[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.6Dobrze było znaleźć się na lądzie po tylu tygodniach żeglu­gi, kuśtykać po wąskich, zatłoczonych ulicach z chioxinem na plecach, przyglądać się ludziom i budynkom.Cywile schodzili Siódmemu z drogi.Samo Tau okazało się przyjemną niespo­dzianką.Każde miasto leżące nad Rzeką było inne.Tau bardziej przy­pominało miasteczko, w którym odbywają się jarmarki.Gdy Szafir dobijał do portu, Wallie odniósł dziwne wrażenie, że już kie­dyś je widział: strzechy, ciemne dębowe belki na frontach domów, ściany w kolorze ziemi.W pierwszej chwili określił ten styl jako średniowieczny europejski, ale kiedy ruszył alejką, która uchodziła za główną ulicę, zwrócił uwagę na poczerniałe belki starych domów i wyblakłe tynki.Tau wyglądało jak gotowa scenografia do filmu o wesołej Anglii z czasów Tudorów.Górne piętra wystawały nad ulicę, zacieniając brudne kocie łby, a pas błękitnego nieba był obra­mowany okapami.Butelkowe szkło w rombowych oknach od­cinało światło dzienne i rzucało na patrzącego wielobarwne re­fleksy.Na szyldach widniały rysunki towarów.Co prawda przepaski biodrowe i kolorowe szaty stanowiły pewien dyso­nans, ale zafascynowany Wallie miał wrażenie, że przeniósł się do szekspirowskiego Londynu.Zastanawiał się, czy w mieście jest teatr i kto tworzy sztuki.Brota uroczyście obiecała, że nie odpłynie bez Siódmego.Wallie szukał szermierzy, ale czuł się jak więzień na przepustce albo jak dziecko na targu.W pewnym momencie, gdy mimo rangi utknął w ciżbie, odwrócił się do Nnanjiego, uśmiechnął i oznajmił:- Podoba mi się to miasto!Czwarty zmarszczył nos.- Też coś!Główna ulica była tak wąska, że najmniejsza przeszkoda tamo­wała ruch.Dopiero teraz Wallie dostrzegł przyczynę zatoru.Fura z jabłkami zaczepiła kołem o ręczny wózek wyładowany lśniący­mi niebieskimi płytkami.Zderzenie spowodowało, że czerwone owoce posypały się w błoto.Zerkając ponad głowami, Wallie do­strzegł chłopców kradnących jabłka, podczas gdy furman kłócił się z właścicielem wózka.Aluzje do przodków, rady i wyzwiska stawały się coraz bardziej obelżywe.Sprzeczka w każdej chwili mogła przerodzić się w bójkę.Ludzie, którzy mieli pilne sprawy do załatwienia, tracili cierpliwość i złorzecząc, próbowali łokcia­mi utorować sobie drogę.Na skraju tłumu widać było rękojeść miecza podskakującą jak korek na wodzie, ale nikt nie zwracał uwagi na szermierza, który usiłował interweniować.Wallie doszedł do wniosku, że czas przystąpić do działania.Skoro nie pomogła ranga, zaczął przepychać się przez ścisk.Dotarłszy do centrum zbiegowiska, położył ciężką dłoń na ra­mieniu właściciela płytek.Mężczyzna obejrzał się ze złością i na jego twarzy odmalował się respekt.Właściciel jabłek prze­rwał tyradę na temat rodowodu adwersarza do czwartego poko­lenia wstecz.Obaj z wyraźną ulgą czekali na polecenia.Wallie rozkazał furmanowi i potężnemu niewolnikowi unieść jeden ko­niec ręcznego wózka, a sam chwycił za drugi.Właściciel płytek nasadził koło na oś.W tym czasie Nnanji kierował ruchem.Wkrótce ludzie się rozeszli, rzucając na koniec kilka rubasz­nych komentarzy.Miejscowy szermierz okazał się bardzo młodym Drugim, nie­wiele starszym ani większym od Katanjiego.Nic dziwnego, że nie udało mu się przywrócić porządku.Blady i przestraszony, wlepił wzrok w gościa.Drżącą ręką sięgnął po miecz.- Zostaw! - powstrzymał go Wallie.Drugi wykonał cywilny salut i przedstawił się jako uczeń Allajuiy.Siódmy mu odpowiedział, ale nie tracił czasu na dalsze prezentacje.- Chcę złożyć wizytę dowódcy - oznajmił.- Wskaż mi drogę do koszar.Coraz bardziej zdenerwowany Allajuiy wskazał najbliższe drzwi.Wisiał nad nimi brązowy miecz i wielki but.Powinni byli zauważyć je wcześniej.- Gdzie w takim razie jest dowódca?- On.jest tutaj, panie.Wallie zerknął na Nnanjiego.Czwarty zrobił zdziwioną i podejrzliwą minę.Gdy przybysze skierowali się do drzwi, uczeń Allajuyi wziął nogi za pas, nie czekając na formalne po­zwolenie.Warsztat był mały i zagracony.Belki sufitowe znajdowały się wyjątkowo nisko.Pod oknem siedział Piąty i dwaj Drudzy.Wszyscy trzymali na kolanach szewskie kopyta i zapamiętale tłu­kli w nie młotkami.Podłogę wokół nich zaścielały kawałki skóry.W powietrzu unosił się jej ostry zapach.Mężczyzna w czerwonej szacie zerwał się ze stołka i rzucił do witania gości.Na jego twarzy malował się taki sam lęk jak wcześniej u młodego szermierza.Mocno zbudowany i prawie łysy Piąty miał około czterdziestki, barki zapaśnika, na czole starą bliznę i kalafiorowate uszy.Łatanie obuwia musiało być w Tau niebezpiecznym zajęciem.Wallie odwzajemnił salut.- Szukam dowódcy.Szewc nie wyglądał na zachwyconego.- Jest nim mój ojciec.Będzie zaszczycony, mogąc cię przywi­tać, panie.Zechcesz chwilę poczekać?Mężczyzna pospieszył na zaplecze.Dwaj juniorzy wybiegli za nim.Na kpiący uśmiech mentora Nnanji odpowiedział nachmu­rzonym spojrzeniem.- Coś mi mówi, że nie zwerbuję wielu szermierzy w Tau - po­wiedział Wallie.- Z twojej strony nie grozi im oskarżenie, bracie, ale oni tego nie wiedzą.Masz okazję do przeprowadzenia małego śledztwa!Czwarty skinął głową.Minęło trochę czasu, nim wrócił szewc.Zjawił się sam, przebra­ny w czystą szatę, odpowiednią raczej dla starca.Brwi Nnanjiego ściągnęły się jeszcze bardziej.- Mój ojciec przyjdzie niebawem, panie.Jest stary i rankami trochę powolny.- Nam się nie spieszy - uspokoił go Wallie.- Tymczasem po­zwól, że przedstawię ci mojego protegowanego i zaprzysiężone­go brata, adepta Nnanjiego.Będzie miał do was kilka pytań.Niepokój przerodził się w wyraźny strach.Ręce mężczyzny drżały, kiedy odpowiadał na salut Czwartego.Ten od razu przy­stąpił do śledztwa.- Wymień mi imiona i rangi szermierzy garnizonu, mistrzu.- Mój ojciec, Koniarru Piąty, jest dowódcą.Jego zastępcą jest Kionijuiy Czwarty.Milczenie.- I?- Dwóch Trzecich, adepcie.W oczach Nnanjiego pojawił się drapieżny błysk.- Czy to przypadkiem twoi siostrzeńcy?- Tak, adepcie.- A gdzie jest.W tym momencie młoda kobieta wprowadziła dowódcę.Pią­ty liczył sobie co najmniej osiemdziesiąt lat, był przygarbiony, pomarszczony, bezzębny i zgrzybiały.Patrzył przed siebie bez­myślnym wzrokiem.Rozpromienił się na widok gości i próbo­wał obnażyć miecz do salutu.Dokonał tej sztuki z pomocą syna, ale ten zaraz odebrał ojcu broń i dla bezpieczeństwa schował ją do pochwy.Wallie musiał zgiąć się wpół, żeby odzwajemnić po­zdrowienie.- W czym mogę być pomocny waszej lordowskiej mości? -spytał dowódca drżącym głosem.- Większością spraw zajmuje się teraz Konijuyi.Gdzie on się podziewa?- Chwilowo go nie ma, ojcze! - krzyknął szewc.- Dokąd poszedł?- Niedługo wróci.- Wcale nie! Pamiętam, że pojechał do Casr, prawda? -Mistrz Koniaru ukazał dziąsła w triumfalnym uśmiechu.- Do zamku!Syn przewrócił oczami.- Tak, ojcze.- Zamek?!!! - ryknął Nnanji.- W Casr jest zamek? Kto jest kasztelanem?- E?Starzec przyłożył stuloną dłoń do ucha.- Kasztelanem? Shonsu Siódmy.Szewc był bliski załamania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl