[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Któż mógł się tego spodziewać - zauważyłem.Lenz zaczął się śmiać.- Idiotyczna sytuacja!- Co teraz zrobimy? - spytałem Ottona.- Oczywiście zgłosiłem nasze pretensje do masy upadłościowej, ale obawiam się.że niewiele z tego wyniknie.- Zamkniemy budę na kłódkę, oto co z tego wyniknie! - mruknął Gotfryd.- Urząd skarbowy buntuje się już z powodu naszych zaległości podatkowych.- Może i tak - przystał Köster.Lenz podniósł się z krzesła.- Spokój i dzielna postawa są ozdobą żołnierza w ciężkich sytuacjach.- Podszedł do szafy i wydobył koniak.- Przy kieliszku zdobędziemy się nawet na bohaterską postawę - oświadczyłem.- O ile mnie pamięć nie myli.to ostatnia nasza butelka dobrego chowu.- Bohaterska postawa, chłopie - pouczał mnie Lenz - nadaje się na ciężkie czasy.A my żyjemy w rozpaczliwych czasach.W takich wypadkach jedyną uczciwą postawą jest humor.- Wychylił kieliszek.- Tak, a teraz dosiądę naszego Rosynanta i uzbieram trochę miedziaków.Przeszedł przez ciemne podwórze i wyjechał taksówką.Siedzieliśmy jeszcze chwilę z Ottonem.- To pech! - rzekłem.- W ostatnich czasach mamy diabelnego pecha.- Nauczyłem się nie myśleć więcej, aniżeli to konieczne.I tak jest tego dość.Powiedz, jak tam było w górach?- Gdyby nie ta choroba, powiadam ci, raj na ziemi.Śnieg i słońce.Uniósł głowę.- Śnieg i słońce.To brzmi trochę nieprawdopodobnie, co?- Tak.Diablo nieprawdopodobnie.Tam na górze wszystko jest nieprawdopodobne.Spojrzał na mnie.- Jakie masz plany na wieczór?Wzruszyłem ramionami.- Najpierw odniosę walizkę do domu.- Muszę wyjść na godzinkę na miasto.Zjawisz się później w barze?- Murowane.Cóż mam innego do roboty?Zabrałem walizkę z przechowalni i zawiozłem do domu.Otworzyłem drzwi, jak mogłem najciszej, nie miałem bowiem ochoty wdawać się z kimkolwiek w pogawędkę.Udało mi się przemknąć do pokoju bez dostania się w rączki pani Zalewskiej.Przez chwilę siedziałem w swojej norze.Na stole poniewierały się listy i gazety.W kopertach tylko reklamy i druki.Nie miałem nikogo, kto by pisał do mnie listy.“Teraz będę je dostawał" - pomyślałem sobie.Po chwili wstałem z fotela, umyłem się i przebrałem.Nie wypakowałem rzeczy z walizki.Chciałem mieć coś do roboty, gdy w nocy wrócę sam do domu.Nie poszedłem także do pokoju Pat, chociaż wiedziałem, że stoi pusty.Cichutko przekradłem się korytarzem i odetchnąłem znalazłszy się na schodach.Zaszedłem do “Internationalu", żeby coś przekąsić.U progu powitał mnie kelner Alojzy.- Wrócił pan do nas?- Tak.Ostatecznie człowiek wraca zawsze na stare śmiecie.Róża prezydowała wśród gromady dziewcząt przy dużym stole.Zebrał się prawie cały komplet.Była to pora między jednym a drugim obchodem.- O Boże, przecież to Robert! - zawołała Róża.- Rzadki gość!- Nie pytaj za wiele.Grunt, że jestem z powrotem.- Jak to? Czy będziesz teraz zaglądał częściej?- Prawdopodobnie.- Nie trap się - rzekła Róża patrząc mi w oczy.- Wszystko przemija.- Racja.Jest to najpewniejsza prawda na świecie.- Oczywiście - przytaknęła Róża.- Lili mogłaby coś niecoś na ten temat powiedzieć.- Lili? - Dopiero teraz zauważyłem ją obok Róży.- Co ty tu robisz? Przecież wyszłaś za mąż, miałaś siedzieć w domu i pomagać w przedsiębiorstwie instalacyjnym?Lili nie odpowiedziała.- Przedsiębiorstwo instalacyjne! - parsknęła drwiąco Róża.- Dopóki miała pieniądze, wszystko było w porządku - Lili, Liluchna, jej przeszłość nie miała najmniejszego znaczenia.Akurat pół roku trwała ta sielanka.Kiedy facet wyciągnął od niej wszystko co do grosza i zmienił się za jej pieniądze w eleganckiego pana, zaczęło mu przeszkadzać, że jego żona była kiedyś dziwką.- Róża aż sapała z przejęcia.- Nagle okazało się, że o niczym nie wiedział! Był okropnie zaskoczony jej przeszłością! Tak okropnie zaskoczony, że aż wystąpił o rozwód.No, a pieniądze, oczywiście, rozeszły się tymczasem.- Ile tego było? - spytałem.- Drobiazg, cztery tysiące marek! Masz pojęcie, z iloma draniami musiała Lili spać, żeby tyle uciułać!- Cztery tysiące - powtórzyłem.- Znowu cztery tysiące.Zdaje się, że dziś ta cyfra wszędzie straszy.Róża spojrzała na mnie nie rozumiejąc, o co chodzi.- Zagraj coś lepiej - powiedziała.- Może to nam poprawi nastrój.- Dobrze.Skoro znowu znaleźliśmy się tu wszyscy.Usiadłem do fortepianu i zagrałem parę szlagierów.Myślałem przy tym o pieniądzach: że starczy ich na pobyt Pat w sanatorium mniej więcej do końca stycznia i że muszę więcej zarabiać.Mechanicznie waliłem w klawisze i widziałem wzruszoną Różę, siedzącą na kanapie, a obok niej bladą, jakby skamieniałą twarz Lili, zimniejszą i bardziej martwą, niż gdyby była martwa naprawdę.Czyjś okrzyk wyrwał mnie z zadumy.Róża oprzytomniała ze swych marzeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]