[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można zaznać Miłości, zgubić ją i pozostać takim samym.Ale niemożna pozostać takim samym, jeśli chce się Miłość zachować, zakląć wswym codziennym życiu jak w krysztale, by płonęła miarowym, jasnymświatłem, dzień po dniu, aż do końca.Te wszystkie rzeczy, którymi otoczyli się z Wiktorią, podtrzymywałyich płomień.Jeśli można czegoś nie utracić, nie zagubić w tym ciągłymwirowym ruchu obijających się o siebie atomów, w ciągłym pędzie ijazgocie, to tylko wtedy, gdy nada się każdej ulotnej chwili gęstość i ciężarprzedmiotu.Każda deska w tym domu, którą układał i przybijał własnymi rękami,każdy mebel, wybierany starannie wspólnie z żoną, każdy skrawektkaniny, zdobiącej okno lub stół, nasiąknięty był jedną z tych chwil, któremiały być teraz z każdym dniem coraz bardziej nieodżałowane.W każdejścianie, każdym zdobiącym ją obrazku, w każdym drobiazgu rzuconym napółki tleniły się czułe szepty, miłosne zaklęcia, muśnięcia niecierpliwychpalców.Gdy wieczorem Robert siadał przy kuchennym stole do swegospóznionego obiadu, opierał się ramieniem o zatopione wmiodowozłocistym lakierze słoje boazerii, budziły się w nich z uśpieniapowierzone im chwile.I niezauważalnie, podczas codziennych rozmów opracy, o kretynkach ze Zjednoczonych Redakcji, o cieknącej chłodnicy iwściekle wysokich rachunkach z węzła Sieci - sączył się do jego żyłożywczy balsam dawnych pocałunków.Płynął porami ciała przezumęczone codziennym natłokiem elektrycznych impulsów nerwy, doroztrzęsionego serca i obolałego mózgu, z wolna napełniając ciałoKataryniarza spokojem i żywiczną ulgą.Potem przechodził na swój fotel,opierał o zagłówek podgolony wysoko kark, jeszcze swędzący ipoznaczony czerwonymi ukłuciami stabilizatorów powierzchniowegonapięcia skóry, rozsiadał się niczym pradawny czarownik pośródmagicznego kręgu menhirów.A wtedy te wszystkie rzeczy zebrane wokół,drogocenne naczynia z życiodajnym płynem, ulewały miłosiernie odrobinęze swego niewyczerpalnego zapasu, tłoczyły kropla po kropli lecznicząmiksturę do żył, dopóki nie wypełniła go całkowicie, nie ukoiła bólu, niezablizniła delikatną błoną przyniesionych z Tamtego Zwiata ran.Nie mógłby żyć bez tego.Oszalałby już dawno, umarł, spłonął iwysypał się czarnym próchnem ze skorupy ciała.Jakimiż głupcami byliprorocy Tamtego, jakimż głupcem był on sam, że wierzył im głęboko i zprzejęciem.Czym byłby bez tego miejsca na Ziemi, czym byłby bez tychwszystkich rzeczy, przechowujących w sobie minione chwile? Tym, czymtylko może być człowiek odarty z rzeczy: śmieciem, rzucanym przez wiatr,zmiętym nieszczęściem, myślącą i cierpiącą trzciną.W najlepszymwypadku błędną iskrą.Prorocy Tamtego okłamywali go, śmiejąc się zrzeczy.Dopóki te rzeczy istniały, dopóki otoczona nimi Miłość mogła byćjak spokojne, świecące jasno ognisko, a nie jak księżycowe błyski naszczytach poderwanych zachceniem wiatru fal, dopóty nic, nic nie mogłogo zniszczyć.Nie wiedział o tym, ale może właśnie o tym wiedzieli prorocyTamtego lub ktoś, kto nimi poruszał.A potem, kiedy tak siedzieli z Wiktorią wieczorami, pośród swoichrzeczy, nadchodził czas słów.Czas rozmów.Czas bycia ze sobą.I to teżbył jeden z tych rytuałów, w których starali się uwięzić i zakląć uciekającechwile, tak, że zdawało się wtedy, iż ten szaleńczy, wirowy ruch światapozostał gdzie indziej i że tutaj, w domu Kataryniarza czas nie płynie."A teraz wnosił do tego domu skrzynie elektronicznej plątaniny i czułsię jak świętokradca.Oto bezcześcił spokój swojej świątyni draństwamizewnętrznego świata.Bezsilnością, z jaką patrzył na mapy Stref,bezkarnością złodziei i głupotą katolickich patriotów.Strachem, jakimnapełniły go butne słowa Siwawego.Gniewem, rodzącym się pod sercem.Zatrzasnął za sobą drzwi, ale wiedział, że to na nic.- Przepraszam - powiedział na głos do mebli, ścian i wszystkich tychrzeczy, którymi otoczyli się z Wiktorią.-Naprawdę nie mam wyjścia.Naprawdę nie miał wyjścia.To też masz zagwarantowane: w końcu do ciebie przyjdą,powiedziała twarz z lustra.Jeśli próbujesz wyżyć z własnej firmy, przyjdązażądać rekietu.Jeżeli próbujesz coś w życiu osiągnąć, wzbić się wyżej,przyjdą zażądać posłuszeństwa.A jeśli nie chcesz już niczego, tylkospokoju, przyjdą także.Nie uciekniesz.Przebrał się, umył ręce i zaczął przenosić sprzęt do pokoju.Odepchnął biurko pod ścianę, aby zrobić miejsce dla sterownika.Sięgnąłpo kable i zaczął starannie przebierać pomiędzy nimi, segregując jewedług wtyczek.Potem zaczaj: spinać ze sobą poszczególne jednostki,włączać je, uruchamiać programy testujące.Uspokajało go to.Nie musiał zastanawiać się nad swoimi uczuciami,nazywać ich.Miał się na czym skupić; przygotowywał sprzęt do pracy.Włączył sterownik i odczekał, aż skończą się testy RAM-u, potem połączyłgo skręconym kablem, zakończonym trzydziestodwuigłową wtyczką, zjednostką centralną.Ekran komputera ożył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]