[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."A więc nie jest to plaga.jeszcze?" - pomyślał.Na tym etapie mieliby wrażenie, że płoną im ciała.Uciekaliby w panice.Obejrzał się do tyłu, chociaż po zgiełku, jaki czynili, wiedział już, co zobaczy.I nie omylił się.Podążała za nim grupa około tuzina mężczyzn.Spośród wielu głosów wyłowił powtarzane wielokrotnie "H" w różnych odcieniach lęku i złości.Przejeżdżające obok niego pojazdy zwalniały.Nie spoglądał w ich stronę, ponieważ wiedział, że kierowcy i pasażerowie obrzucali go podejrzliwymi spojrzeniami.Wkroczył na niewielki placyk w centrum miasta, mijając usytuowany tutaj pomnik jakiegoś miejscowego bohatera.Nagle usłyszał, jak ktoś wykrzykuje wyrazy w języku, którego nie znał.Zaczął się spieszyć; odgłos kroków za jego plecami rósł - najwidoczniej tłum szybko się powiększał.Przeszedł obok kolejnego kościoła.Tu także bito w dzwony - dźwięk był nienaturalnie czysty i głośny.Z tyłu usłyszał kobiecy głos, wykrzykujący przekleństwa.Strach, który towarzyszył mu już od pewnego czasu, zaczął się szybko potęgować.Wschodzące coraz wyżej słońce zapowiadało przepiękny dzień, nie miał już jednak nastroju, by się nim cieszyć.Skręcił w prawo i skierował się w stronę pola leżącego ćwierć mili dalej.Dobiegające z tyłu głosy przybrały na sile - wciąż jednak nie zwracali się do niego bezpośrednio.Usłyszał wypowiadane kilkakrotnie słowo: "morderca".Na widok twarzy w oknach przyspieszył kroku.Za jego plecami coraz częściej padały przekleństwa.Nie, nie zmuszą go, by biegł.Przechodząc przez ulicę, niemal potrącony został przez samochód.Kierowca obrzucił go nienawistnym spojrzeniem, przyspieszył i zniknął za rogiem.Wiedzieli, że to on był za to odpowiedzialny.Ludzie umierali, a wszystkie poszlaki wskazywały na niego.Poprzedniego dnia był bohaterem.Teraz stał się wyklęty.A w dodatku ta przeklęta, prymitywna i pełna przesądów aura, która spowijała całe miasto.Wszystkie te wizerunki bóstw, talizmany i przynoszące szczęście symbole - wszystko to sumowało się teraz w coś, co zmuszało go do coraz większego pośpiechu.Czuł, że w swych ograniczonych umysłach przypisują mu kontakty raczej z demonami niż bogami.Gdyby nie pozostał tak długo po obiedzie, gdyby udało mu się umknąć przed przechodniami."Byłem samotny - rozpaczliwie przekonywał sam siebie.- Gdybym był tak rozważny jak kiedyś, uniknąłbym niebezpieczeństwa i nie miałaby miejsca żadna infekcja.Ale byłem taki samotny."- H! - wykrzyknął ktoś ostro, histerycznie.Nie odwrócił się.Jakieś dziecko stojące obok kosza na śmieci strzeliło do niego z procy.Gdy przechodził przez przejście dla pieszych, ktoś pstryknął w jego kierunku niedopałkiem papierosa.Zatrzymał się i nie odwracając czekał.Idący za nim tłum zbił się w zwartą masę.Ktoś go pchnął, ktoś inny uderzył łokciem.Kilka razy usłyszał słowo "morderca".W przeszłości doświadczył już czegoś podobnego.Nagłe wspomnienie nie dodało mu jednak ducha.- I co teraz zamierzasz robić, mister? - wykrzyknął ktoś.Nie odpowiedział.- Pozarażać jeszcze więcej ludzi? Nie odpowiedział.Nagle za plecami usłyszał gwałtowny, spazmatyczny kaszel jakiejś kobiety.Odwrócił się.Niedawno doświadczył oczyszczenia, mógł więc pomóc.Plująca krwią kobieta osuwała się właśnie na kolana.- Przepuśćcie mnie - polecił spokojnie, jednak zwarty mur ciał ani drgnął.Ponad ramionami zdezorientowanych ludzi obserwował bezradnie, jak kobieta umiera lub zapada w komę.Dla niego wyglądała już na martwą.Zauważył, że chwilowo uwaga tłumu skupiła się na umierającej kobiecie, co dawało szansę na pomyślną ucieczkę.Cofnął się, skręcił za najbliższym rogiem i zaczął biec.W chwilę później ponownie siedzieli mu na karku.Po rzucanych w niego przedmiotach zorientował się, iż próbując uciekać, popełnił kolosalne głupstwo.Teraz byli już pewni.Na chodniku przed nim jęły roztrzaskiwać się kamienie.Jeden uraził go boleśnie w ramię.Zły znak.Teraz jednak nie mógł się już zatrzymać.Musiał biec - szybciej i szybciej.Ścisnął worek mocniej i pomknął przed siebie.Jeden z kamieni musnął go po włosach.- Morderca! Zabójca!"Co oni właściwie zamierzają?" - przemknęło mu przez głowę.Przez chwilę rozważał możliwość łapówki.W przeszłości udało mu się dzięki temu wykaraskać kilkakrotnie z podobnych sytuacji.W tej chwili nie miał jednak nic do zaoferowania, a ścigający go z uporem tłum nie wydawał się skłonny do negocjacji.Niewielki kamyk minął go, odbijając się ze stukotem od ściany budynku.Kolejny rzut był celniejszy - ramię sparaliżował nagle ostry, przejmujący ból.Następny pocisk gwizdnął mu tuż koło ucha.Potrząsnął głową.- Drań! - usłyszał wrzask.- Nie wiecie, co robicie! - wykrzyknął.- To był wypadek!Trafił go kolejny kamień i na szyi poczuł wilgotną, ciepłą strużkę.Palce, którymi dotknął urażonego miejsca, splamiły się czerwienią.Może wbiec do sklepu? Mógłby poszukać schronienia w mrocznym wnętrzu magazynu.Rozejrzał się dookoła, lecz wszystkie wydawały się być już zamknięte.Gdzie była policja?W plecy uderzyło go kilka kawałków ostrych skał, przejmując całe ciało dotkliwym bólem.Zachwiał się.- Przybyłem, aby okazać pomoc.- zaczął.- Morderca!Upadł na kolana pod gradem kamieni, jednak podniósł się i szybko pobiegł dalej.Bezskutecznie rozglądał się za jakimś oferującym względne schronienie miejscem.Wszystko było pozamykane.Coś ciężkiego uderzyło go w plecy i upadł.Tym razem nie podniósł się tak szybko.Poczuł na swym ciele kilka kopniaków, ktoś splunął mu w twarz.- Morderca!- Proszę.Wysłuchajcie mnie! Mogę to wyjaśnić.- Idź do diabła!Nieporadnie, posuwając się na czworakach, dotarł do ściany i usiadł, opierając się o nią plecami.Otoczyli go zwartą ścianą.Posypały się kamienie i razy.- Proszę! Jestem już bezpieczny! - Drań!Niespodziewanie owładnęła nim wściekłość.Za to, co z nim robili.Przybył do tego miasta, by służyć im swoim darem i nieść pomoc.Droga do Italbar kosztowała go wiele wysiłku.A teraz leży, krwawiąc, na ich ulicy.Kimże oni są, by go sądzić, obrzucać przekleństwami i ranić? Wściekłość narastała, a wraz z nią moc, o której wiedział, że raz uwolniona, może pozabijać ich wszystkich.Nienawiść, uczucie ongiś zupełnie mu nieznane, nagle eksplodowała w jego umyśle niczym biały płomień.Żałował, że niedawno przeszedł kolejne katharsis.Byłby teraz nosicielem, zarażającym ich wszystkich.Razy i kopnięcia nie ustawały.Skulił się, osłonił dłońmi twarz i cierpiał."Lepiej mnie zabijcie - pomyślał mściwie.- Bo jeżeli nie, powrócę".Kiedy po raz ostatni opanowało go podobne uczucie? Nie musiał wysilać zbytnio pamięci, wspomnienie przyszło samo.Kościół.Strantryjska świątynia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]