[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Virginia się nie złościła.KochałaBilla i wiedziała, że on jąkocha.Tylko to się liczyło.Cóż znaczą kolacje weleganckich knajpach? W życiu jest tyle ważniejszych spraw.Wolała spokojnewieczory niż uroczyste kolacje służbowe, gdy wspólnicy Billa zapraszali żony doczterogwiazdkowych restauracji.Virginia nie znosiła takich imprez: sztuczne,wymuszone rozmowy, przyklejone uśmiechy, silenie się na uprzejmości.Przez wiele lat Bill próbował zarazić ją pasją do golfa.Zmiała się tylko iżartowała, że pewnie by wolał spotykać się z nią na polu golfowym, a nie tylkoprzelotnie rano, przy kawie.Zsunęła zamszowy pokrowiec z kija.Gładząc wypolerowaną rączkę,przypomniała sobie, jak Bill się cieszył, gdy go kupił.- Technologia kosmiczna - zachwycał się półtora roku temu i zaraz wdał się wszczegółowy opis wyższości nowego kija nad poprzednim.Virginia tylko uśmiechała się pod nosem.-1 po co ja ci to mówię, ty ignorantko - zrezygnowany machnął ręką.- Wiesz, są na tym świecie kobiety, które podzielają zainteresowania mężów.- Owszem, i są mężowie, którzy od czasu do czasu Wpadają do domu- odcięła się żartobliwie.- Jeżeli dzisiaj nie wrócisz na ósmą, wezmę sobiekochanka, jasne?Bill udał, że się nad tym zastanawia, przechylił siwą głowę na bok, utkwił w niejspojrzenie piwnych oczu.- Może zawodowego golfistę? - podsunął.- Wtedy miałbym szanse na tańszelekcje.- Nie ma sprawy, kochany - uśmiechnęła się słodko.- Może ciasteczko?Nie wrócił wtedy na ósmą.W ogóle nie wrócił.Rozbił się w drodze do domu.Wnienaruszonym stanie wyszły z wypadku tylko kije golfowe, bezpiecznie schowanew bagażniku.Z karoserii nie zostało właściwie nic, podobnie jak z jej ukochanego Billa.Naszczęście nie czuł bólu podczas katastrofy - umarł na rozległy zawał, jak się pózniejdowiedziała.I tak było lepiej.Policjanci uznali, że Virginia chciałaby odzyskać kije.Z wściekłością cisnęła jewtedy do garażu.Najchętniej połamałaby je na kawałki.Cierpiała i chciała zadawaćból wszystkim i wszystkiemu dokoła.Bezcenne kije Billa nadawały się do tegodoskonale.Synowie - Dominie, Laurence i Jamie - byli jej prawdziwą podporą.Zorganizowali pogrzeb, ponieważ nie zdołałaby się za to zabrać.Po raz74 pierwszy w życiu rozsądna, zorganizowana Virginia Connell nie była w stanieniczego zrobić.Ona, doskonała gospodyni, której wołowina słynęła na całą okolicę.Telefony się rozdzwoniły; ludzie składali kondolencje, a Virginia prawie ich niesłyszała.Kiedyś odłożyła słuchawkę na bok, żeby nie słyszeć słów współczucia, iposzła do kuchni zrobić sobie herbaty.Nawet to jej się nie udało.Najzwyklejszecodzienne czynności wymagały zbyt wiele wysiłku.Co rano z trudem zmuszała siędo wstania z łóżka.Przestała o siebie dbać i wkrótce niechlujne siwe włosy otaczały poszarzałątwarz.Pewnego dnia Laurence uparł się, że zawiezie ją do fryzjera; trzy miesiące pośmierci Billa przeraził się na jej widok.- Nie wejdę tam - oznajmiła w samochodzie, przed zakładem fryzjerskim wClontarf.- Po co?Jakby jedno nieszczęście nie wystarczyło, miesiąc po śmierci Billa Oskar, jejukochany spaniel, wpadł pod samochód.Kiedy zabrakło nawet psa w nogach łóżka,uznała, że życie nie ma sensu.Czas leczy rany, mawiała przed laty jej matka.Virginia się z tym nie zgadzała.Nie leczy, tylko przytępia ból, jak dobry środek znieczulający.Ale ból nigdy nieustaje.Za życia Billa nie płaciła rachunków, nie załatwiała polisy ubezpieczeniowej nadom czy samochód.To była domena Billa.Kiedy skrzynka na listy zaczęła pękać wszwach od oficjalnych pism, dotarło do niej, jak wiele robił.Często żartowała, żejest szczęściarzem, bo w czystym wysprzątanym domu czeka na niego dobrakolacja, wyprasowane koszule w szafie i pasta do zębów w łazience.Terazzrozumiała, że Bill troszczył się o nią z równym zaangażowaniem, tyle że w innysposób.Nigdy w życiu nie płaciła rachunków, nie rozmawiała z doradcąpodatkowym.Teraz sama musiała się tym wszystkim zająć, niedoświadczona ipełna goryczy.Goryczy, bo Bill wcale nie musiał jeszcze umierać.Mało brakowało,a pół roku po jego śmierci odcięto by jej telefon; Virginia miała dosyć kondolencji iprzestała otwierać listy, bez czytania wpychała je do szuflad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl