[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doogie prowadził samochód i potrzebował dotego obu rąk, a gdyby ktokolwiek z nas próbował zastrzelić napastnika, musiałby tymsamym pozbawić Roosevelta głowy, co nie wydawało się najlepszym rozwiązaniem.Rezus skoczył na naszego tłumacza i próbował go ugryzć, kiedy ten chciał mu odebraćklucz.Małpa poruszała się z niesamowitą szybkością i w mgnieniu oka przeskoczyłanad przednim fotelem.340 Co dziwne, rzuciła się najpierw na Bobby ego  być może pomyliła go ze mną,synem Wisterii Jane Snow.To mama powołała do życia te stworzenia, dlatego też jauchodziłem w małpich środowiskach za syna doktor Frankenstein.Słyszałem, jak kluczodbija się od głowy Bobby ego, choć na pewno nie tak mocno, jak życzyłaby sobie tegomałpa, która nie miała tu dość miejsca na odpowiedni zamach.Potem Bobby zdołał jakoś złapać ją obiema dłońmi za gardło, a zwierzę wypuściłoklucz, by uwolnić się z morderczego uścisku.Tylko bardzo lekkomyślny wróg małp pró-bowałby w tych okolicznościach użyć broni, więc kiedy Doogie wciąż jechał szalonymslalomem, Sasza odsunęła szybę po swojej stronie, a Bobby podał mi kłopotliwy cię-żar.Chwyciłem małpę za szyję i zacisnąłem wokół niej palce, a Bobby cofnął rękę.Choćwszystko to odbywało się bardzo szybko, zbyt szybko, byśmy mogli się zastanawiać nadnaszymi poczynaniami, rozwścieczony rezus zdążył dać się nam we znaki; kopał i wy-machiwał łapami z zaskakującą siłą, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że nie mógł za-czerpnąć oddechu.Dwadzieścia pięć funtów oszalałego ze strachu i nienawiści zwie-rzęcia próbowało chwycić nas za włosy, wydrapać oczy i oderwać uszy.Sasza odwróciłagłowę na bok, a ja pochyliłem się nad jej kolanami, próbując wyrzucić rezusa z samo-chodu.Wystawiłem go za okno i zwolniłem uścisk.Widząc, że małpa, zniknęła wreszciew ciemności.Sasza zasunęła szybę tak raptownie, że ledwo zdążyłem cofnąć rękę. Nie róbmy tego więcej  powiedział Bobby. Zgoda.Kolejny rozwrzeszczany napastnik próbował wskoczyć do hummera przez wybiteokno, jednak Roosevelt przywitał go celnym ciosem.Zwierzak wyleciał do góry jak wy-strzelony z katapulty i zniknął nam z oczu.Doogie wciąż jezdził od krawężnika do krawężnika, a małpa zawieszona na tylnychdrzwiach kołysała się niczym wahadło jakiegoś dziwacznego zegara.Orson stracił namoment równowagę, natychmiast jednak poderwał się na równe nogi, warcząc i kła-piąc zębami, by uświadomić upartemu rezusowi, co go spotka, jeśli spróbuje dostać siędo środka.Tymczasem pozostali członkowie stada nadal ścigali nasz samochód.Choć szalonemanewry Doogiego uwolniły nas w dużej mierze od niepożądanego towarzystwa, spo-wolniły także tempo jazdy, i małpy znów zaczęły nas doganiać.Wreszcie Doogie przestał jechać slalomem, nacisnął na pedał gazu i wyjechał zzazakrętu z taką prędkością, że gdy nagle gwałtownie zahamował, samochód omal nie sta-nął dęba.Tylko refleks naszego kierowcy ocalił od gwałtownej śmierci pierwsze kojotyze stada, które biegło ulicą Umarłego Miasteczka.Małpa uwieszona u tylnych drzwi wrzasnęła przerażona widokiem lub zapachemstada i rzuciła się do ucieczki.Kojoty, sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt osobników, rozstąpiły się niczym wodystrumienia i otoczyły nasz samochód.341 Bałem się, że któryś z nich spróbuje rzucić się na nas przez wybite okno.Z pewnościąnie poradzilibyśmy sobie z nim tak łatwo jak z małpą.Jednak kojoty nie przejawiałyżadnego zainteresowania zapuszkowanym ludzkim mięsem i mijały samochód obojęt-nie, zmierzając w sobie tylko znanym kierunku.Stado małp ścigających nasz wóz wybiegło właśnie zza rogu.Były tak zaskoczoneczekającą tu na nie niespodzianką, że wystrzeliły do góry, jakby korzystały z trampoli-ny.Jako zwierzęta inteligentne i przewidujące nie czekały na dalszy rozwój wypadków,lecz natychmiast rzuciły się do ucieczki.Kojoty ruszyły ich śladem.Dzieciaki odwróciły się w fotelach, wznosząc okrzyki na cześć kojotów. Czuję się jak w świecie  Jaskiniowców  mruknęła Sasza.Doogie wywiózł nas z Wyvern.Kiedy byliśmy pod ziemią, wiatr przegnał chmury, a teraz na niebie wisiał wielkisrebrny księżyc, okrągły jak czas. 27Nie minęła jeszcze północ, kiedy rozwiezliśmy wszystkie dzieciaki do domów.Byłoto bardzo miłe przeżycie.Azy nie zawsze są gorzkie.Azy w oczach rodziców, którym od-dawaliśmy ich zguby, były słodkie jak miłość.Gdy Lilly Wing spojrzała na mnie, tulącdo siebie Jimmy ego, zobaczyłem w jej oczach coś, co pragnąłem zobaczyć tam przedlaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl