[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiadomo z góry, jakie będą skutki bomby.- To dobrze.- Kati zlikwidował wszystkie dokumenty i bilety, którymi się posługiwali z Hosnim do tej pory.Czekała ich kontrola celna, więc dosyć już było kuszenia losu.Zbędne dokumenty wyrzucili do kubła.Hosni zaniósł walizki do samochodu.Jeszcze raz rozejrzeli się po wnę­trzu.Kati wsiadł, Hosni po raz ostatni zamknął drzwi i zawiesił na klam­ce wywieszkę “nie przeszkadzać”.Droga na lotnisko była krótka, ich samolot odlatywał zaś za dwie godziny.Rozległy parking zapełniał się w coraz szybszym tempie.Trzy godziny przed rozpoczęciem meczu sekcja dla notabli była już pełna, ku wielkie­mu zaskoczeniu Dawkinsa.Na płycie stadionu rozpoczęły się przedmeczowe pokazy.Policjant widział ze swojego posterunku ekipę telewizyj­ną, która krążyła po parkingu z przenośną kamerą i robiła wywiady z kibicami Wikingów.Przybysze z Minnesoty zmienili połowę ogromnego placu w improwizowany karnawał.W niebo ulatywała para z przenoś­nych rożnów.Dawkins wiedział, że kibice Wikingów mają trochę nie po kolei, ale to, co wyczyniali, przechodziło wszelkie wyobrażenia.Zamiast marznąć na placu, mogli przecież wejść na stadion, gdzie czekały na nich najrozmaitsze napitki i jedzenie, rozsiąść się w hali o temperaturze dwudziestu stopni na wyściełanych siedzeniach, ale nic z tego.Woleli pokazać światu, jacy są twardzi na powietrzu, gdzie temperatura nie przekraczała minus czternastu stopni Celsjusza.Dawkins był narcia­rzem i jeszcze w szkole zarabiał na życie, patrolując stoki narciarskie w Aspen jako ratownik górski.Wiedział więc, co to mróz i cenił sobie ciepło.Na mroźny powiew nie ma żadnej rady.Powietrze i wiatr nie zwracały uwagi na to, że człowiek zamarza.- Jak leci, Pete? Dawkins odwrócił się.- Bez problemów, sierżancie.Odkreśliłem już wszystkich z listy.- Tak? To biegnij do środka, zagrzej się trochę.Za wejściem, koło portierni, dostaniesz kawy.Ja cię tymczasem zastąpię.- Dzięki.- Dawkins wiedział, że czegoś mu brakuje.Przez cały mecz miał za zadanie patrolować plac, upewniając się, że nikt niczego nie kradnie z samochodów.Również tajniacy mieli przykazane wypatrywać kieszonkowców i koników biletowych, lecz większość funkcjonariuszy przebywała w obrębie stadionu i mogła oglądać grę.Dawkins musiał się.zadowolić małym radiem.Pomyślał, że takie już jego szczęście; w policji służył niecałe trzy lata, więc nadal uważano go nieomal za rekruta.Młody policjant wspiął się po pochyłości w kierunku wejścia na stadion, mijając furgonetkę ABC, którą przedtem wpuścił.Zajrzał do środka i dostrzegł kopiarkę do kaset firmy Sony.Ciekawe, nie wyglądała na podłączoną do żadnego urządzenia.Policjant nie wiedział, gdzie podzia­li się obaj technicy z furgonu, ale kawa kusiła go zbyt mocno, by się przejmować drobiazgami.Nawet polipropylenowa bielizna przestaje w pewnej chwili wystarczać.Dawkins dawno nie był równie zmarznięty.Kati i Hosni zwrócili samochód w agencji, od której wynajął go Russell i wzięli stamtąd darmowy autobus do hali odlotów.Oddali walizki na bagaż i powędrowali w stronę tablicy świetlnej.Okazało się, że MD-80 linii American do Dallas-Fort Worth ma opóźnienie.W Teksasie zerwała się śnieżyca, jak wyjaśniła recepcjonistka.Zawieja, która przeszła nad Denver poprzedniej nocy, kompletnie oblodziła pasy startowe w Dallas.- Musimy zdążyć na połączenie do Meksyku.Może da się polecieć przez inne miasto? - zapytał Hosni.- Owszem, o tej samej godzinie co “Dallas” odlatuje samolot do Mia­mi.Mogę panom zarezerwować połączenie z Miami do Meksyku.- urzędniczka wystukała coś szybko na klawiaturze komputera.– Godzina przesiadki.Nic nie szkodzi, do Meksyku przylecą panowie tylko piętna­ście minut później.- Czy moglibyśmy wykupić te bilety? Musimy zdążyć na ten lot.- Do Miami i z Miami do Meksyku?- Tak.Przepraszam, że to taki kłopot.- Ależ nie ma za co.- Młoda urzędniczka uśmiechnęła się do ekranu komputera.Hosni nie był pewien, czy uda jej się przeżyć eksplozję.Potężne oszklone okna sali wychodziły prosto na stadion, a fala uderze­niowa nawet z tej odległości.Ale może, jeśli zdąży się ukryć pod biur­kiem.Inna rzecz, że i tak oślepi ją błysk.Takie piękne czarne oczy, trochę szkoda.- Proszę, oto bilety.Zaraz zawiadomię, żeby przesunięto panów bagaże na inny lot.Hosni nie bardzo w to wierzył, lecz tak czy inaczej podziękował.- Stanowisko odlotów jest po tamtej stronie - wskazała jeszcze urzęd­niczka.- Dziękuję raz jeszcze.Urzędniczka odprowadziła wzrokiem parę podróżnych.Młodszy był całkiem, całkiem, ale jego starszy brat, czy też może szef wyglądał dziw­nie kwaśno.Może się boi latać?- Co załatwiłeś? - zapytał Kati.- Polecimy przez Miami, wyjdzie mniej więcej na to samo, tyle że zgubiliśmy w Meksyku kwadrans na przesiadkę.Pogoda fatalna tylko tu i w Teksasie, gdzie indziej nie będzie opóźnień.Sala odlotów była prawie pusta.Ci, którzy musieli odlecieć z Denver, zarezerwowali sobie późniejsze loty, by móc jeszcze obejrzeć w telewizji Superpuchar.Podobnie wyglądała pewnie sprawa z przylotami.Ibrahim naliczył w całym wnętrzu zaledwie dwudziestkę podróżnych.- O, tutaj znowu występuje niezgodność - wskazał Goodley.- Powiem więcej, mamy prawie żelazny dowód, że coś jest nie tak.- Dlaczego? - zapytał Ryan.- W ubiegłym tygodniu Narmonow był w Moskwie tylko dwa dni, w poniedziałek i w piątek.We wtorek, środę i czwartek poleciał na Ło­twę, Litwę i do zachodniej Ukrainy, a potem wypadł mu ten wiec wybor­czy w Wołgogradzie.Piątek odpada, bo dopiero wtedy dostaliśmy ten raport, zgoda? Ale w poniedziałek nasz przyjaciel ŻAGIEL prawie cały dzień nie opuszczał Pałacu Zjazdów.Nie przypuszczam, by się spotkali w zeszłym tygodniu, chociaż tak wynika z listu.Wygląda na to, że ŻAGIEL kłamie.- Proszę mi pokazać - zażądał Jack.Goodley rozłożył notatki na biurku Ryana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl