[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie uratujecie waszych dzieci, akceptujÄ…c prawo ludoÂbójców.Nie chcieli mnie sÅ‚uchać, potrzÄ…sali gÅ‚owami, unikali mojego spojrzenia.I czy można mieć im to za zÅ‚e?ZastanawiaÅ‚em siÄ™ nad szansÄ… samotnej ucieczki, ale wieÂdziaÅ‚em, że udaremniÄ… jÄ…, uważajÄ…c mnie za niepoczytalnego wyrostka, niegodziwca, który naraża ich oraz ich rodziny na bezlitosnÄ… zemstÄ™ komendanta Blocha.A przecież jeÅ›li chcÄ™ uciec, to również z myÅ›lÄ… o nich, o mojej rodzinie i wszystÂkich, którzy leżą w rowach Treblinki, o moim ojcu, który moÂże przeżyÅ‚, i po to, żeby walczyć i żeby samemu przeżyć.Ale jak wytÅ‚umaczyć to w kilku sÅ‚owach, gdy kaci sÄ… w pobliżu, rozmawiać można tylko potajemnie, a strach odbiera jasność myÅ›lenia.MiaÅ‚em jeszcze inne pomysÅ‚y, można by na przykÅ‚ad zaÂatakować wartownika, czÄ™sto stojÄ…cego samotnie przy wejÅ›ciu do obozu.Przez caÅ‚y dzieÅ„ obserwowaÅ‚em żoÅ‚nierza, któÂrego postanowiÅ‚em zabić, ale w chwili, gdy miaÅ‚em siÄ™ na nieÂgo rzucić, nadszedÅ‚ jego kolega i zostaÅ‚ z nim razem.NazaÂjutrz również wartÄ™ peÅ‚niÅ‚o stale dwóch żoÅ‚nierzy.Mój plan obróciÅ‚ siÄ™ wniwecz, a dni mijaÅ‚y.Ekskawator w Treblince koÂpaÅ‚ już na pewno rów dla nas, mój grób.Trzeba byÅ‚o uciekać, uciekać! PrzekupiÅ‚em polskiego furmana, który przywoziÅ‚ kartofle do kuchni, i zajÄ…Å‚em jego miejsce na wozie, ale spojÂrzenie, jakim obrzucili mnie żoÅ‚nierze przy bramie, wystarÂczyÅ‚o, bym zrozumiaÅ‚, że ten fortel siÄ™ nie uda; tylko Å»yd mógÅ‚ nosić takie Å‚achmany i szmaciane kapcie.- A ty co tu robisz?WymyÅ›liÅ‚em prÄ™dko wyjaÅ›nienie: woźnica prosiÅ‚, żebym powoziÅ‚ aż do bramy.ZeskoczyÅ‚em z furmanki i dostaÅ‚em paÂrÄ™ kopniaków.- SpÅ‚ywaj stÄ…d, Å»ydzie, i to prÄ™dko!Znów stracony dzieÅ„, który przybliżaÅ‚ mnie do Treblinki.Rano gotów byÅ‚em ważyć siÄ™ na wszystko, na najwiÄ™ksze szaÂleÅ„stwo, rzucić siÄ™ na dwóch żoÅ‚nierzy przy wejÅ›ciu, zasztyleÂtować ich, uciekać, może chybiÄ… strzelajÄ…c do mnie? Apel wlókÅ‚ siÄ™ bez koÅ„ca; przechadzajÄ…c siÄ™ wÅ›ród nas, komenÂdant Bloch poszczuÅ‚ swojego psa na więźnia, który zapomniaÅ‚ stanąć na baczność.Potem jakiÅ› oficer zażądaÅ‚ robotników -malarzy, stolarzy i cieÅ›li.Bez wahania podniosÅ‚em rÄ™kÄ™.Może tu byÅ‚a jakaÅ› szansa?Kazano nam ustawić siÄ™ rzÄ™dem, po czym ruszyliÅ›my.PrzeszedÅ‚szy przez pierwszÄ… bramÄ™ i zasieki znaleźliÅ›my siÄ™ na szosie.Ale towarzyszyÅ‚o nam dwóch żoÅ‚nierzy, pola byÅ‚y goÅ‚e, ucieczka równaÅ‚aby siÄ™ samobójstwu.Gdy minÄ™liÅ›my zakrÄ™t, zobaczyÅ‚em kompleks zabudowaÅ„ otoczony zasiekami i drewnianym parkanem: tu mieszkali oficerowie i żoÅ‚nierze.MieliÅ›my wyremontować jeden z tych budynków.