[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawrócił, zatrzymał się i nabierając szybkości ruszył przez pole walki, stopami naprzód, przechylając się do kąta czterdziestu pięciu stopni.Trup ściskał Samenę, zaciskając coraz mocniej trędowate dłonie na jej gardle i przeginając kark, aż zaczęła, zwijać się z bólu.Kasyx pomyślał, że Xaxxa próbuje dokonać rzeczy niemożliwej.Chciał już powstrzymać go, kazać odstąpić, nie ryzykować.Ten jednak precyzyjnie wymierzył swój lot i jednym uderzeniem stóp strącił głowę z ramion trupa tak, że poleciała, tocząc się i koziołkując przez pył i tymotkę o całe sto stóp dalej.Z karku trupa wytrysnęła żółtoszara fontanna, potem zakręcił się w miejscu i opadł na kolana, zwalniając wreszcie uścisk.Legł na ziemi, szarpnął się po raz ostatni i znie­ruchomiał.Samena wstała na równe nogi.Trzęsła się i była blada, zdołała jednak posłać Kasyxowi szybki uśmiech ulgi.Była już raz porwana przez diabła i wiedziała, do czego jest zdolny.Nic, nawet oszalałe zwłoki, nie mogło się z tym równać.Kasyx zwinął swe pole siłowe i cała czwórka zlustrowała zasiane trupami pole, dobijając gdzieniegdzie poruszające się jeszcze zwłoki.Broń Tebulota była niemal całkowicie rozładowana.Rozglądając się po równinie, wszędzie widział leżące ciała, były ich ponad trzy setki.Wiedział, że oto Wojownicy Nocy odnieśli zwycięstwo nad siłami ciemności.Wiatr nawiewał popiół na trupy, targał strzępami ich pogrzebowych szat.Za parę dni zostaną ponownie po­grzebane - tym razem na zawsze.- Sądzę, że powinniśmy się za nich modlić - stwierdził Kasyx.- To byli tylko zwykli ludzie, tacy jak my.Tebulot zbliżył się do niego.- A teraz poszukamy grubej ryby, co? Yaomauitla.Kasyx spojrzał na mechaniczne miasto.Przybrało kształt wielkiego, leżącego człowieka, zmieniało się jednak nieus­tannie, przemontowywało.Najwyraźniej chłopiec, który je wyśnił, był zmęczony i przestraszony.Autostrady odłączały się sekcjami i przyłączały, tworząc nowe ciągi.Wieże i iglice wznosiły się i opadały jak szpulki staromodnych maszyn do szycia, oświetlone pociągi furgotały wypadając z tuneli i chowając się w nich.Mechanizm tykał i pogwizdywał.Samena podeszła do nich.Pióra na jej kapeluszu miotały się na wietrze.- Yaomauitl jest tam - powiedziała, wskazując ręką miasto.- To miasto zostało zbudowane ze zgromadzonych w jednym miejscu wszystkich rzeczy, których ten chłopiec się boi.Ze wszystkiego, co potrafi sobie wyobrazić.Widzie­liście, jak rosło, jak zmieniało kształty.To miasto jest Yaomauitlem, a Yaomauitl jest tym miastem.Tebulot stanął po prawicy Kasyxa, który położył rękę na jego ramieniu, by odnowić ładunek Opiekuna Maszyny.- Co robimy? - spytał Tebulot.- Będziemy wysadzać całe miasto?- Czy nie spowodowałoby to uszkodzeń w umyśle chłopca? Z punktu widzenia psychologii usunięcie wszyst­kich jego najgorszych lęków może być niebezpieczne - po­wiedziała Samena.- Nie wiem - odparł Kasyx.- Zresztą, to akademicki spór.Nie mamy dość mocy, by zniszczyć całe miasto.- Yaomauitl ma serce, prawda? Jak wszyscy? - spytał Xaxxa.Kasyx przytaknął.- Myślę, że możemy to założyć, skoro jego niedorostki miały budowę podobną do urodeli.- Do czego?- To rodzaj istoty dwudysznej, przypominającej sala­mandrę.Taka jaszczurka albo syrena, ssak podobny do jaszczurki, tyle że bez nóg.- No dobrze - rzekł Xaxxa.- Skoro diabeł ma serce, to możemy pójść do miasta i znaleźć je, prawda? I rąbnąć go w najczulszy punkt.Tebulot sprawdził skale broni.- To zdaje się mieć sens - powiedział.