[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślisz, że któryś z nich może nam zagrozić?- Nie mam pojęcia - odparłem zgodnie z prawdą.- Ale zawiadomimy wojsko natychmiast, jak to możliwe.Ruszyliśmy w stronę naszego obozowiska.Księżyc był w trzeciej kwadrze, więc maszerowaliśmy szybko, choć Kayean wciąż popiskiwała, znużona jasnością.Tak samo zachowywali się więźniowie Morleya.Kiedy dotarliśmy na miejsce, Dotes odezwał się:- Trzeba nieszczęśników obłożyć wilgotną ziemią i dobrze opakować, żeby ich słońce nie dosięgło.- Musimy również pogadać - oznajmiłem.- Też mi się tak wydaje.- Co się stało z majorem? Tionie, wiesz coś na ten temat? Kleiła się do mnie co najmniej tak samo jak Kayean.- Ten, który nas aresztował? Nie wiem, chyba go zabili, kiedy zaatakowały wampiry.- Vasco, a ty nie wiesz, co się z nim stało?- Byłem za bardzo zajęty.- Ktoś jeszcze? Róża mruknęła:- Chyba widziałam, jak go zabierali.Ale może mi się tylko wydawało.Kiedy przyszliście, nie było go w żadnej z klatek.- Może go zjedli? - podsunął Dojango.- Ale przecież doliczyliśmy się ciał - stwierdził Morley i spojrzał na mnie dziwnie, jakby uważał, że wiem coś, czego jeszcze nie powiedziałem.Rzeczywiście tak było, ale nie odezwałem się tylko dlatego, że doszedłem do tego zaledwie parę minut wcześniej.Szepnąłem:- To nazwisko przewijające się przez listy nazwisk, które miałem rozpoznać.Nie mogłem sobie przypomnieć, skąd je znam.Teraz już wiem.- No i.?- Legendarny agent Venageti.Prawdopodobnie potrafi się przeistaczać.Również prawdopodobnie schwytany albo zabity.Ale jeśli tak, to dlaczego ludzie.którzy mają kontakty z Venageti.ciągle się nim interesują?- Nie wiem i myślę, że raczej nie chcę wiedzieć.Teraz interesuje mnie jedynie wyrwanie się z tego zapomnianego przez bogów i ludzi miejsca.Chcę usiąść i zjeść wreszcie pierwszy od miesięcy zdrowy posiłek.Przypuszczam jednak, że musimy się bronić.Sądzisz, że go uratowaliśmy?- Jest na to szansa.- Który to?- Wybieraj.- Nie kobiety?- Nie.Każda z nich poznałaby od razu, że druga się zmieniła.Głosowałbym za kimś naszych rozmiarów.- Oczywiście, jeśli jest tu z nami.- Oczywiście.Byliśmy mile zaskoczeni, znajdując obozowisko w takim stanie, w jakim je pozostawiliśmy.Nic nie splądrowano, konie nie zostały zjedzone i cierpliwie na nas czekały.Morley wysłał Marshę po ładunek mokrej gliny.Od razu przyjął rolę strażnika.Pozostali opatrywali się wzajemnie, jak mogli.Kiedy byłem już spokojny, że na skutek odniesienia obrażeń nie złapię żadnej zarazy, zapolowałem na Dotesa.Siedział na kamieniu, w zadumie obserwując pustynię dzielącą nasze obozowisko od płaskowyżu.- Nie odezwałeś się do niej ani słowem - powiedział.- Porozmawiam z nią, kiedy sama tego zechce.Na razie jestem zadowolony, że pozwoliła mi się zabrać po tym, co zrobiłeś z Clementem.Może powinieneś wyjaśnić ostatnie ruchy w grze Morleya.- Chyba tak.Inaczej już do końca życia się od ciebie nie uwolnię.Wiesz, że sześć lat temu goryl numer jeden szefa zwiał z polową łupu.- Starocie.Słyszałem też, że wraz z bratem uciekł do Full Harbor.