Å»oÅ‚nierze podzielili nas na maÅ‚e grupy; oÅ›wiadczyÅ‚em, że jestem malaÂrzem, i wraz z trzema innymi robotnikami znalazÅ‚em siÄ™ w dÅ‚ugim, pustym korytarzu bez żadnego dozoru.Przez okno widać byÅ‚o za parkanem pobliski las.WyszedÅ‚em na podwóÂrze; byÅ‚o puste.Przy wejÅ›ciu, na koÅ„cu palisady, staÅ‚a tylko jedna budka strażnika.ZostaliÅ›my sami.Gdy wróciÅ‚em, zaÂstaÅ‚em już moich towarzyszy przy pracy.PowiedziaÅ‚em: - Nie ma nikogo.Zaskoczeni egzaltowanym tonem mojego gÅ‚osu, wszyscy trzej oderwali siÄ™ od roboty.- Już odeszli.Można by przejść przez parkan.OtworzyÅ‚em okno, ale jeden z nich skoczyÅ‚ naprzód, odciÄ…ÂgnÄ…Å‚ mnie, zamknÄ…Å‚ okno i stanÄ…Å‚ przed nim.- Nie wolno otwierać - powiedziaÅ‚.- Jeżeli przyszedÅ‚eÅ› tu, żeby próbować jakichÅ› sztuczek, zapomnij o tym od razu.Nie Å›miaÅ‚ nawet użyć sÅ‚owa „uciec".- A dlaczego?Wtedy odezwaÅ‚ siÄ™ jeden z więźniów, starszy już czÅ‚owiek.- JesteÅ› mÅ‚ody - mówiÅ‚ wolno - ale my mamy tu w obozie rodziny i wszyscy za ciebie zapÅ‚acimy.OpowiedziaÅ‚em im o Treblince bardzo zwięźle, wiedziaÅ‚em już, że to bezcelowe.Ci ludzie nie ruszÄ… siÄ™ stÄ…d i muszÄ… zgiÂnąć; uznali, że obowiÄ…zuje ich prawo katów, którego nie znali i nie chcieli poznać.Ale ja je znaÅ‚em i postanowiÅ‚em przeżyć.Możliwe, że za mnie zapÅ‚acÄ…, rozumiaÅ‚em ich motywy, ale byÂliÅ›my wszyscy skazani na Å›mierć i cokolwiek by myÅ›leli, mieli tylko jednÄ… alternatywÄ™: ucieczkÄ™ albo Å›mierć.W obozie za-mbrowskim albo w Treblince.Nie mogli tego pojąć i mnie też nie mogli zrozumieć.Å»egnajcie, bracia.PracowaÅ‚em z nimi aż do wieczora.Aby zatrzeć wrażenie moich poprzednich słów, udawaÅ‚em beztroskÄ™, staraÅ‚em siÄ™ ich rozerwać, pogwizdywaÅ‚em, Å›piewaÅ‚em.Potem wyszedÅ‚em, aby zapoznać siÄ™ dokÅ‚adniej z obozem: byÅ‚em pewien, że jest tu jakaÅ› szansa, którÄ… muszÄ™ bezzwÅ‚ocznie wykorzystać.ZaÂsieki, parkan, murowane budynki, a obok jednego z nich drewniany barak ze smoÅ‚owanym dachem: latryny.WróciÅ‚em na korytarz, zabraÅ‚em siÄ™ do pracy i znów wyszedÅ‚em.Tu moÂgÅ‚em siÄ™ schować, tylko tu, w latrynie, w ostatniej chwili.Przesadzenie parkanu w biaÅ‚y dzieÅ„ byÅ‚o ryzykowne, szosa przebiegaÅ‚a niedaleko.To nie mogÅ‚a być tylko próba, ta ucieczka musiaÅ‚a siÄ™ udać.PostanowiÅ‚em zatem czekać do nocy, która wÅ‚aÅ›nie siÄ™ zbliżaÅ‚a.Teraz trzeba dokonać wyboru, odważyć siÄ™ jeszcze raz na skok w nieznane, zerwać z niepewnym wprawdzie, ale zorgaÂnizowanym życiem w obozie, zdecydować siÄ™ porzucić tych ludzi, których twarze staÅ‚y siÄ™ mi już znajome, pogodzić siÄ™ z myÅ›lÄ…, że bÄ™dÄ… mnie przeklinać i cierpieć; oderwać siÄ™ od grupy, którÄ… z nimi mimo wszystko tworzyÅ‚em, znieść uczuÂcie, że dopuÅ›ciÅ‚em siÄ™ wobec nich zdrady.Ale przecież zdecyÂdowaÅ‚em siÄ™ żyć wÅ‚aÅ›nie po to, by dochować im wiernoÅ›ci, pozostać sam, aby być z nimi wszystkimi, ze zmarÅ‚ymi z Tre-blinki i z getta, i tymi, którzy jeszcze o tym nie wiedzÄ…c, nieÂdÅ‚ugo legnÄ… w rowach.SchowaÅ‚em siÄ™ w latrynie i wyciÄ…Å‚em nożem dwa otwory w drewnianych Å›cianach, aby widzieć, co siÄ™ dzieje na zeÂwnÄ…trz.A gdyby ktoÅ› tu wszedÅ‚? Barak byÅ‚ goÅ‚y, poÅ‚ożone w poprzek deski z dziurÄ… poÅ›rodku przykrywaÅ‚y dół kloaczny.UniosÅ‚em deski, pozostaÅ‚o trochÄ™ wolnego miejsca miÄ™dzy niÂmi a zamarzniÄ™tÄ… warstwÄ… ekskrementów, którÄ… rozbiÅ‚em obÂcasem; pod spodem zobaczyÅ‚em topiel odchodów.ZostawiÅ‚em deski rozsuniÄ™te, musiaÅ‚em w każdej chwili być gotów do ucieczki.Jak wolno zapadaÅ‚a ta noc.SÅ‚yszaÅ‚em ich krzyki, szczekanie psów, nawoÅ‚ywanie.ZanurzyÅ‚em siÄ™ w Å‚ajno najÂpierw po pas, potem jeszcze gÅ‚Ä™biej, aż po szyjÄ™, żoÅ‚Ä…dek kurÂczyÅ‚ mi siÄ™ z obrzydzenia, usta miaÅ‚em peÅ‚ne gorzkiej żółci.Nie myÅ›l, Mietek, wytrzymasz, Mietek.UÅ‚ożyÅ‚em deski nad sobÄ…, na ich poprzednim miejscu, dotykajÄ…c rÄ™kami zmarzÂniÄ™tej substancji, która zaczynaÅ‚a już topnieć wkoÅ‚o mnie.Na dworze przed barakiem ujadaÅ‚y wciąż psy.Do latryny wszedÅ‚ jakiÅ› żoÅ‚nierz.StÄ…pajÄ…c ciężko po drewnianej podÅ‚odze, którÄ… oÅ›wietlaÅ‚ latarkÄ…, rozmawiaÅ‚ jednoczeÅ›nie z kolegÄ…, który zoÂstaÅ‚ na dworze.- Cholerny Å»yd, nie trzeba nic mówić Blochowi.SÅ‚yszÄ™, jak siÄ™ zbliża, a po chwili jego kaÅ‚ spÅ‚ywa mi po plecach.Potem wchodzi drugi i też wypróżnia siÄ™ na mnie.Nie ruszam siÄ™, nie oddycham, nie istniejÄ™, jestem nieczuÅ‚ym przedmiotem, twardym oszczepem wetkniÄ™tym w kupÄ™ gnoju, kawaÅ‚em żelaza, którego nic nie zdoÅ‚a wyszczerbić.Oni przeÂgrajÄ…, Mietek, a ty przeżyjesz to wszystko, nikt nie zapÅ‚aci za twojÄ… ucieczkÄ™, gdyż strażnicy bojÄ… siÄ™ powiadomić o niej koÂmendanta Blocha, wygraÅ‚eÅ›, Mietek.To nieważne, że masz ich kaÅ‚ na grzbiecie, wokół siebie, że grzęźniesz w ich Å‚ajnie.Wytrwaj, Mietek, przeżyj!Psy ujadaÅ‚y dÅ‚ugo, do latryny wchodzili jeszcze inni żoÅ‚nieÂrze, potem stopniowo w obozie zapanowaÅ‚a cisza, ale czekaÂÅ‚em jeszcze przez parÄ™ godzin, stojÄ…c nieruchomo w tej ohydÂnej mazi, którÄ… przesiÄ…kÅ‚em caÅ‚y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]