[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na folwarku pogasły już ognie i rozlegały się tylko przeciągłe gwizdania nocnych stróżów, gdy Jan wracał do oficyny.Pomimo późnej pory siadł przy biurku i, choć nie lubił bawić się piórem, nie mógł się wstrzymać od podzielenia się z przyjacielem triumfem:Mój drogi Wacławie! Stał się cud: zakwitł śnieg — pisał po swojemu, telegraficznym stylem.— Jesteś mi bratem, swatem, drużbą, a może wprędce czymś innym jeszcze.Mój ślub naznaczony na 25 maja; proszę nie przyjedź za późno.Jakeśmy ci oboje wdzięczni za usługę zmarłemu, to ci faktami dowiedziem.Czego żądasz, otrzymasz.List poszedł nazajutrz daleko na zachód, niosąc przeżytemu paniczowi większe rozradowanie niż hołdy pół świata.Zdawało mu się, gdy go czytał, że widzi nad sobą ciemne oczy Polki, mówiące mu bez słów: „jesteś dobrym, dziękuję ci”…A tymczasem w Mariampolu Jadzia była blada i rozdenerwowana, wzdrygała się na każdy ruch i turkot, przewidując wizytę Głębockiego.Cierpiała jej dusza na myśl o tym przejściu i, nie dość na tym, czuła się w obowiązku wtajemniczenia w swe postanowienie pani Tekli.I to także nie mogło się odbyć bez burzy.Staruszka dreptała po gospodarstwie i była tak zajęta i poirytowana jakąś niedokładnością, że straszno było zbliżyć się do niej.Wyglądała jak przeładowana maszyna elektryczna.Pod wieczór, gdy minęła godzina przyjazdu konkurenta, Jadzi spadł ciężar z duszy — skupiła wszystkie siły do rozprawy z panią Teklą.— Czy będziemy czytać, babciu? — spytała.— Poczekaj, mam z tobą do pogadania.Chodź no, siadaj bliżej.Ot tak! Cóż ty sobie myślisz z Głębockim?Jadzia oniemiała z podziwu.Pani Tekla miewała chyba jasnowidzenia.— Dlaczego, babciu? — spytała.— No, tak.Trzymasz go przy sobie, zachęcasz, tolerujesz, gadacie całymi godzinami… Do czegóż to podobne! Czy ja mu mam dać odprawę nareszcie?— To babcia nic nie ma przeciw zerwaniu słowa?— Ja? Ja? Ty od pewnego czasu zupełnie pamięć straciłaś.Przecie jeszcze w karnawale mówiłam, że ciebie za wariata nie oddam.Nie na tom cię chowała.Czegóż czekasz? Powiedziałam: nie, i nie pozwolę.Nawet nie proś darmo.Jutro sama powiem Głębockiemu, żeby sobie szedł gdzie indziej.Chyba się wykradniesz z nim!— Ja! — zaśmiała się panienka mimo woli.— Alboż mnie źle w Mariampolu? Gotowam na wieki zostać.— At, kto tam zbada twoje amory! Ale co Głębockiego, to sobie wyperswaduj.To wariat i basta! Niech tu nie jeździ, bo może stać się nieszczęście.Ja nie rozumiem twojej odwagi.Żebyś przeczytała w podręczniku lekarskim… ale zresztą to nie dla ciebie te szczegóły.Wolę twój zawód i strapienieteraz niż potem.Niech mi kto wytłumaczy twój gust do furiata.To istna anomalia.Z tego się trzeba spowiadać.— Skądże babcia wnosi, że go kocham?…— Jak to? Co to? Nie kochasz i dopiero mi mówisz? Co ci jest? Opamiętaj się! Rok obcujesz z wariatem! Myślałam, że za nim szalejesz.Awantura!— Istotnie, źle zrobiłam, babciu.Jutro zwrócę mu słowo.— Jezusie, Mario! Gotowy atak! Zadusi cię! Doigrałaś się biedy! Co to będzie! Niech ja się lepiej z nim rozmówię.— Proszę się nie bać.Wszystko minie spokojnie.Przepraszam, babciu, za kłopot i niepokój.Myślałam…— Ze on przytomny… a teraz widzisz jasno rzeczy.Tak, tak, starszych trzeba słuchać.Twoja skrytość to coś okropnego! Niechby choć Jaś był jutro przy waszej rozmowie.— Zbyteczne; załatwię to sama.Dziękuję!Pochyliła się do ręki staruszki, a ta jej główkę przycisnęła do piersi i pocałowała jasne czoło.Nigdy Jadzia czułą nie była z nikim.Teraz ogarnęło ją jakieś żałosne pragnienie pieszczot i słodyczy.Chciało się jej w ciszy przeżyć lata, ot tak, przytulonej do pani Tekli, i marzyć.Kochanie rozrywało jej serce.Staruszka, trochę zdziwiona i bardzo rada, gładziła jej ciemne włosy i milczała.Któż by mógł gderać w takiej chwili? A może przyszło na myśl pani Tekli dawne wspomnienie takiej samej główki dziewczęcej, co przed trzydziestu laty garnęła się do matczynego serca i skarżyła się żałośnie, że jej rzucić trzeba będzie wszystko swoje i iść daleko? I poszła.Kochanie przemogło żal i trwogę przed obczyzną, jak samobójcę ciągnie wir rzeczny — i poszła! Oczy matki nie zobaczyły jej więcej, obczyzna pożarła wielkopolski bławatek, tęsknota strawiła wątłą roślinkę; oczy matki płakały lata, aż wpadły, straciły blask, podkrążyły się ciemno, Bóg jeden widział te łzy i Bóg o nich pamiętał.Teraz ta Jadzia inną była od tamtej.Nie skarżyła się, nie mówiła nic, a jednak zdało się staruszce, że dawne czasy wróciły — i mimo woli zaczęła mówić jak do tamtej, o cudzym człowieku.— Słyszałam, że do Strugi Wacław przysłał kilkanaście trakenów i stado holenderek.Pisał mi, że i w swoich dobrach zmienia rząd.Okradali go haniebnie.Chwała Bogu, może się obejrzy i ustatkuje.Warto, żeby i o Strugę się dowiedział.Pańskie oko konia tuczy!— Babcia się już za nim stęskniła? — szepnęła Jadzia.— Może i tak! — westchnęła pani Tekla.— Kto wie, co się z nim dzieje.Może chory.Zły sen dziś miałam.Ręce Jadzi zacisnęły się nerwowo.— Cóż się babci śniło? — spytała dziwnym głosem.— Ja, dziecko, zawsze z umarłymi gadam.Moja Jadwinia przychodzi do mnie często.Dawniej stawała nade mną blada i spłakana, mówiła, że jej ciężko leżeć w obcej ziemi, że jej zimno i ciemno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]