[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak było, dopóki los nie rzucił nas na piękną wyspę, gdzie dojrzewały owoce soczyste,gdzie rosło wiele drzew rosochatych i gdzie przepięknie pachniały kwiaty, gdzie była ptakówśpiewających przystań, a w rzekach woda przezroczysta.Nie było na niej tylko żadnychdomostw ani nikogo, kto by rozpalał ogniska.Kapitan zarzucił przy owej wyspie kotwicę, akupcy i inni podróżni wysiedli na ląd, aby popatrzeć na ptaki i drzewa tam rosnące, by sławićAllacha Jedynego, Wszechmogącego i podziwiać moc Pana Przepotężnego.W tym samymcelu i ja za innymi na wyspę zszedłem i usiadłem nad jednym z przejrzystych zródełpomiędzy drzewami.Miałem ze sobą jadło, więc siedząc tam spożyłem to, co mi dał AllachNajwyższy.Muskał mnie miły wietrzyk, czas przyjemnie płynął i senność zaczęła mniemorzyć.Ległem tedy i we śnie się pogrążyłem, ukołysany pieszczotą łagodnego wietrzyku iupojony słodkimi woniami.Gdy potem wstałem ze snu, żywej duszy koło siebie nie znalazłem.Statek wraz z innymipodróżnymi odpłynął, a nikt spośród kupców ani wioślarzy nie zatroszczył się o mnie, tak żena owej wyspie mnie pozostawili.Rozglądałem się na prawo i na lewo, ale nikogo poza mnątam już nie było, przeto ogarnął mnie smutek tak ogromny, że trudno sobie wyobrazićwiększy i o mało mi żółć nie pękła od ogromnego żalu, rozpaczy i wielkiego utrapienia.Wdodatku nie miałem przy sobie żadnych rzeczy potrzebnych człowiekowi, nie miałemjedzenia ani picia i stałem tak w osamotnieniu, z duszą udręczoną, i nad życiem swymbolałem mówiąc: Nie zawsze dzban pozostać może cały! Ocalałem za pierwszym razem,gdyż spotkałem kogoś, kto zabrał mnie z samotnej wyspy do zamieszkanego kraju.Ale terazdaleko, och jakże daleko mi do tego, abym tu spotkał jakiegoś człowieka, który by mnie stąd168wywiódł do jakiegoś kraju, gdzie ludzie mieszkają! I tak płakałem, i wzdychałem nad sobą, iw smutku winiłem się za to, co uczyniłem, i za to, żem nowe podróże i trudy przedsięwziąłzamiast w swoim domu wypoczywać i w kraju rodzinnym pozostać.Byłem tam przecież takiszczęśliwy, raczyłem się dobrym jadłem i napitkiem, miałem piękne stroje i nie brakowało miniczego: ani pieniędzy, ani towarów!I rozpaczałem nad tym, żem opuścił Bagdad i znów na morze się wypuściłem, niepomnywszystkich trudów, jakich doznałem w mej pierwszej podróży, której mało życiem nieprzypłaciłem.I rzekłem: Zaprawdę, od Allacha pochodzimy i do Niego powrócimy. Aleszaleństwo już mnie prawie ogarnęło, wstałem więc i krążyłem po wyspie to w prawo, to wlewo się kierując, gdyż nie byłem w stanie wytrzymać na jednym miejscu.Potem wspiąłemsię na wysokie drzewo i z wierzchołka patrzyłem na wszystkie strony.Z początku niewidziałem nic prócz nieba i wody, drzew, wysp i piasków, ale potem, gdy lepiej wzroknatężyłem, dostrzegłem w oddali na wyspie jakiś biały kształt ogromnych rozmiarów.Zlazłem z wierzchołka drzewa, zwróciłem się w stronę tego czegoś białego i ruszyłem kuniemu krocząc tak długo, aż do niego dotarłem.Jak się okazało, była to wielka biała kopuła,wysoko ku górze wzniesiona i bardzo wielka w obwodzie.Podszedłem bliżej i okrążyłem tękopułę, ale nigdzie wchodu do niej nie znalazłem, a nie miałem siły ani zwinności, aby się nanią wdrapać, gdyż powierzchnia jej była niezwykle gładka.Oznaczyłem więc sobie miejsce,w którym stałem, i obszedłem kopułę wokoło po to, by wiedzieć, ile jej obwód wynosi abyło to pięćdziesiąt pełnych kroków.Gdy tak dumałem nad sposobem dostania się do wnętrzakopuły, dzień począł się kończyć i słońce pochyliło się ku zachodowi.Potem słońce nagleznikło, niebo pociemniało i światło słoneczne całkiem skryło się przed moimi oczami.Pomyślałem, że to chmura przykryła słońce, i zdumiało mnie to, gdyż była to pora lata.Podniosłem głowę i szukając przyczyny tego zjawiska, dostrzegłem ogromne ptaszysko opotężnym ciele i szeroko rozpostartych skrzydłach, które lecąc w powietrzu przysłoniłosłońce, odbierając wyspie jego światło.Moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej iprzypomniałem sobie pewne opowiadanie, dawno zasłyszane od podróżników i pielgrzymów,którzy dalekie wyprawy odbyli.Według opowieści tej na odległych wyspach żyje ptakogromnego wzrostu, zwany Ruch, który swoje małe karmi słoniami.I nabrałem pewności, żekopuła, którą właśnie zobaczyłem, jest jajem Rucha, i podziw mnie ogarnął nad tym, coAllach Najwyższy stworzył.Gdym tak trwał w zdumieniu owym, ptak opuścił się na kopułę,objął ją skrzydłami, i nogi do tyłu wyciągnąwszy, zasnął niechaj będzie pochwalony Ten,który nigdy nie śpi! Wtedy podniosłem się, zdjąłem z głowy turban, rozłożyłem go iskręciłem na podobieństwo powroza, opasałem się nim i przy jego pomocy uwiązałem sięmocnym węzłem do nogi tego ptaka.W duszy mówiłem sobie: Może on zaniesie mnie dojakiegoś kraju, gdzie są miasta i gdzie ludzie mieszkają.Zaprawdę, to chyba będzie lepsze niżpozostanie na tej wyspie.Noc tę spędziłem czuwając, w obawie, że ptak Ruch uniesie mnie i odleci ze mną, zanimzdążę się obudzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]