[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Opozycji nie było już słychać.Ustąpiła z placu.Już Hillermann, dyrektor szkoły, do której chodziłem, powtarzał mi zawsze: “Lepsza wytrwałość i pilność niż brak karności i geniusz."Otworzyłem drzwi i zastanawiałem się chwilę, co zrobić.Przekręciłem kontakt.Rura korytarza rozdziawiła się przede mną brunatna i obrzydliwa.- Zamknij oczy - powiedziałem cicho do Pat.- Trzeba mieć zahartowane nerwy, aby znieść ten widok.Wziąłem ją na ręce i przeszedłem przez korytarz spokojnym, równym krokiem, lawirując między kuframi aż do drzwi mojego pokoju.- Strasznie tu u mnie, co? - spytałem onieśmielony, patrząc na rozpaczliwy garnitur mebli pluszowych.Tak, teraz brakowało brokatowych foteli pani Zalewskiej, dywanu i lampy państwa Hasse.- Nie, wcale nie tak strasznie - powiedziała Pat.- Nie broń tego ohydnego przybytku - odpowiedziałem podchodząc do okna.- Ale widok jest przynajmniej piękny.Może przysuniemy fotele do okna?Pat krążyła po pokoju.- Naprawdę nie jest tak źle.Przede wszystkim jest cudowne ciepło.- Zimno ci?- Lubię ciepło - powiedziała, kuląc ramiona.- Nienawidzę zimna i deszczu.Wtedy źle się czuję.- O Boże! Po cóż siedzieliśmy tak długo na dworze!- Tym przyjemniej jest teraz u ciebie.Przeciągnęła się i obchodziła znów pokój swoim lekkim, ładnym krokiem.Byłem strasznie zakłopotany, rozglądałem się dokoła.Jednym ruchem nogi kopnąłem podarte ranne pantofle pod łóżko.Pat stanęła przed szafą i spojrzała w górę.Na szafie leżała stara walizka, podarowana mi przez Lenza.Była cała oklejona kolorowymi nalepkami hoteli z jego awanturniczych podróży.- Rio de Janeiro - odczytała Pat.- Manaos.Santiago.Buenos Aires.Las Palmas.Odsunęła walizkę i podeszła do mnie.- Byłeś tam wszędzie?Mruknąłem coś niewyraźnie pod nosem.Wzięła mnie za rękę.- Chodź, opowiedz o tym wszystkim, opowiedz mi o tych miastach.To musiało być cudowne jeździć tak daleko!A ja? Patrzyłem, jak stoi przede mną, młoda, piękna, pełna oczekiwania, motyl, który cudownym trafem zabłąkał się do mojego zagraconego, nędznego pokoju, do mojego szarego, bezsensownego życia.Była u mnie, a jednak jak gdyby nie była.Jedno tchnienie, motyl mógł się unieść i odlecieć.Niech mnie piekło pochłonie, nie mogłem powiedzieć - nie, nie mogłem się przyznać, że nigdy nie widziałem na oczy tych krajów.Nie teraz.Staliśmy przy oknie, mgła kłębiła się i cisnęła na szyby, a ja czułem, że tam na ulicy czają się wszystkie przemilczane, ukryte minione sprawy, zamglone dni szarzyzny i pustki, cały brud i strzępy naszego stratowanego istnienia, bezradność, krzątanina bezsensownie zdławionego życia.A tu koło mnie, w cieniu, onieśmielająco blisko, był jej lekki oddech, niepojęta obecność, ciepłe, przejrzyste życie.Muszę je pochwycić, muszę je zdobyć.- Rio - powiedziałem - Rio de Janeiro, port jak z bajki, siedmioma łukami wygina się zatoka, a ponad nią wznosi się białe, migocące miasto.Zacząłem opowiadać o zalanych upałem miastach i niekończących się równinach, o rzekach niosących żółty muł, o kolorowych wyspach i rozciągniętych na piasku krokodylach, o dżungli pożerającej drogi, o wyciu jaguarów w nocy, gdy statek sunie po rzece wśród oparów, woni wanilii, orchidei, butwienia i mroku.Słyszałem to wszystko od Lenza, ale teraz zdawało mi się, że sam tam kiedyś byłem, tak cudownie mieszały się wspomnienia rozmów z tęsknotą i pragnieniem, ażeby mdłemu kołowrotkowi mojego życia dodać trochę blasku, ażeby nie stracić sprzed oczu tej niepojęcie pięknej twarzy, tej nagłej nadziei i tego rozkwitu szczęścia, dla którego ja znaczyłem zbyt mało.Kiedyś jej to wytłumaczę, później, kiedy będę więcej znaczył, kiedy wszystko stanie się pewniejsze, ale nie teraz, później.- Manaos.- mówiłem - Buenos Aires.- a każde słowo było prośbą i zaklęciem.Noc.Za oknem deszcz.Krople spadały miękko i pieszczotliwie.Jeszcze przed miesiącem pluskały ponuro, natrafiając na nagie konary lip.Teraz szumiały cicho w młodych, poddających się im liściach, przeciskały się do nich, ściekały w dół.Mistyczne święto, tajemnicze spływanie do korzeni, z których krople wydobędą się kiedyś, staną się liśćmi i będą czekać po nocach nowego przedwiośnia.Było cicho.Hałas uliczny przygasł.Samotna latarnia mrugała światłem na chodniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]