[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego jedno jedyne, znakomite osiągnięcie przypisywano komu innemu.Jack nie rościł sobie wyłącz­nych pretensji do Traktatu, nad którym pracowało tyle innych osób, lecz chciał przynajmniej dać się poznać jako jeden z głównych graczy.Czy żądał zbyt wiele? Harował czternaście godzin dziennie, większość w sa­mochodzie, trzy razy nadstawiał karku za swój kraj - po co? Po to, by jakaś zdzira z Bennington mogła wyrzucać jego analizy do kosza.Liz, gdyby nie ja, w ogóle by cię nie było w Białym Domu.Ani ciebie, ani twojego szefa, twojego Robota, gubernatora Jonathana Roberta Fowlera z Ohio!Tego jednak Jack nie mógł powiedzieć samej Liz Elliot.Zobowiązał się przecież do milczenia.Czy po to się zobowiązywał? Za taką odpłatę?Co najgorsze, sytuacja dręczyła Ryana także w nowy, niespodziewany sposób: tego wieczora znów rozczarował żonę.Nie rozumiał, jak to w ogóle możliwe.Zupełnie, jak gdyby po pstryknięciu kontaktem odkrył, że nadal panuje ciemność.Zupełnie, jakby przekręcał kluczyk w stacyjce i.Zupełnie tak, jak gdyby przestał nagle być mężczyzną.Tak by można to najlepiej opisać.Ale ja jestem mężczyzną, do cholery! Dowiodłem tego!Powiedz to swojej żonie, przyjacielu.Jack zżymał się na taką myśl.Walczył za rodzinę, walczył też za swój kraj, zabijał broniąc obydwojga.Zyskał sobie szacunek najdzielniej­szych ludzi.Dokonał rzeczy, których nie będzie można wyjawić za sto lat, a potem dochował sekretu.Sprawdził się nie gorzej od innych.Jeśli tak, kolego, dlaczego o drugiej w nocy gapisz się na zatokę?Coś jednak udało mi się zdziałać?Kto w ogóle o tym słyszał? Kogo to obchodzi?A moi przyjaciele?Dużo ci teraz pomogą.Poza tym, jacy znów przyjaciele? Kiedy ostat­ni raz spotkałeś się ze Skipem Tylerem albo z Robbym Jacksonem? Możesz się najwyżej zwierzyć swoim przyjaciołom z Langley.Chcesz?Świt wstał niespodziewanie, choć jeszcze większą niespodzianką było dla Jacka to, że zdołał jednak zasnąć, na siedząco, w dużym pokoju.Wstał, czując, że ból w mięśniach wcale nie ustąpił, mimo kilku godzin spędzonych bez przytomności.Nie można tego nazwać snem, uświadomił sobie w drodze do łazienki.Czuwaniem także nie.Sen oznaczał odpoczy­nek, Jack tymczasem czuł przeraźliwe zmęczenie i pulsujący ból głowy od nadmiaru taniego wina, jakie pił poprzedniego wieczora.Cała pocie­cha, że Cathy nie wstała razem z nim.Jack nastawił ekspres, a kiedy Clark nadjechał o umówionej porze, czekał już przed drzwiami domu.- Widzę, że miał pan kolejną szampańską niedzielę - odezwał się Clark, gdy Ryan wsiadł do samochodu.- Et tu, John?- Coś panu powiem, dyrektorze.Jak będzie mnie pan chciał strzelić w pysk, proszę bardzo, ale powiem panu, że od paru miesięcy wygląda pan jak pół dupy zza krzaka i w dodatku jest z panem coraz gorzej.Kiedy ostatni raz wziął pan urlop, albo chociaż wyrwał się na dwa dni, żeby poudawać normalnego człowieka, a nie faceta, który tylko tyra w rządo­wym kieracie i odbija kartę, bo się boi, że bez niego świat się zawali?- Clark, marzyłem o kazaniu na dzień dobry.- Dobra, wiem, jestem zwykłym ochroniarzem, ale proszę się na mnie nie wkurwiać za to, że serio chce pana chronić.- John zahamował i zjechał na pobocze.- Niech pan da sobie coś powiedzieć, doktorze.Widziałem już paru takich jak pan.Ludzie mają to do siebie, że się wypalają.Pan też się wypala, jak ta świeczka, co ją zapalili z obu końców i pośrodku.Jak się ma dwadzieścia lat, człowiek jeszcze to zniesie.Może nikt dotąd tego panu nie mówił, ale pan już dawno nie ma dwudziestu lat.- Nie trzeba mi tłumaczyć, co to jest zniedołężnienie starcze - Ryan uśmiechnął się cierpko, by pokazać, że niewiele sobie robi ze słów Clarka.Ochroniarz zrozumiał, że może sobie darować ciąg dalszy.Nagle przy­pomniał sobie, że żona Ryana nie odprowadziła go dziś do drzwi.Poprzty­kali się? Nie bardzo było jak o to zapytać, lecz wystarczyło spojrzeć na minę szefa, by się przekonać, że gnębi go nie tylko zmęczenie.Ryan rozsypywał się od środka, chwiał się coraz mocniej pod brzemieniem obowiązków, meldunków napływających wciąż z dołu, spraw i spotkań, w których stale wyręczał dyrektora Cabota.Właśnie, Cabot.Przyzwoity facet, pełen do­brych chęci, ale na kierowaniu CIA znał się jak wilk na gwiazdach.Dlatego Kongres musiał polegać na Ryanie, podobnie jak pion rozpoznania i pion operacyjny, które oczekiwały od doktora rozkazów i koordynacji działań.Zastępca dyrektora nie miał więc jak wywinąć się obowiązkom, brakowało mu też rozsądku, by stwierdzić, że niektóre sprawy naprawdę może prze­kazać innym, na przykład dyrektorom poszczególnych wydziałów.Szefowie pionów mogli wyręczyć Ryana w tym czy tamtym, ale skoro się upierał, wcale nie nalegali.Jedno warkniecie z gabinetu zastępcy dyrektora Agen­cji postawiłoby ich na baczność, choć nie wiadomo, czy Cabot poparłby tu swego zastępcę.Zasrańcy z Białego Domu mogliby przecież pomyśleć, że Ryan montuje przewrót pałacowy.- Pierdolone układziki! - rzekł sobie w duchu Clark, włączając się do ruchu.Układy w biurze, układy w polityce.Nawet w domu też coś zaczy­nało śmierdzieć.Clark nie wiedział dokładnie, o co chodzi, ale czuł pismo nosem.Zajeżdżą takiego porządnego faceta jak doktor!- Mogę panu coś doradzić?- Wal - zgodził się Jack, przeglądając meldunki.- Niech pan urwie się na dwa tygodnie, weźmie rodzinę do Disneylandu, albo nad Pacyfik, żeby była tylko plaża i piasek.Niech się pan wyrwie chociaż na trochę z miasta.- Dzieci mają teraz szkolę.- To się je zwolni, na litość boską! Albo jeszcze lepiej, może pan je zostawić i jechać tylko z żoną.Nie, na to pana nie namówię.Niech im pan pokaże Myszkę Miki.- Nie mogę.Teraz jest szkoła.- Przecież chodzą do podstawówki, a nie na uniwersytet Nawet jak opuszczą dwa tygodnie ułamków zwykłych i jak się pisze słowo “piegża”, nie zatrzymają się w rozwoju umysłowym.Musi pan się wyrwać, nałado­wać akumulatory, wyciągnąć się, kurwa, na piasku!- Mam tyle pracy, John.- Niech pan posłucha! Wie pan, ilu przyjaciół zakopałem w ziemi? Wie pan, ilu znałem facetów, którzy poszli do piachu, zanim mogła im się trafić żona i dzieci, i ładny domek nad wodą? Całą masę, znałem całą masę takich, którzy nie doczekali się tego, co pan.A pan, zamiast się tym cieszyć, próbuje się za wszelką cenę wykończyć.Mówię, w tym tempie wykończy się pan raz dwa.Góra dziesięć lat i pana też pożegnamy, doktorze.- Mówię, że mam robotę!- I co z tego? To jeszcze nie powód, żeby sobie tak kretyńsko marno­wać życie! Mam to panu tłumaczyć?- A kto mnie niby zastąpi?- Kiedy jest pan w formie, faktycznie nie ma pan sobie równych, ale w takim stanie jak teraz spokojnie pana zastąpi nawet ten gówniarz Goodley.- Clark stwierdził, że nareszcie wbił szefowi szpilę.- Rzeczywi­ście, w tej formie dużo pan zdziała!- W porządku, na razie bądź tak uprzejmy i zajmij się jazdą.Z zaszyfrowanych meldunków w teczce wynikało, że w Langley czeka nowe doniesienie od ŻAGLA i kolejne od NITAKI.Zapowiadał się burz­liwy dzień.Akurat tego było mu trzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl