[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Natomiast o wykopkach miał rzeczywiście zawiadomić tego.jak wyście go nazwali? A, przylizanego.Pawełek niemal się obraził.- Głupi szakal - wymamrotał.- Tak zmylić człowieka.- A przy okazji, możliwe, że i pan odzyska zgubę - powiedział porucznik.- Bo myśmyim wszystko odebrali.Spojrzał na pana Jonatana i urwał.Pani Wanda trąciła męża.- Jonatan! - zawołała z niepokojem.Pan Jonatan, nie słysząc nikogo, tragicznym wzrokiem wpatrywał się w obrazekna ścianie.- I mnie tam nie było.- szepnął głuchym głosem.- I ja tego nie widziałem.To tatusia wina! - wrzasnął nagle do pana Łubiańskiego.- Minister i minister, porządek i porządek, jak ten półgłówek z rybami się użerałem, zamiast tutaj warować! Taki widok straciłem! Przez tatusia.!Wszyscy ze zdumieniem popatrzyli na pana Łubiańskiego, który z lekkim zakłopotaniem zapalał papierosa.- Co ty tam gadasz - mruknął.- A przynajmniej porządek jest.- Porządek.! Taki widok zmarnować! Jedyna okazja w życiu i przez tatusia zmarnowana.!- Nie przeze mnie, tylko przez ministra.- Przecież minister nie przyjechał - zauważyła pani Wanda.- A prawdę mówiąc, to tatuś najwięcej napędzał do tego porządku.- Nic nie rozumiem - powiedział porucznik.- Co tu ma jakiś minister do rzeczy?- No bo było gadanie, że minister ma przyjechać - wyjaśniła pani Wanda.- I jak się tu zaczęło zamieszanie, milicja przyjechała i wojsko, zaraz ktoś powiedział, że pewno i minister jedzie.I od razu wszyscy polecieli do portu zrobić porządek z tymi rybami, co tam tak śmierdziały.Pół dnia zakopywali.- A, to dlatego tu był taki spokój? A ja się dziwiłem, co to jest, że żywego ducha nie ma! No, to przynajmniej jakaś korzyść z tego wynikła.Pan Jonatan ciągle był pełen rozgoryczenia.- A ile to bursztynu ta wojna zmarnowała - mamrotał posępnie.- Jak pomyślę, ile tego szlag trafił.Na wieki.Tutaj nie widziałem.Płakać się chce.- Niech pan nie płacze, odzyska pan swój bursztyn - pocieszył go szybko porucznik.- Odebraliśmy plastykowi.No, ściślej biorąc, temu rudemu.- Co?!- Odebraliśmy ten pański bursztyn, trójkolorowy, nawet pięknie oszlifowany.Rozpozna go pan?Pan Jonatan zerwał się z miejsca, natychmiast zapominając o wojennych stratach.- Nie.? Poważnie.?! No pewnie, że rozpoznam! Z zamkniętymi oczami rozpoznam! Żono, będziesz miała swój wisior.!- Żebym tak jeszcze miała rozsądnego męża! - westchnęła pani Wanda.Porucznik odwrócił się do państwa Chabrowiczów.- A państwu, żebym nie zapomniał, mam przekazać zaproszenie do Malborka,do tamtejszego muzeum.Kustosz bez mała oszalał ze szczęścia, powiada, że takich okazówjuż się nie spodziewał w życiu oglądać.Obmyślają tam już specjalną wystawę.Odpowiedziawszy jeszcze na kilka tysięcy pytań, porucznik w końcu zaczął się żegnać.Wszyscy zeszli na dół, państwo Chabrowiczowie odprowadzili go aż na drogę.- Widzę, że trzeba będzie im zafundować ten aparat fotograficzny! - westchnął pan Roman, patrząc na swoje dzieci, kręcące się na podwórzu, obok pana Łubiańskiego.- Okazuje się że jest to dla nich przedmiot pierwszej potrzeby.- Może pan się nie fatygować - przerwał mu żywo porucznik.- Nie chciałem mówićprzy nich, bo ma być to niespodzianka, ale ten aparat już im ufundowało malborskie muzeum.Niech pan lepiej przypilnuje, żeby za jego pomocą nie zaczęli się starać o nowe zasługi.- Chyba nie mają już żadnych powodów? - powiedziała z niepokojem pani Krystyna.- Wszystkie przestępstwa wyszły na jaw.Nie przeczuwając nic złego, Janeczka i Pawełek wracali do domu.Odprowadzili właśnie pana Jonatana i przyglądali się, jak wypływa z sieciami na morze.W jego towarzystwie czuli się doskonale, prezentował bowiem przejęcie bursztynowym znaleziskiem nie mniejsze od ich własnego.Przyjemnie im było słyszeć, że odkryli skarb, przewyższający swoją wartością wszelkie dokumenty świata, i zasługi mają zgoła niebotyczne.Kiedy z hałasem wbiegli na piętro, drzwi pokoju rodziców były już uchylone.Wyjrzałz nich ojciec.- Pozwólcie no tutaj - poprosił głosem tak lodowato uprzejmym, że radosna beztroska błyskawicznie przygasła.Wymienili niespokojne spojrzenia.W pokoju siedziała Mizia i jej matka.Janeczka i Pawełek jeszcze nie wiedzieli, co się mogło stać, ale już czuli w atmosferze niebezpieczeństwo.Pani Krystyna miała jakiś dziwny wyraz twarzy, Mizia i jej matka płonęły wypiekami.- Myślałem, że zgodnie z obietnicą, nie używacie żadnych ordynarnych wyrażeń- powiedział pan Roman bez wstępów.- Miałem nadzieję, że można wam wierzyć.Okazuje się, że popełniłem pomyłkę.Janeczka i Pawełek zdrętwieli.Mogliby z oburzeniem zaprzeczyć, z czystym sumieniem przysiąc, że nie kalają swych ust żadnymi wyrażeniami, żadnymi przekleństwami, gdyby nieto jedno, jedyne, straszne słowo.Pan Roman obserwował swoje dzieci uważnie i twarz mu się zachmurzyła.- Słucham! - rzekł cierpko.Janeczce mignęła w głowie rozpaczliwa myśl o jakichś nowych zasługach.Zarazem poczuła, że bez Mizi i jej matki byłoby łatwiej to wytłumaczyć.- My nie.- zaczęła.- My tylko.- Zastanów się, co mówisz - poradziła cicho pani Krystyna.- Ojej, to tak nieładnie przeklinać! - wykrzyknęła przenikliwie matka Mizi.- Przecież Mizia słyszała! Przeklinali, prawda?- Ojej, przeklinali okropnie! - pisnęła Mizia.- I powtórzyli to przekleństwo tysiąc razy!- Ale przecież miałaś się za to obrazić.! - wyrwało się Pawełkowi.Pani Krystynie jęknęło coś w duszy.- Mimo wszystko tego się nie spodziewałam.- zaczęła.- Ale tylko jedno słowo! - przerwała jej zdeterminowana Janeczka.- I nic więcej.!I bardzo rzadko!- Jedno słowo, jedno słowo! - zdenerwował się pan Chabrowicz.- Wystarczy jedno słowo, żeby splugawić język! Co to za słowo?Odpowiedziało mu milczenie.Dzieci stały jak skamieniałe.- Co to za słowo? - zwrócił się pan Roman do syna.- Bądź uprzejmy je powiedzieć.Pawełek poczerwieniał straszliwie.Powiedzieć coś takiego publicznie.?- Jeżeli wstyd ci powtórzyć to słowo przy rodzicach, powinno być ci wstyd powtarzać je nawet w myślach! Proszę, powtórzysz je teraz głośno i wyraźnie! Żeby wszyscy usłyszeli!Mizia pisnęła i na wszelki wypadek zasłoniła sobie uszy.Pawełek był już zupełnie purpurowy.Przełknął ślinę.- Ale.- bąknął.- Ale tak.Bez powodu.?- Właśnie.Zobaczysz, jak brzmi bez powodu.Proszę! Słucham!- Ja nie mogę.- Owszem, możesz.Mogłeś kiedy indziej, możesz i teraz.- Może.Może ja ci.Na ucho.- Nie - uparł się pan Roman.- Głośno i wyraźnie!- Ja też to mówiłam - odezwała się mężnie Janeczka, w przeciwieństwie do brata bardzo blada.- Tym gorzej.Ale powtórzy Pawełek.Na drugi raz nie będziecie mówić po kątach słów, które wstyd powtórzyć głośno! Proszę!Pawełek spojrzał na ojca.Potem spojrzał na Mizię.Przypomniał sobie wszystkie trudności, jakie przez nią wynikły, wszystkie kłopoty, jakich przysporzyła.I jeszcze teraz przyszła naskarżyć.! Poczuł, że trafia go straszny szlag.Jeżeli już musi powtarzać to potworne przekleństwo, proszę bardzo, niech przynajmniej i ona usłyszy.! Nabrał powietrza.- Trreotrralwe! - ryknął gromko i mściwie.Mizia kwiknęła, jej matka podskoczyłana krześle.Pan Roman osłupiał.- Co.?!- Mam powtórzyć jeszcze raz?! - oburzył się Pawełek.- Teraz ja mogę - zaofiarowała się okropnie zdenerwowana Janeczka.- Musi być jakaś sprawiedliwość.Trrreotrrralwe.Teraz kwiknęła już i matka Mizi.Pani Krystyna wydobyła z siebie głos.- Co.co to jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]