- Uzyskanie tej informacji zajęło kilka ładnych lat.Szef wysłał tam swoich ludzi.Musieli zamieszać tak jak my.Coś im się przydarzyło.Przesłali tylko jeden raport z wiadomością, że Va-lentine opuścił Full Harbor, a jego brat, po krótkiej znajomości.poślubił miejscową dziewczynę nazwiskiem Kronk.Wyjechała razem z mężem, kiedy ten udał się za swoim bratem w nieznanym kierunku.- Więc przez cały czas wiedziałeś, za kogo wyszła.- Tak.Ale nawet gdybym ci powiedział, nie pomogłoby to w jej odnalezieniu.Zatarli już za sobą ślady.Opanowałem gniew.- A zatem szef posłał ciebie.- Niezupełnie.Sam się zgłosiłem.Możliwość, żebym ci towarzyszył, spadła jak z nieba, jak odpowiedź na modlitwę dziewicy.Prawdziwy, uczciwy cud.Szef chciał już mnie umieścić na liście śpiących na posłaniu z rybek.To była pewna szansa.Opowiedziałem mu całą historię i obiecałem, że zdobędę Valentine'a, jeśli da mi święty spokój.Kupił to.Od dawna wolał Valentine'a ode mnie.Wtedy poszedłem na całość i doczepiłem się do ciebie, grając o najwyższą stawkę, jaką kiedykolwiek w życiu widziałem.Przypuszczałem, że znajdziesz kobietę i że ona pozostała z Clementem dłużej niż z tobą czy twoim kumplem.Przez chwilę gapił się na pustynię.Poruszały się tam jakieś cienie, ale żaden nie kierował się w naszą stronę.Ich zmysły nie były tak rozwinięte jak ich mistrzów.Wreszcie Dotes podjął:- Nie miałem zielonego pojęcia, dokąd wszystko zmierza, póki nie dotarliśmy do domu Zeck Zacka, gdzie czekały na nas wampiry.To był dowód.Wtedy zaskoczyłem.Znałem Valentine'a wcześniej.Nie miał więcej sumienia niż rekin.Dla niego ten sposób uniknięcia śmierci wydawał się całkiem logiczny.Przypuszczalnie Valentine wziął pieniądze na wszelki wypadek, gdyby musiał się wkupić.Znając go, przypuszczam, że spodziewał się zostać krwawym mistrzem przed upływem pięćdziesięciu lat.I tak wszystkie elementy zaczęły do siebie pasować, poza jednym.Kim byli ludzie na jachcie z pasiastym żaglem? Co robili? Dlaczego się nami interesowali?Miałem pewien pomysł i wydawało mi się, że wyznanie Morleya doskonale potwierdza moją teorię.Postanowiłem jednak zatrzymać to dla siebie.Mogło się jeszcze przydać.Nie wiedziałem na pewno, czy ci ludzie byli w coś zamieszani, czy nie.- Po co zabierasz ze sobą Valentine'a? - zapytałem.- Dla spokoju duszy szefa.Mojej także.Nie chcę, żeby wątpił choć przez chwilę.Zerknąłem na pustynię.- Co oni tam robią?Ci, którzy wybiegli za nami z gniazda, miotali się teraz na wszystkie strony jak ślepe myszy.- Nie wiem.Ale dam ci jeszcze jeden kawałek: Zeck Zack.- Niewiele możemy mu zrobić.- Powinienem poderżnąć mu gardło.- A krytykujesz mnie za skutki jedzenia czerwonego mięsa? - Marsha wrócił.Pakujemy zdobycz.- Czym ich będziemy karmić?- Niech trochę zgłodnieją.Potem zjedzą to, co im damy.- Zeskoczył z kamienia.- Dokąd teraz?- Z powrotem do Full Harbor.Zajrzymy do tunelu centaura.Zobaczymy, ile zamieszania tam narobiliśmy.Nie chciałbym też zostawiać naszych rzeczy, jeśli nie będziemy musieli.Kupując nowe, bardzo mocno nadwerężymy budżet.- Ten karczmarz chyba już wszystko sprzedał.- Zobaczymy.Miej oko na naszych przyjaciół, tak na wypadek, gdyby major był z nami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]