[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W powietrzu unosił się jeszcze nikły zapach cyro, lecz wkrótce przestał być wyczuwalny.Została po nim jedynie nieokreślona woń, której nie potrafiłem nadać nazwy.Wzrok chwytał korytarz i puste pokoje po obu stronach.Dźwięk… słychać było ciche skrzypienie butów o kamienną posadzkę i jeszcze cichszy szmer mojego oddechu — nic więcej.A gdzie była Maelen? Może zamknięto ją w namiocie? Kiedy tylko myśl o niej błysnęła mi w głowie, natychmiast przegnałem ją ze swojej świadomości.Jeśli Maelen jeszcze nie znaleziono, nie wolno mi jej zdradzić.Mój prześladowca spojrzał na mnie przez ramię.Przeszły mnie ciarki.Śmiał się bezgłośnie, całe jego ciało trzęsło się w potwornej parodii szczerej wesołości, jaką zna mój gatunek.Jego twarz wykrzywiał grymas upiornej i przerażającej radości — gorszy niż skurcz wywołany cierpieniem albo wściekłością.Nie próbował jednak niczego powiedzieć, ani słowami, ani telepatycznie.Nie wiedziałem, czy dzięki temu jego niegodziwy śmiech, ten bezgłośny, szyderczy chichot, było łatwiej znieść czy trudniej — przypuszczalnie to drugie.Nadal parskając śmiechem, wszedł do jednego z pomieszczeń, a ja, wciąż będąc bezsilnym jeńcem, poszedłem w ślad za nim.W środku świeciło takie samo szare światło jak na korytarzu, lecz komnata była pusta.Mój prześladowca podszedł szybkim krokiem do ściany z lewej strony.Znów uniósł rękę z wyprostowanym palcem, tak jak wtedy, gdy wziął mnie do niewoli.Jeśli nawet nie dotknął powierzchni kamienia, był tego bardzo bliski.Zaczął rysować ciąg skomplikowanych linii.W miarę tego, jak poruszał palcem, na ścianie rozjarzała się połyskliwa, splątana nić.Wiedziałem, że był to symbol.Istnieją osobiste zamki, które otworzyć może tylko ciepło ciała i odcisk kciuka osoby, która je zamknęła.Przypuszczalnie ten znak, który teraz widziałem, był bardzo wyrafinowaną postacią takiego zabezpieczenia, które ożywało tylko pod wpływem skupionej na nim siły woli.Obcy narysował wzór z ostrych kątów i kresek, które wydawały mi się nie tylko zniekształcone, lecz budziły swym wyglądem niepokój, jakby podlegały prawom tak obcym, że ludzkie oko nie mogło na nie patrzeć bez lęku.Mimo to nie potrafiłem od nich oderwać wzroku.Kosmita wydawał się wreszcie zadowolony ze skomplikowanego wzoru splątanych i przecinających się linii.Teraz jego wyciągnięty palec wskazywał sam środek rysunku.Ten gest widocznie otworzył ukryty zamek.Rozległ się zgrzyt protestu, jakby zbyt wiele czasu upłynęło od chwili, gdy jakiś mechanizm ostatni raz działał.W murze ukazała się biegnąca przez środek wzoru szczelina o równych krawędziach.Połówki ściany rozsunęły się na boki, tworząc wąskie przejście.Obcy bez wahania wszedł do środka, a ja znów zmuszony byłem pójść w jego ślady.W pomieszczeniu panował mrok, a światło sączące się z komnaty za nami zgasło raptownie, kiedy szczelina się zamknęła.Nie miałem pojęcia, gdzie się znajdowaliśmy, może w kolejnej sali albo korytarzu.Ta siła, która mnie zniewoliła, nie pozwalała mi jednak się zatrzymać.Z cichych odgłosów wywnioskowałem, że mój przewodnik szedł tak pewnie, jakby kroczył oświetloną i dobrze znaną drogą.Powściągałem wodze wyobraźni, która aż nazbyt chętnie podsuwała mi obrazy wszystkiego, co mogło znajdować się pod moimi nogami, po obu stronach, a nawet nad głową.Stąd nie było ucieczki.Powinienem się opanować i oszczędzać siły na czas, kiedy będę miał jakieś szansę w walce z istotą, która egzystowała w ciele Grissa Sharvana.Wędrówka w absolutnej ciemności i pod wpływem cudzej woli zakłóca poczucie czasu.Minuty zdawały się upływać wolniej niż w rzeczywistości, albo szybciej — nie potrafiłem tego określić.Wydawało mi się, że idziemy od bardzo dawna, lecz mogło wcale tak nie być.Potem zabłysło światło!Zamknąłem oczy, oślepiony wybuchem rażącego koloru.Zamrugałem, znów zamknąłem oczy, a potem je otworzyłem…Staliśmy w komnacie o czterech nachylonych ścianach, które zbiegały się w punkcie szczytowym wysoko nad naszymi głowami.Ściany te były przejrzyste, więc wydawało się, że stoimy w kryształowej sali o kształcie piramidy.Za tymi przezroczystymi szybami rozciągały się cztery pomieszczenia.Każde miało swojego mieszkańca, nieruchomą, nie oddychającą istotę, która pomimo to nie wydawała się posągiem, ale żywym — albo niegdyś żywym — stworzeniem zamarłym w kompletnym bezruchu.Mówię „stworzeniem”, bo wprawdzie zakonserwowane istoty za ścianami były na pozór ludźmi przynajmniej dziewiątego stopnia, ale kiedy na nie patrzyłem, doznawałem wrażenia, że przebywająca w nich jaźń jest absolutnie nieludzka.Wyczułem to w trzech z nich.Co się tyczy czwartego — przyglądałem mu się najdłużej — odgadłem prawdę, zmuszony wstrząsem do zastosowania penetracji myśli.Griss — to był Griss! Tak mocno skrępowany więzami tego ciała jak ja sznurami oplątywacza.Ledwie zdawał sobie sprawę z tego, co go spotkało, lecz był na tyle przytomny, żeby móc przeżywać niekończący się koszmar na jawie.Jak długo jego umysł zdoła to wytrzymać…Oderwałem od niego wzrok z obawy, że ściągnę na siebie przytłaczający ciężar jego strachu w chwili, gdy potrzebowałem trzeźwego umysłu.To by mu nie pomogło.Zmusiłem się natomiast do uważniejszego przyjrzenia się pozostałym trzem istotom, które tam spoczywały.Pokoje były urządzone w kunsztownym stylu, wyposażone w rzeźbione meble wysadzane drogimi kamieniami.W dwóch stały wąskie łoża, których podpory miały kształt nieznanych zwierząt lub ptaków; w dwóch krzesła trochę podobne do Tronu Qura.Stoły z małymi pudełkami; kufry.Oraz — mieszkańcy.Ciała, które widziałem w hibernatorach, były nagie, lecz wszystkie te istoty nosiły hełmy lub korony.Miały także brwi i rzęsy.Każda korona wyglądała inaczej i przedstawiała jakieś groteskowe stworzenie.Jeszcze raz szybko rzuciłem okiem na ciało, do którego przeniesiono jaźń Grissa.Korona, która spoczywała na jego czole, miała brązowo‑żółtą barwę i kształt jaszczurczego łba o szerokich szczekach.Przypominała głowę, którą ujrzałem w odebranym wcześniej psychicznym przekazie.Ten kosmita siedział na krześle, lecz istota za następną ścianą leżała na wąskim posłaniu, a jej głowa i barki spoczywały na podgłówku z ozdobnej tkaniny.Trzecia znów siedziała.Korona drugiego kosmity miała kształt ptaka, a trzeciego jakiegoś zwierzęcia o ostrym pysku i sterczących uszach.Czwarte z tych ciał należało jednak do kobiety! Żaden z obcych nie nosił niczego poza koroną.Ich ciała były nieskazitelne, zbliżone do ideału piękna mojej rasy.Nigdy nawet nie śniłem, że może istnieć ucieleśnienie takiej doskonałości, jakim była ta kobieta.Spod diademu spływały włosy, które okrywały ją niemal do kolan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]