.- A może się wykąpiesz? - proponuję, pokazując na małedrzwi umieszczone pomiędzy dwiema szafami.Nie rozumiem,dlaczego hotelowe szafy są tak duże, skoro większość ludzima tak mało bagażu.- Tak właśnie zrobię - mówi, wchodząc do łazienki.Wystawia głowę zza drzwi.- Masz ochotę się przyłączyć?- Chyba wysłucham do końca tego programu o cyklużycia amazońskich paproci - odpowiadam.- To naprawdęinteresujące.Spogląda na mnie powątpiewająco i wchodzi do łazienki.Kiedy jestem pewna, że zostałam sama, biorę głębokioddech i opieram się o szafę.Trzeszczy i niebezpiecznie sięchwieje.Nie mogę uwierzyć, że znajduję się w hotelowympokoju w Bloomsbury z Robertem Bassem, który spodziewasię uprawiać ze mną seks.Choć w ciągu minionego roku429 wyobrażałam sobie tę scenę niezliczoną liczbę razy, teraz,kiedy to ma się urzeczywistnić, jakoś nie umiem sięzaangażować.Nie tego chcę.Po raz pierwszy od niemal roku jestemczegoś absolutnie pewna.Nie mogę uwierzyć, że zaszłam ażtak daleko.Kładę to na karb jego daru przekonywania,alkoholu i czegoś bardziej nieuchwytnego: pragnienia, byzrobić coś zuchwałego.Czasami trzeba dojść do punktu, zktórego nie ma odwrotu, by wiedzieć dokładnie, dokąd sięzmierza.Uświadamiam sobie, że pragnęłam bardziej iluzji niżrzeczywistej ucieczki.Robert Bass zostawia drzwi otwarte i kiedy jestem pewna,że siedzi w wannie, wstaję, by wyjść.Postanawiam nic mu niemówić, na wypadek, gdyby miał siłę odwieść mnie od tego.Tak czy inaczej, nie mam ochoty widzieć go nagiego podczaskąpieli.Woda przestaje lecieć i Robert Bass nuci piosenkęColdplay.Wyłączam radio, ale na korytarzu słyszępodniesione głosy.Podchodzę do drzwi i słucham.Słychać,jak ktoś biegnie, potem jakaś kobieta zaczyna krzyczeć,dołącza się męski głos i drzwi się zatrzaskują, a potem znowuotwierają.Wystawiam głowę za drzwi na wypadek, gdybykomuś potrzebna była pomoc.Pokój naprzeciwko jest otwarty i ten hałas zdecydowaniepochodzi ze środka.Przechodzę na palcach po brzydkiej,podniszczonej wykładzinie i wchodzę do numeru 508.Stoi tam troje ludzi.W pierwszej chwili nie zauważająmnie w drzwiach.To daje mi czas na przyjęcie dowiadomości, że rozpoznaję ich wszystkich.Cała trójka mówinaraz, podniesionymi głosami, zamaszystymi gestamipodkreślając siłę wyrazu swoich słów.Kiedy mniedostrzegają, milkną, ich ciała nieruchomieją, choć ręcepozostają w górze w dziwnych pozycjach i z pewnością bolą430 ich mięśnie.Tryptyk ziemistych, nieruchomych, wpatrzonychwe mnie twarzy.- Lucy Sweeney, co ty, do kurwy nędzy, zrobiłaś? -odzywa się ze złością Guy.Znajduje się po prawej stronie dwuosobowego łóżka.Koszulę ma rozchełstaną, a spodnie wiszą mu wokół bioder,rozpięte i pogniecione.Mam nadzieję, że się rozbierał, a nieubierał.Ręce ma opuszczone, dłonie zaciśnięte w gniewnepięści.Rękawy koszuli opadają mu na ręce.Szuka kogoś, nakim mógłby wyładować swoją wściekłość.- To nie ma nic wspólnego z nią! - wołają jednocześnieEmma i Isobel.Ale to jedyna harmonijna chwila podczasnastępnej pełnej udręki godziny, jaką spędzamy w tympokoju.- Lucy, dzięki Bogu, że tu jesteś - mówi Emma, tak jakbybyło to coś, co razem zaplanowałyśmy.Czuje wyrazną ulgę namój widok.- To nie idzie zgodnie z planem.Najwyrazniej uważa, że znalazłam się tutaj z jej powodu.W jej głowie nie zaświtałaby myśl, że moja obecność mogłabymieć coś wspólnego z moim własnym życiem.- Dotarłam do końca tropu - wyjaśnia Isobel, nieodrywając spojrzenia od Emmy.W jej głosie pobrzmiewa odrobina dumy, ale poza tymsprawia wrażenie wykończonej.Wiem, że dokładnie w tejchwili bezlitośnie ocenia stojącą przed sobą kobietę,zastanawiając się, co ma tamta, czego nie może zapewnić ona.Mam ochotę powiedzieć Isobel, że to błąd, że próbaporównywania żony z dziesięcioletnim stażem z rocznąkochanką to bezcelowa debata, przemawiająca wyłącznie nakorzyść tej nowej dziewczyny.Fakt, że Isobel maprawdopodobnie lepsze ciało niż Emma, która chyba nigdy wżyciu nie znalazła się nawet w pobliżu siłowni, pozostajenieistotny.Moja przyjaciółka ma po swojej stronie urok431 nowości.Czas czyni ludzi bardziej krytycznymi wobec siebie,tracą aurę tajemniczości, żony robią się jędzowate, a mężowiehumorzaści.- To tak jak porównywanie katedry świętego Pawła iGherkina - odzywam się.- Jedna budowla jest stara i znajoma,druga nowa i ekscytująca.Pytanie tylko, która przetrwa.- Wybacz, ale się zgubiłam, Lucy - mówi Emma.Niezdawałam sobie sprawy z tego, że mówię na głos.- Wiedziałaś przez ten cały czas? - pyta Isobel,odwracając się do mnie.Zauważam, że jej podbite oko zbladło i jest niezleodstawiona.Jej sandałki od Rogera Viviera sprawiają, żegóruje wzrostem nad nami wszystkimi, i ma na sobiesukienkę, która bardziej nadaje się na doroczne przyjęcie wSerpentine.Ale to wszystko jest oczywiście nieistotne.Aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że zachowaniepoziomu ma dla niej ogromne znaczenie psychologiczne.Taksobie myślę, że z całą pewnością nadawałaby się do szkołyrozwiedzionych kobiet Jerry Hall.- Naprawdę mi przykro, Isobel - mówię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl