[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chciał drażnić wielkoluda, mającego za sobą najwyraźniej ciężki dzień.Nadal nie podnosząc głowy, ściskając notes w dłoni i wpatrując się z napięciem w tylne światła harleya, gliniarz dodał:- Przepisy zakazują także.wypróżniania się.w zasięgu wzroku z drogi stanowej.O tym pan też nie wiedział?- Nie wiedziałem, przepraszam.- Johnny w ostatniej chwili powstrzymał atak nieopanowanego śmiechu.- No więc zakazują.Tym razem poprzestanę na.- policjant dopiero teraz podniósł wzrok.Spojrzał na Johnny'ego i nagle w jego szeroko otwartych oczach pojawiło się zdumienie.-.upomnieniu, ale.- dokończył siłą rozpędu.Patrzył na Johnny'ego ze zdumieniem dziecka, obserwującego klaunów i słuchającego granego na puzonach marsza podczas parady cyrkowców na głównej ulicy małego miasteczka.Johnny Marinville znał to spojrzenie, choć nie spodziewał się spotkać nikogo tak na niego patrzącego tu, na pustyni Nevady, a już zwłaszcza nie wielkiego szwedzkiego gliniarza wyglądającego na faceta, co to czyta wyłącznie Party Jokes z Playboya oraz maga­zyn Guns and Ammo.Wielbiciel - stwierdził w duchu.- Tu, nigdzie, w pustce pomiędzy Ely i Austin spotkałem na drodze autentycznego wiel­biciela!Już teraz nie mógł się doczekać chwili, gdy dziś wieczorem, w Austin, opowie o wszystkim Steve'owi Amesowi.Do diabła, może nawet zadzwoni do niego wcześniej, na telefon komór­kowy.jeśli telefony komórkowe w ogóle tu działają.W tym problem.Teraz, kiedy już o tym pomyślał, doszedł do wniosku, że pewnie jednak nie działają.Swój telefon naładował, trzymał go w ładowarce całą noc, ale nie rozmawiał ze Steve'em od opuszczenia Salt Lake City.Prawdę mówiąc, w ogóle nie prze­padał za telefonami komórkowymi.Nie przypuszczał, by rzeczy­wiście powodowały raka, prawdopodobnie to tylko kolejny wy­mysł szmatławców, niemniej jednak.- Niech to cholera! - wyszeptał gliniarz.Prawą ręką, wy­stającą z zakrwawionego mankietu, sięgnął do prawego policzka.Przez jedną przedziwną chwilę przypominał Johnny'emu obrońcę zawodowej drużyny futbolu odstawiającego Jacka Benny'ego.- Niech to choooleeera!- Coś się stało, panie władzo? - spytał go Johnny, z trudem opanowując uśmiech.Lata nie zmieniły jednego - lubił być rozpoznawany.Boże, jak bardzo lubił być rozpoznawany!- Pan jest.JohnEdwardMarinville! - wykrzyknął wielkolud, jakby imiona i nazwisko były jednym słowem jak Pelé albo Cantiflas.Uśmiechał się teraz i Johnny pomyślał: Och, panie władzo, jakie ma pan wielkie zęby.- To znaczy.nie pomyliłem się, prawda? Pan napisał “Rozkosz” i, o cholera, także “Pieśń młota”.Cholera, spotkałem faceta, który napisał “Pieśń młota”! - I gliniarz uczynił coś, co Johnny uznał za rzeczywiście wzru­szające - wyciągnął rękę i dotknął jego skórzanej motocyklowej kurtki, jakby chciał upewnić się, że stojący przed nim człowiek nie jest przypadkiem halucynacją.- O, cholera!- No cóż, rzeczywiście, jestem Johnny Marinville - odparł Johnny skromnie tonem, który rezerwował specjalnie na takie okazje i tylko na te okazje, taką już miał zasadę.- Muszę panu jednak powiedzieć, że nikt jeszcze nie rozpoznał mnie po tym, jak sikam obok drogi.- Och, zapomnijmy o tym! - wykrzyknął gliniarz, wyciąga­jąc rękę.Na moment przed tym, nim jego palce zacisnęły mu się na dłoni, Johnny dostrzegł, że ręka ta również ubrudzona jest na pół zaschniętą krwią, linia życia i linia miłości wyróżniały się z reszty ciała ciemną czerwienią.Zdołał utrzymać uśmiech na twarzy, za to należała mu się pochwała, był jednak świadom tego, że kąciki ust zrobiły mu się nagle jakby cięższe.Upaprze mnie krwią - pomyślał.- A przed Austin nie będę nawet miał się gdzie umyć.- Panie - mówił gliniarz.- Panie, pan jest jednym z moich ulubionych pisarzy.No bo, no przecież.“Pieśń młota”.wiem, że krytykom ta powieść wcale się nie podobała, ale co oni tam wiedzą.- Niewiele - zgodził się z nim Johnny, marząc tylko o tym, by uwolnić rękę.Gliniarz należał jednak najwidoczniej do tych ludzi, którzy potrząsają czyjąś dłonią nie tylko na powitanie, ale także by podkreślić co ważniejsze fragmenty monologu.Poza tym w jego uścisku czuć było potencjalną straszliwą siłę; gdyby facet zacisnął palce, jego ulubiony pisarz klepałby w komputer wyłącznie lewą ręką, przynajmniej przez najbliższy miesiąc lub dwa.- Niewiele, cholernie słusznie! “Pieśń młota”.lepszej powie­ści o Wietnamie nie czytałem.Niech diabli wezmą Tima O'Briena z Robertem Stone'em.- No cóż, dziękuję panu, bardzo panu dziękuję.Gliniarz nareszcie rozluźnił uścisk i Johnny mógł wycofać rękę.Bardzo pragnął obejrzeć ją, sprawdzić, ile przykleiło się do niej krwi, ale zdecydowanie nie była to odpowiednia chwila.Wielki gliniarz właśnie wkładał sfatygowany notatnik do tylnej kieszeni spodni, przyglądając mu się szeroko otwartymi oczami, tak intensywnie, że aż było to nieco peszące.Sprawiał takie wrażenie, jakby się bał, że jeśli choćby mrugnie okiem, Johnny zniknie niczym sen.- Co pan tu robi, panie Marinville? Jejku jej! Myślałem, że mieszka pan tam, na wschodzie.- Cóż, owszem, mieszkałem.- No i takiego.pojazdu nie powinien używać ktoś.dobrze, powiem to.ktoś, kto jest naszym skarbem narodowym.Wie pan, jak wygląda statystyka wypadków motocyklowych? Obliczona w oparciu o czas spędzony w drodze? Powiem panu, bo jestem wilkiem i co miesiąc dostajemy biuletyn Narodowej Rady Bez­pieczeństwa.Jeden wypadek na czterystu sześćdziesięciu moto­cyklistów dziennie.Brzmi nieźle, wiem, więc zobaczmy, jak wygląda to w przypadku samochodów.Jeden na dwadzieścia siedem tysięcy na jeden dzień.To wielka różnica.Skłania do myślenia, prawda?- Tak.Czyżby powiedział, że jest wilkiem? - pomyślał Johnny.- To bardzo.bardzo.Bardzo co? Uspokój się, Marinville, opanuj się.Jeśli udało ci się spędzić godzinę z tą uprzedzoną suką z “Ms.” i nie sięgnąć po drinka, z pewnością poradzisz sobie także z tym facetem.W końcu przecież próbuje tylko wyrazić, jak bardzo się o ciebie troszczy.- Bardzo obrazowa statystyka - dokończył z wysiłkiem.- Więc co pan właściwie tu robi? I to na tak niebezpiecznym pojeździe?- Zbieram materiał.Johnny zorientował się nagle, że patrzy na zakrwawiony rękaw koszuli gliniarza.Z wysiłkiem oderwał do niego wzrok i podniósł go na spaloną słońcem twarz.Nie miał wątpliwości, że podczas patrolu tego faceta nawet pijacy są grzeczni jak dzieci - wyglądał tak, jakby mógł łykać paznokcie, a srać drutem kolczastym, choć karnację miał zdecydowanie nie na ten klimat.- Do nowej powieści? - ucieszył się wielkolud [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl