[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Surra śledziła obcych, którzy posuwali się na południe.Hosteen nawiązał łączność z Baku, wiedział, że potem orzeł przejmie rolę obserwatora.Otaczały go dźwięki nocy.Stworzenia zamieszkujące wysokie trawy nie schowały się jeszcze przed suszą i wokół rozbrzmiewały ich popiskiwania i świergoty.Leżał na ziemi, całym sobą odbierając każdy odgłos, szum traw i krzewów.Znów rozpoczął starą grę znaną mu doskonale z czasu wojny, gdy oczy, nosy i wszystkie zmysły, czulsze niż jego własne, tworzyły oddział zwiadowczy, którego był dowódcą.Tubylcy oddalili się i droga do wody stała otworem.Na sygnał Hosteena zaczęli ostrożnie posuwać się unikając odkrytej przestrzeni ku jezioru - od Baku uzyskał informację, że woda była właśnie jeziorem.Dotarli do trzcin, gdzie musieli znieść w milczeniu prawdziwe tortury, gdy opadł ich rój gryzących owadów.Ale było warto ścierpieć to i powolną drogę przez muł i zarośla, by zanurzyć dłonie w ciepłej wodzie o dziwnym smaku i zapachu.Odświeżywszy się, wyciągnęli tabletki podtrzymujące.- Musimy znaleźć tę górę - stwierdził Logan.- Jest tam - ku zdziwieniu Gorgoł pewnym ruchem wskazał na północ.- Magia i ogień.Nie wyjaśnił znaczenia tych słów.Hosteen przypomniał sobie noc, kiedy stojąc na podwórzu rancza ujrzał potężny błysk na północy, któremu towarzyszyła dziwna wibracja.Wydawało się, że było to wieki temu, ale poczuł, że nie ma ochoty zbliżać się do góry wskazanej przez Gorgola.Napełnili manierki i ruszyli wzdłuż jeziora.Baku zniknął gdzieś na czarnym niebie, a Surra zygzakiem biegła przed nimi.Jeszcze dwukrotnie musieli ukryć się przed oddziałami Norbisów.Wreszcie, nad ranem, zaczęli się piąć w górę.Szczyt był tak wielki, że przysłaniał gwiazdy.Ich uszu dobiegł dźwięk, stłumione uderzenia przechodzące w coraz głośniejszy warkot.Bębny! Bębny o tej samej, nieodpartej sile, co bębenek Ukurtiego, ale o niepomiernie większym zasięgu.Logan zrównał się z Hosteenem.- Wioska… - uniósł głos, by być słyszanym.“Na wschodzie” - pomyślał Storm.Sądził, że odbywają się tam jakieś obrzędy, które - miał nadzieję - ściągają uwagę tubylców, a przez to dadzą im możliwość wykorzystania cennych godzin ciemności.Surra znalazła śmigłowiec i wezwała ich na bardziej płaskie, wypalone pole, na którym leżał zniekształcony i nadpalony wrak.Nieopodal znaleźli zmaltretowane ciało pilota ze strzałą wciąż tkwiącą między łopatkami.- Do świtu zostało niewiele czasu.Widders mówił o jakiejś jaskini.Rozdzielimy się i poszukamy jej - powiedział Hosteen.Wraz z Surrą zaczął piąć się w górę zbocza.W tamtą stronę ciągnął się pas wypalonej roślinności.Jego regularność była zastanawiająca - zupełnie jakby użyto tu miotacza ognia… Xikowie? Jeszcze jedna grupa pragnąca przetrwać w tym odległym i niedostępnym zakątku, jak tamta, na którą niegdyś trafili z Loganem? Kiedy Logan wydostał się z ich niewoli, nie wahali się użyć miotacza ognia, wybijając do nogi własne konie w nadziei, że w ten sposób zlikwidują człowieka, który mógł ujawnić ich działalność.Tak, mogło tu się ukryć jeszcze jedno komando Xików.Wypalony pas skończył się gwałtownie.Tutaj czarna ziemia i spopielone rośliny, a już metr dalej trawa i wysokie krzewy chwiejące się lekko w wietrzyku przedświtu.Czy w takim razie płomień buchał spod ziemi? Ale idąc od śmigłowca nie trafił na nic, co mogłoby być źródłem ognia.Jeżeli nie miotacz ognia, to co? Hosteen przeszedł wzdłuż krzaków poszukując jakiegoś otworu i zastanawiając się nad zagadkowym ogniem.Przeraźliwy błysk smagnął ziemię kilka kroków przed nim.Odskoczył do tyłu, gdy krzaki zapłonęły jak pochodnie.Drugie uderzenie ognia - i Hosteen rzucił się na południowy wschód czując, że płomień liże mu stopy.Nigdy czegoś takiego nie widział, ale umykając przed czerwonymi językami ognia utwierdzał się w przekonaniu, że działały one celowo, a ten cel przejął go nagłym mroźnym dreszczem pomimo żaru bijącego w plecy - zaganiali go! Ktoś lub coś używało ognistego bicza, by pokierować jego ruchami tak, jak poganiacz pejczem zagania uciekiniera z powrotem do stada frawnów.Potykając się biegł naprzód.Ziemia była teraz dobrze oświetlona i wybierał drogę, starając się nie upaść, co wydałoby go na żar płomieni.Ujrzał przed sobą rów.Rzucił się przez niego rozpaczliwym skokiem i dysząc upadł na drugim brzegu.Miał właśnie się podnieść, gdy tuż przy jego prawej ręce ze świstem wbiła się w ziemię strzała.Hosteen przykucnął, podciągając pod siebie nogi, gotów rzucić się do ucieczki, gdy nadarzy się okazja.Wokół niego zamknął się pierścień nie ognia, lecz tubylców.W przeciwieństwie do Norbisów z nizin byli niscy, zbliżeni wzrostem do Ziemian.Rogi mieli czarne.Również czarne były wzory wymalowane na twarzach.Nie była to bezładna plątanina linii, jak u Gorgola, lecz staranny i tajemniczy rysunek.Jeśli przez kilka sekund miał szansę obrony czy ucieczki, to teraz ją stracił.Wirując spadła na niego jedna z najbardziej skutecznych broni tubylców: sieć z mocnych, podwodnych korzeni rośliny yassa.Sieć tę moczono w wodzie tak długo, aż robiła się śliska i gładka.Nawet joris w nią uwikłany był zupełnie bezbronny, dokładnie tak, jak teraz Hosteen Storm.Bezlitośnie skrępowanego przeniesiono go do wioski w dole stoku.Nie przypominała ona widzianych na nizinach zbiorowisk krytych skórą namiotów, charakterystycznych dla koczowniczych plemion Norbisów.Ta składała się z trwałych budowli o ścianach z ciężkich bali spiętrzonych na wysokość barków i zwieńczonych szpiczastymi dachami z uplecionej trzciny i pnączy.Z mroku wyłonił się Bębniący, czarownik w tunice i płaszczu z piór w kolorze metalicznej zieleni.Tunika na piersiach ozdobiona była czerwonym zygzakiem.Również bęben, w który uderzał prowadząc procesję z więźniem przez wieś, był czerwony.Wzdłuż drogi zatknięto pochodnie płonące dziwnym, bladoniebieskim światłem.Nagle Storma pchnięto gwałtownie i znalazł się na ubitej podłodze chaty o pochyłym dachu.Chaty czy raczej świątyni? Rozejrzał się dokoła.Nie widać było żadnych legowisk, a pośrodku wielkiego pokoju, w zagłębieniu, płonął ogień o tej samej, dziwnej barwie.Pomiędzy potężnymi, drewnianymi słupami wspierającymi dach rozpięte były liny, z których zwisały jakieś pomarszczone przedmioty i kuliste…Dom Gromów! To były trofea wojenne: głowy i ręce wrogów! Hosteen słyszał o tym obyczaju popularnym wśród plemion Nitra.Ale ten dom był większy, starszy, o wiele trwalszy od jakiegokolwiek namiotu czarownika Nitra.Ziemianin usiłował sobie przypomnieć wszystko, co kiedyś słyszał o Nitra i dopasować to jakoś do tego, co widział.Wojownicy, którzy go przyprowadzili, usadawiali się właśnie wokół ognia i podawali jeden drugiemu naczynie, które pewnie zawierało łagodnie oszałamiający sok z clava.Wyglądało na to, że zamierzają tu pozostać.Bębniący zajął miejsce w północnym krańcu, przez cały czas wybijając cichy, warczący rytm
[ Pobierz całość w formacie PDF ]