[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętasz, próbowaliśmy się bawić w śnieżki i niemogliśmy.Czuł, jak przytulony do niego ojciec sztywnieje. Więc o stopień werandy.Danny się odsunął.Ni stąd, ni zowąd pojął.Doznał nagiego olśnienia, jak tosię czasem zdarzało, na przykład z tą kobietą, która chciała wskoczyć w spodniesiwego mężczyzny.Wpatrywał się w ojca, coraz szerzej otwierając oczy. Wiesz, że mówię prawdę szepnął zaskoczony.261 Danny. Rysy Jacka się zaostrzyły. Wiesz, bo widziałeś.Jack otwartą dłonią uderzył Danny ego w twarz; towarzyszył temu odgłos głu-chy, bynajmniej nie dramatyczny.Główka chłopca odskoczyła do tyłu, na policz-ku jak piętno czerwieniał ślad ręki.Wendy jęknęła przeciągle.Na sekundę ucichli wszyscy troje, po czym Jack chwycił syna i powiedział: Przepraszam, Danny.Nic ci nie jest, stary? Uderzyłeś go, ty draniu! krzyknęła Wendy. Ty wstrętny draniu!Złapała Danny ego za drugie ramię i przez chwilę wydzierali go sobie. Och, nie ciągnijcie mnie, proszę! wrzasnął głosem tak udręczonym, żego puścili.Musiał się rozpłakać i ze szlochem upadł na podłogę między kanapą a oknem,rodzice zaś patrzyli na niego bezradnie, jak dzieci na zabawkę, którą połamały,bijąc się o nią.W kominku kolejny sęk eksplodował niczym granat; wszyscy pod-skoczyli na ten odgłos.Wendy dała mu dziecinną aspirynę i Jack bez protestów z jego strony ułożyłgo w łóżeczku.Danny zasnął od razu z kciukiem w buzi. To mi się nie podoba powiedziała Wendy. Bo oznacza nawrót choro-by.Jack milczał.Patrzyła na niego łagodnie, bez złości, ale bez uśmiechu. Mam cię przeprosić za to, że nazwałam cię draniem? Doskonale.Przepra-szam.Bardzo mi przykro.Mimo to nie powinieneś był go uderzyć. Wiem mruknął. Wiem o tym.Nie mam pojęcia, co mnie napadło. Obiecałeś już nigdy tego nie robić.Rzucił jej wściekłe spojrzenie, po czym wściekłość z niego uszła.Nagle, pełnalitości i przerażenia, zobaczyła, jak Jack będzie wyglądał na stare lata.Nigdydotąd tak nie wyglądał.(?jak?)Jak człowiek przegrany, odpowiedziała sama sobie.Robi wrażenie przegrane-go. Zawsze sądziłem, że potrafię dotrzymywać obietnic.Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Dobrze, sprawa skończona.A kiedy zajrzy tu strażnik, powiemy, że chcemywe trójkę zjechać na dół.Zgoda? Zgoda. Przynajmniej w tej chwili Jack mówił serio.Tak jak zawszemówił serio nazajutrz po pijatyce, kiedy lustro w łazience ukazywało mu bladą,zmizerowaną twarz.Skończę z tym, skończę zdecydowanie.Po rankach przycho-dziły jednak popołudnia, po południu zaś czuł się nieco lepiej.A potem zapadał262wieczór.Jak stwierdził pewien wielki myśliciel dwudziestego wieku, wieczór mu-si zapaść.Przyłapał się na tym, że chce, aby Wendy zapytała go o żywopłoty, o to, comiał na myśli Danny, mówiąc: Wiesz, bo widziałeś.Gdyby to zrobiła, powie-działby jej o wszystkim.O wszystkim.O żywopłotach, o kobiecie w pokoju, na-wet o szlauchu, który jakby się przemieścił.Ale na czym się kończą wyznania?Czy mógł jej powiedzieć, że wyrzucił iskrownik, że gdyby tego nie zrobił, mogli-by już być w Sidewinder?Ona spytała jednak: Napijesz się herbaty? Tak.Filiżanka herbaty dobrze mi zrobi.Wendy przystanęła w drzwiach i podrapała się w ręce przez sweter. Jestem tak samo winna jak ty oświadczyła. Bo cóż robiliśmy, kiedyon miał ten sen.czy co to tam było? Wendy. Spaliśmy.Spaliśmy jak para nastolatków, które zabawiały się w łóżku. Daj spokój powiedział. Nie ma sprawy. Nie. Wendy przesłała mu dziwny, niespokojny uśmiech. Sprawa jest.Poszła zaparzyć herbatę i zostawiła go na straży ich syna.Rozdział trzydziesty szóstyWindaJack przecknął się z lekkiego, nieprzyjemnego snu, w którym olbrzymie, nie-wyrazne sylwetki gnały go po śnieżnych, bezkresnych połaciach ku czemuś, cowziął zrazu za kolejny sen: ku rozbrzmiałej nagle w ciemnościach mechanicz-nej kakofonii połączeniu brzęków, szczęków, buczenia, trzeszczenia, klekotówi zgrzytów.Po chwili Wendy też usiadła na łóżku i już wiedział, że to nie sen. Co to takiego? Ręką jak z zimnego marmuru chwyciła go za przegub.Pohamował pragnienie, aby strząsnąć jej dłoń skądże, u diabła, ma wiedzieć?Fosforyzujący budzik na jego nocnym stoliku wskazywał za pięć dwunastą.Znowu buczenie.Głośne i monotonne, bardzo nieznacznie zróżnicowane.A potem szczęk, kiedy ustało.Trzask i grzechot.Aomotnięcie.Znów buczenie.To była winda.Danny właśnie siadał. Tato? Tato? Głos miał senny, wystraszony. Tutaj, stary powiedział Jack. Chodz tu, wskakuj.Mama też nie śpi.Zaszeleściła pościel, gdy Danny wchodził do łóżka i lokował się między ro-dzicami. To winda szepnął. Racja przytaknął Jack. Tylko winda. Co rozumiesz przez tylko ? zażądała wyjaśnienia Wendy.W jej pyta-niu brzmiała ostra nuta histerii. Jest środek nocy.Kto używa windy?Buuuuuu.Brzęk, szczęk.Teraz nad nimi.Klekot odsuwanej kraty odbijającysię echem, trzask otwieranych i zamykanych drzwi.Potem znów buczenie silnikai nucenie lin.Danny zakwilił.Jack opuścił nogi na podłogę. Pewno krótkie spięcie.Pójdę sprawdzić. Ani się waż wychodzić z tego pokoju!264 Nie bądz głupia odrzekł, narzucając szlafrok. To mój obowiązek.Po chwili i ona wstała, ciągnąc za sobą Danny ego. My też pójdziemy. Wendy. Dlaczego nie? zapytał smutno Danny. Dlaczego nie, tato?Zamiast odpowiedzi Jack odwrócił od nich złą, skupioną twarz.Przy drzwiachzawiązał szlafrok i wyszedł w mrok korytarza.Wendy trochę się zawahała i właściwie to Danny ruszył przodem.Dogoniłago prędko.Jack nie pofatygował się zapalić światła.Ona namacała kontakt i w koryta-rzyku prowadzącym do głównego korytarza rozbłysły cztery równomiernie roz-mieszczone górne lampy.Jack już skręcał na rogu.Tym razem to Danny odnalazłkontakt i pstryknął nim trzy razy.Koło schodów i windy zrobiło się jasno.Jack stał w poczekalni, gdzie pod ścianami umieszczono ławki i duże popiel-niczki, znieruchomiały na wprost zamkniętych drzwi windy.W spłowiałym kra-ciastym szlafroku i brązowych skórzanych rannych pantoflach z przydeptanymipiętami, z włosami w kosmykach i strąkach, przypominał Wendy absurdalnegowspółczesnego Hamleta, osobnika niezdecydowanego, który pod naporem trage-dii staje się tak bezwolny, że nie potrafi jej odwrócić czy jakoś przemienić.(Jezu, człowieku, porzuć te szalone myśli!)Danny boleśnie ścisnął ją za rękę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]