- Zresztą, skoro nie mamy dość siły, by zniszczyć całe miasto, nie ma wyboru.Samena przytaknęła.- Też tak myślę.Nie zostało nam, zdaje się, zbyt wiele czasu?- Pytanie tylko, jak uda nam się znaleźć serce? - za­stanawiał się Kasyx.Samena uzbroiła wskazujący palec w grot, który był zdolny eksplodować po wniknięciu w ciało, jak harpun do polowań na wieloryby.- Znajdę je - powiedziała.- Myślę, że od czasu, gdy diabeł trzymał mnie w niewoli, mój nos wyczulił się idealnie na zapach Yaomauitla i jemu podobnych.Zeszli z równiny popiołu, zostawiając za sobą pokonaną armię martwych, i zagłębili się w peryferie mechanicznego miasta.Niebo nad ich głowami zaniosło się kolejną burzą, błyskawice przeskakiwały od chmury do chmury.Zanim doszli do pierwszych budynków, zaczął padać deszcz, który nadawał połysk drukowanym na cienkiej blasze chodnikom i pokrywał wilgocią podobne ściany.Wojownicy Nocy szli ostrożnie wąską uliczką, trzymając broń w pogotowiu.Prze­szli pod mostem kolejowym.Przemykał po nim z blaszanym łoskotem pociąg, którego światła odbijały się na dachach.Samena przytknęła palce do czoła.Zamknęła oczy.- Tędy - rzuciła, skręcając w lewo.Poszli za nią wąską aleją między budynkami najeżonymi kółkami zębatymi, sprężynami i tykającymi zapadkami.W powietrzu unosił się silny zapach oliwy, połączony z wonią cyny.- Czujecie? - zapytał Kasyx.- Pamiętam samochód wyścigowy na kluczyk, który pachniał dokładnie tak samo.Jezu, byłem sześcioletnim dzieciakiem, gdy się nim bawiłem! I czuję się, jakbym znowu miał sześć lat.Jak dotąd, nie spotkali nikogo z mieszkańców miasta.Aleja skończyła się, wyszli na słabo oświetloną ulicę z cynowej blachy, na której kłębiły się zabawki: tramwaje, auto­busy i samochody; wszystkie duże jak prawdziwe.Zgrzyt sprężyn i zębatek przytłaczał ich, nieustannie rozlegał się pisk trących o siebie polakierowanych, metalowych po­wierzchni.Autobusy i tramwaje były zatłoczone, ich pasaże­rami byli jednak wymalowani na oknach, pusto uśmiechają­cy się ludzie.Kierowcy wyobrażeni byli na przednich blasza­nych szybach en face, w bocznych okienkach z profilu.- To niesamowite - rzekł Xaxxa, gdy mijali sklep rzeźniczy, w którym kawałki mięsa zostały po prostu nadrukowane na tylnej ścianie za kontuarem, oraz sklep spożywczy, podobnie udekorowany reklamami „Wheaties”, „Come Brown Rice” i „Rinso”.Mżawka, drżąca w świetle ulicznych latarni, tworzyła wokół każdego z nich świetlisty krąg.Idąc mokrym chod­nikiem Kasyx zaczynał rozumieć, że oto zwiedzają kolekcję dziecięcych wyobrażeń, które znikają z pola widzenia wraz z wejściem w dorosły świat, lecz żyją nadal, utajone, gdzieś na peryferiach snów.Miasto było wyobrażeniem chłopca tylko w tym sensie, że ucieleśniało odrębne lęki.To Yaomauitl zebrał je razem i zbudował z nich tę konstrukcję.On sam mógł przybrać dowolną formę, dowolną postać.To właśnie miała na myśli Samena, mówiąc, że Yaomauitl jest właśnie tym miastem.Wojownicy Nocy podążali za Samena, przemierzając uliczkę za uliczką, przechodząc po wąskich mostach i prze­mykając przez tajemnicze zakamarki, przecinając ciche place i zgiełkliwe dworce.Błądzili tak w deszczu prawie dwadzieścia minut, nim Samena uniosła dłoń.- Teraz słychać je wyraźnie!Nastawili uszy.Miała rację.Spod zgrzytów, dzwonienia, stukotu i szczebiotu ruchu ulicznego wybijał się jeszcze jeden mechaniczny dźwięk: gardłowe „ka-czug, ka-czug.” Był to odgłos wydawany przez masywny zegar z roz­kołysanym wahadłem.Ten zegar był sercem miasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl