[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzmiało to rozsądnie, ale w tej chwili przyszedł mi do głowy zagadkowy apelzawarty w dzienniku Hieronimusa.Powtórzyłem słowa z pamięci:- Rozejrzyj się wokoło! Prawdy nie szuka się w słowach, ale słowa można znalezć wprawdzie.- Co, na Hades, ma to znaczyć?- Sam chciałbym wiedzieć - odrzekłem ze wzruszeniem ramion, ale nagle przeszedłmnie zimny dreszcz.- Masz minę, jakbyś zobaczył lemura, Poszukiwaczu.- Dawno temu.- Zadrżałem na to wspomnienie.- Omal nie zginąłem w takimmiejscu.Na Herkulesa, zupełnie o tym zapomniałem! Trzydzieści pięć lat temu, kiedypracowałem dla Cycerona podczas procesu Sekstusa Roscjusza.Wynajęty zabójca wszedł zamną do toalety obok świątyni Kastora.Byliśmy sami, jak my dzisiaj.Wyciągnął nóż.- Bardzo to wszystko ciekawe, ale może zostawiłbyś mnie już w spokoju! - wybuchnąłnagle rozdrażniony Kalpurniusz.Odwróciłem się na pięcie i bez słowa wyszedłem na zewnątrz.Trochę mi go nawetbyło żal.Sądząc po braku odgłosów, wciąż nie mógł sobie ulżyć.Podczas mojej krótkiej nieobecności wzdłuż Via Sacra zrobiło się chyba jeszczetłoczniej.Rozglądałem się za jakąkolwiek szczeliną w ludzkim murze, ale nie było sięktórędy przecisnąć, a od wrzasków iśmiechu dzwięczało mi w uszach.Zdałem sobie sprawę,że wcale nie mam ochoty wracać do swojej loży dla uprzywilejowanych.Dość sięnapatrzyłem na nieszczęsnych, odzieranych z resztek godności jeńców, na pysznego Cezara wJowiszowej kwadrydze i niekończące się kolumny jego liktorów, dowódców i legionistów.Nagle zapragnąłem znalezć się zupełnie gdzie indziej.Ruszyłem przed siebie, byle dalej odparady, ścisku i zgiełku.Jak sącząca się przez pory wapiennej skały woda kluczyłemuliczkami Rzymu, wybierając drogę najmniejszego oporu, i sam nie wiedząc jak, trafiłem dobramy Flaminiusza.Przeszedłem pod nią, nie zwalniając kroku.Byłem na Polu Marsowym.Za mego dzieciństwa było to rzeczywiście pole, rozległy płaski teren, na którym legionyćwiczyły musztrę i manewry taktyczne.Część tej ziemi wciąż pozostaje nie zabudowana, aleprzez ostatnie czterdzieści lat miasto wylało się poza mury i tam, gdzie kiedyś wzbijały kurzżołnierskie buty, dziś tłoczą się kamienice czynszowe, świątynie i budowle publiczne; PoleMarsowe stało się jedną z najbardziej tętniących życiem rzymskich dzielnic.Tego dnia jegozaułki jednak były puste.Zza dzielącego mnie teraz od Forum Kapitolu aż tutaj dobiegałdaleki poszum ludzkich głosów, słabł jednak z każdym moim krokiem, gdy szedłem dalej kuszerokiemu zakolu Tybru, radując się tą namiastką swobody i udaną ucieczką od Cezarów,Kalpurnii, Kalpurniuszy, mojej zrzędliwej żony, a nawet od Rupy, ostatnio stałegotowarzysza moich wędrówek po mieście.Nogi poniosły mnie do nowo powstałego centrum handlowego wokół teatruPompejusza, gdzie przed trzema dniami odwiedziłem Arsinoe.Ciekaw byłem, czy wróciła doswej zaimprowizowanej celi, ułaskawiona, ale już pozbawiona towarzystwa i posługGanimedesa.Mijałem pusty portyk i zamknięte na głucho sklepiki, aż dotarłem do wejściateatru.Brama była otwarta i nikt jej nie pilnował, wszedłem więc do środka.Nie było tam żywego ducha.Patrzyłem na widownię, rozkoszując się grą światła icienia na koncentrycznych rzędach siedzeń, coraz wyżej, aż ku koronie, gdzie widniałasylwetka świątyni Wenus.Zamyślony zacząłem się powoli wspinać na szczyt; architekt takdobrał wysokość kamiennych ław, że służyły zarazem za stopnie.Przypomniałem sobie, jakieszalone kontrowersje wzbudziło ogłoszenie przez Pompejusza planu zbudowania stałegoteatru.Przez stulecia konserwatywne fakcje kapłanów i polityków uparcie odrzucały tenpomysł, tłumacząc, że taka ekstrawagancja przyczyniłaby się tylko do upadku moralnościiupodobnienia się Rzymian do zepsutych Greków.Pompejusz przechytrzył oponentów,umieszczając w projekcie świątynię, przez co cały kompleks mógł być oficjalnie poświęconyi zagrożenie dla moralności zostało zażegnane.- Czy mnie słyszysz?Nie byłem jednak sam.Na scenę wyszła jakaś białobroda postać w wielobarwnejtunice.- Hej, pytam, czy mnie słyszysz tam na górze? Nie kiwaj głową, tylko powiedz!- Słyszę!- Krzyczeć nie musisz.W tym cała rzecz.akustyka.Mówię teraz tylko odrobinęgłośniej niż normalnie, a jednak mój głos dociera do ciebie swobodnie, prawda?- Tak.- Dobra.La, la, la, la.Rum tum tum, trala bum!Przez chwilę wydawał z siebie serie bezsensownych dzwięków.Domyśliłem się, żejest aktorem i ćwiczy gardło, ale nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.- No, widzę, że mam dziś wyczuloną publiczność! - skomentował.- Usiądz więc isłuchaj.Pomożesz mi w opracowaniu rytmu.Zrobiłem, jak mi kazał.Przyszedłem tu, by się oderwać od problemów, a na to nie malepszego remedium, w każdym razie wśród tych, po których na drugi dzień nie boli głowa, niżkilka chwil w teatrze.Mężczyzna odchrząknął i przyjął dramatyczną pozę.Kiedy przemówił,jego głos brzmiał zupełnie inaczej: miał teraz głęboki, mroczny, dziwnie falujący ton.Był togłos biegłego aktora, zdolny zafascynować widza izawładnąć jego wyobraznią.- Przyjaciele i współobywatele, witajcie na naszym przedstawieniu.Jestem autoremsztuki, a oto jej prolog.czyli okazja dla mnie, by powiedzieć wam, co myślę o historii, którązaraz odegramy.Mógłbym się nie fatygować i dać ją wam po prostu obejrzeć, abyście samiwyrobili sobie zdanie.ale ponieważ jesteście kapryśnymi Rzymianami, wolę nie ufaćwaszym osądom.Tak, tak, gwizdajcie i buczcie ile wlezie!.- Urwał i się wyprostował.- No,widownia, buczeć proszę i gwizdać, jeśli łaska.Spełniłem jego życzenie najlepiej jak umiałem, z własnej inicjatywy dorzucającjeszcze garść inwektyw, w tym drobną wątpliwość co do prowadzenia się jego matki.- O, teraz lepiej - pochwalił i wrócił do teatralnej pozy.- Wiem, co was tutajsprowadza.Przyszliście świętować dobry los wielkiego człowieka.Zważcie moje słowa.niewielki los dobrego człowieka.To byłaby zupełnie inna okazja.i inny człowiek!Domyśliłem się, że teraz mam się roześmiać; żart, wyraznie wymierzony w Cezara,fundatora wystawianych sztuk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]