[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedłem w ulice Macunado ż dzikimi nocnymi harcami w głowie - i stwierdziłem, że drzwi frontowe do mojego mieszkania zostały roztrzaskane.Dean leżał w korytarzu, półżywy, z przybłędą zwiniętym w kulkę, w zgięciu czegoś, co wyglądało na złamane ramię, i miauczącym jak opętany.- Ja się zajmę Deanem - zaproponowała Belinda.- Ty zobacz, co się dzieje.Otworzyłem się cały, ale nie wyczułem ani śladu Truposza.To mnie trochę przeraziło.Bandyci zdołali go porwać tylko jeden raz - a i to tylko o kilka stóp.Truposz zamieniał niedoszłych intruzów w żywe posągi - z reguły jeszcze wtedy, kiedy znajdowali się na ulicy.Tutaj nie było żadnych dowodów na to, że robił cokolwiek.Napastnik (lub napastnicy) wprost od drzwi ruszyli na schody.Czyżby Truposz wreszcie uczynił ostatni długi krok na drugi brzeg? Nie wyczuwałem w ogóle jego obecności.- Ruszaj! - warknęła Belinda.- Uważaj na siebie.- Skradałem się ostrożnie, z duszą na ramieniu.Nie wstydzę się przyznać, jak bardzo się bałem.Miałem takie samo uczucie, jak podczas najgorszych wypadów, kiedy byłem jeszcze jednym z młodych i dzielnych Marines Karenty, Posuwając się wzdłuż ściany, dotarłem wreszcie do drzwi Truposza i uchyliłem je ostrożnie.Wpadłem do środka jak bomba, gotów na wszystko.Nikogo - jeśli nie Uczyć mojego partnera.Wyglądał jak zawsze, a jednak wyczuwało się różnicę.Wyczułem napięcie, jakiego do tej pory nie znałem.Wiedziałem, że nie śpi i jest bezpieczny, ale zbyt skoncentrowany, żeby pozwolić sobie na bodaj jedną swobodną myśl.Co oznaczało, że kłopoty wciąż jeszcze były w domu.I to koszmarne.Na górze.Pewnie są na górze.Na górze jest Candy.Ale przecież mamy Winchella.Sięgnąłem myślą do Truposza, szukając potwierdzenia.Nie odpowiedział.Oczywiście.- Ktokolwiek to zrobił, wciąż tu jest - wyjaśniłem Belindzie.- Jest tak silny, że wprowadził Truposza w całkowity bezwład.Sądzę, że szuka Candy.Idę za nim.Ale boję się, że jeśli pójdę na górę, nie znajdę go tam.Złapie cię i ucieknie.- Wiec sprawdź najpierw na dole.- Była spokojna i myślała logicznie.To chyba dziedziczne.- Mam nadzieję, że Stary Kościej wytrzyma jeszcze przez chwilę.- Tutaj jest w porządku - stwierdziła, śmiało wchodząc do kuchni.- Drzwi piwnicy są zamknięte od tej strony.Na górze rozległ się wrzask.Dochodził z pokoju Candy i był głosem Candy.- Może to zasadzka? - Coś uderzyło w podłogę.Może padające ciało? Belinda złapała mnie za ramię.- Uważasz, że to pułapka? - zapytałem.- Garrett!- Dobrze.Nie ma czasu na pierdoły.- A kiedy jest czas?Zacząłem sobie wmawiać, że jestem Morleyem Dotesem.Mogłoby to być zadanie, które wymaga legendarnej zimnej krwi Morleya.Jeśli moja dziewczyna nie będzie miała chłopaka jak należy.Chłód Morleya.Miałem ochotę po niego posłać.Ale.Ale co u jasnej cholery się tu dzieje? Zrobiłem już swoje.Dostarczyłem Winchella zapakowanego i z kokardką.Czas zabrać nagrodę i odjechać za horyzont.No więc, o co w tym wszystkim chodzi?W moim gabinecie - spokój.Wymieniłem spojrzenia z Eleanor.Przypomniała mi, że już kiedyś miałem do czynienia ze złymi mocami, a spokój jest moją najpotężniejszą bronią.- Trochę rozumu też się czasami przydaje, kochanie.Pokoik od frontu przywitał mnie ciszą, jeśli nie Uczyć zapachu, który przeciwnicy kotów znają aż za dobrze.- Ty mały gnoju.Przeholowałeś.Wsadziłem na głowę kapelusz od deszczu i ruszyłem w stronę kuchni.Przewróciłem ją dokładnie do góry nogami, aż znalazłem gazę do sera, którą Dean kupił, kiedy miał nagłe objawienie, że zaoszczędzi pieniędze, robiąc domowy ser.Powiedziałem mu wtedy, że jeśli zechcę oszczędzać, zacznę od pozbycia się gosposia.W każdym razie do tej pory koszt gazy mielśmy na minusie, a na plusie ani śladu sera.Odciąłem kilka jardów, założyłem na kapelusz, a końce wsunąłem pod kołnierz z przodu i z tyłu,- Co ty robisz najlepszego?- Trik pszczelarza.Może i ty powinnaś spróbować.- Jesteś stuknięty, Garrett.Ale poszła za moim przykładem i nawet sprawiła sobie prowizoryczne rękawiczki.Przekopywałem się przez szuflady i zaglądałem do szafek tak długo, aż znalazłem świece siarkowe.- Staraj się nie oddychać oparami, kiedy je zapalę.Nakryjesz się nogami.Belinda potrząsnęła głową, mrucząc nieprzyzwoite słowa, ale posłuchała.- Jesteś kompletnym paranoikiem.Wiesz o tym, no nie?- Zawsze taki byłem, odkąd stwierdziłem, że chcą mnie dorwać.A poza tym nie mógłbym przeżyć, gdyby to ciebie miał teraz załatwić.- 1 do tego urodzony romantyk.- To cały ja.Człowiek o tysiącu twarzy.' - A wszystko to punktowane powtarzającymi się głuchymi łupnieciami i wrzaskami z góry.Potem krzyki ucichły.Milczenie było dziwnie złowróżbne.- Chyba powinieneś już wsiąść na swojego konia, Garrett.- Jasne.- Sprawdziłem Deana.Radził sobie tak dobrze, jak można się było tego spodziewać.Zaopiekuje się nim ten jego kosmaty kumpel.Żałowałem, że nie mam czasu posłać po posiłki, ale cisza na górze przypomniała mi, że już nie mam czasu.- Biały rycerz pędzi na pomoc.No, był biały, nim zaczął rdzewieć.- Idziemy, Garrett.Tą dziewczyna nie ma stylu.Za to ma cholernie śliczne nogi.- Wiedziałem! - jęknąłem.- To musiało być coś niemożliwego! Na piętrze były motyle.Wielkie, zielone i nieprzyjemnie mięsożerne, lecz na szczęście głupie i dość nieliczne.- Uważaj na nie.Mam wrażenie, że jeśli cię ukąszą, mogłyby przenieść klątwę tak, jak moskity przenoszą żółtą febrę.Ludzie w TunFaire zwykle o tym nie wiedzą, ale na wyspach człowiek szybko się uczy od miejscowych.O ile jest dość sprytny, żeby słuchać tego, co mówią.- Zapal świece.Belinda właściwie niewiele mi pomagała.Raczej zawadzała.Nie był jeszcze czas na świece.Najpierw odwiedziłem moją ulubioną szafę, wybrałem brzydki nóż i podałem jej.- Jeśli zbliży się do ciebie, użyj tego i wyrżnij na nim swoje inicjały.Dla siebie wybrałem nóż o ostrzu tak długim, że mógłby właściwie kwalifikować się jako krótka szabla.Wskazałem nią drzwi do pokoju Candy.Poszedłem pierwszy, jak błazen - macho, którym zresztą jestem.I oto zobaczyłem naszego włamywacza, potwora, nie człowieka,który poruszał się prawie niedostrzegalnie, wciągając Candy pod sufit.Przyczepił blok i hak do belki, którą odsłoniliśmy podczas remontu.Rządziła nim klątwa, wiec zamierzał załatwić dziewczynę tu i teraz.- To się naprawdę mnoży - szepnęła Belinda.Nie odpowiedziałem.W gardle miałem zbyt sucho, żeby gadać.Facet poruszał się pomimo całej mocy Truposza! Co za niewiarygodną siłę dawała ta klątwa!- Dlaczego Candy nie uciekała? Przecież Truposz spowalniał go na tyle, że z pewnością by jej nie dogonił.- Hej, Belindo! Nie patrz temu błaznowi w oczy.Mam wrażenie, że jeśli położy na tobie to zielone oko, już cię nie ma.- Zgoda.- Nie była nerwowa.Nie moja dziewczyna Belinda.Zimna jak jej tatuś.- Chcesz parę świec, zanim te robale mnie wyniosą? Motyle powolutku wyłaziły z kącików ust zabójcy.Zapaliłem świecę siarkową od kaganka, który Belinda mądrze wzięła z dołu, i postawiłem na podłodze przy samym wejściu do pokoju Candy.Kiedy wstawiłem drugą, wielgas zauważył, że ma towarzystwo.Bogowie, ależ on był wielki! Wyglądał jak starszy brat Sau- cerheada Tharpe'a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]