[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miasteczko to nazywało się Bojarka i jak wszystkie in­ne, dzieliło się na pozostające w ostatecznej rozsypce posowieckie blokowiska i na obrastające je dzielnice dzikiej zabudowy.Centrum miasta było beznadziejnie szare, na­znaczone kruszącym się betonem, z którego wyzierały po­rdzewiałe zbrojenia, oraz monotonią regularnych kwarta­łów i absurdalnie szerokich ulic.Wschodnie i północne peryferie, dla odmiany, imponowały pstrokacizną i roz­maitością stawianych tam budowli - od disnejowskich do­mków z czerwonej cegły, po szare, przysadziste bunkry strzegące swych luksusów wysokim murem z wieżyczka­mi strażniczymi i kamerami.Rozległe place i szerokie ulice w środku miasta stały się królestwem przejezdnych transportów i wszystkich, którzy żyli z ich obsługi.Wokół wielkiej hali niepotrzeb­nego już od lat dworca kolejowego, na stratowanych re­sztkach dawnej promenady i parków roztasowały się bu­dy, stragany i parkingi.Od rana do nocy trwały tutaj gwar i ruch, powietrze przesycał swąd smażonych kiełbas i pędzonego samogonu, targowano się, kłócono i godzono, pracowano i wypoczywano, rżnięto w karty i obracano diewoczki.Major Kolców wiedział dobrze, że w czasach, kiedy wścibskie oczy mogą dniem i nocą śledzić każdego z orbi­ty okołoziemskiej, nie ma lepszego ukrycia niż bazarowy tłum.Dlatego już zawczasu wybrał na miejsce postoju dla obu konwojów gwarny punkt w dawnym parku miejskim, u stóp zarośniętego kopca, niemal pośrodku wielkiego klepiska, w jakie od dawna zmieniło się to miejsce.Ze szczytu kopca sterczała, niczym pieniek złamanego zęba, resztka cementowego cokołu.Kolców nie wiedział, kogo konkretnie upamiętniała obalona statua, ale zapomnienie i poniżenie, w jakie ją strącono, stanowiły dla niego wy­starczający dowód, że wysiadając z wozu, warto zdjąć na chwilę beret.Tym ostentacyjnym gestem dobiegający czterdziestki mężczyzna w wojskowej panterce i wystają­cej spod niej pasiastej, matrosowskiej koszulce oddał hołd bohaterom, którzy w jego pamięci wciąż pozostawali żywi.Major Kolców w rzeczywistości nie był majorem.W woj­sku nie zdążył wysłużyć nic ponad młodszego lejtnanta, wyrzucono go szybko - ze swą prostolinijnością i nienawi­ścią do korupcji nie mógł nie narazić się generalskiej sitwie.Stopień majora przyznał sobie sam, kiedy związał się z Liszniewem.Potrzebował go, aby ukryć swe imię i otczestwo, których nie lubił i nie chciał, aby mu je przy­pominano.Poza nim samym mało kto je zresztą znał.Kolców kazał zwracać się do siebie wyłącznie stopniem, w ostateczności: „towariszcz komandir".W przeciwieństwie do większości ludzi, kłębiących się na Drodze, w obsługujących ją miastach i wioskach, de­pczących po sobie w walce o wpływy, pieniądze i kobiety, Kolców doskonale wiedział, po co żyje.Nie od razu to, oczywiście, zrozumiał.Potrzeba było wielu życiowych roz­czarowań, wielu doznanych upokorzeń i krzywd.Ale te­raz Kolców wiedział już, gdzie tkwiło ich źródło.I wie­dział, czemu warto poświęcić ostatnie lata swego zmarno­wanego, jak oceniał, życia.Warto było poświęcić je zemście.Major Kolców nie był małostkowy.Życie mu się niespe­cjalnie udało, ale to trudno, to tak bywa.Inni nie mieli i tego, co on.Nie czuł żalu i nie za to chciał się mścić.Major Kolców nie mógł wybaczyć tego, co zrobiono z je­go rodiną.Z wielką, dumną Rosją.Z największym naro­dem, jaki kiedykolwiek nosiła Ziemia, i zarazem naro­dem, który wciąż spał, jak Ilia Muromiec, i wciąż dawał się bić i upokarzać każdemu, kto tylko chciał.Kolców, jak wszyscy Rosjanie, kochał ojczyznę i był z niej dumny, ale tę dumę nieodmiennie psuła gorycz, że jego naród spotkało tyle podłości i zdrad.To Rosjanie wy­naleźli i prąd, i samolot, i maszynę parową, oni pierwsi polecieli w kosmos, oni pierwsi odwracali bieg rzek - ale nikt już dziś o tym nie pamiętał.To oni, ponosząc tyle wyrzeczeń, ucywilizowali i pół Azji, i Kaukaz, i Europę Środkową - a nikt im za to nie okazał wdzięczności.Wiel­kie wynalazki pokradziono, dzieło cywilizacji zniweczyli bandyci.Kolców pamiętał dobrze, że ta bieda, którą znał z dzieciństwa i którą widział wokół siebie dziś, wzięła się nie z niczego innego, tylko z poświęcenia.Że jak daleko sięgał myślą w przeszłość, wszystko: maszyny, kurczaki, cukier, buty, nawet konfiety — wszystko szło do Polski, na Kubę czy do Angoli, z bratnią pomocą.A teraz te gady, ci parszywcy, którzy od Matuszki Rossiji zaznali tyle dobre­go, kąsali ją raz po raz, deprawowali jej młodzież i ko­rumpowali przywódców.Ilekroć Kolców myślał o tej potwornej krzywdzie, jaka spotkała jego naród, opanowywała go zimna, ostra jak sztylet nienawiść.Nienawidził Ukraińców, którzy za cywilizacyjne dobrodziejstwa odpłacili Rosji zaprzedaniem się obcym.Nienawidził Polaków, którzy wdzierali się nie­odparcie na te ziemie ze swymi firmami, spółkami i kapi­tałami, nienawidził ludiej iż Zapada, zadufanych i bez­czelnych, przyjeżdżających tu jak z łaski, jakby przywozi­li dzikusom szklane paciorki.A najbardziej ze wszystkich nienawidził jewreji, którzy za tym wszystkim stali.Nie­nawidził ich za to, że uknuli bolszewicki spisek, by za germańskie pieniądze pogrążyć Rosję w krwawej wojnie domowej, i za to, że potem sprzedali się zdrajcom i demo­kratom, by zniweczyć dzieło wielkiego Stalina.Kolcowowi nie zależało na pieniądzach.Kolców nie był jednym z tych, którzy tylko pragnęli wdrapać się jak naj­wyżej, jak najbliżej wierzchołka piramidy.Kolców prowa­dził wojnę ze światem.Liszniew wiedział o tym i dlatego to właśnie majorowi powierzył tę misję, spokojny, że do­kona on wszystkiego, co tylko dokonać można, aby ją na­leżycie wypełnić.Nie mylił się w tym.Dlatego właśnie teraz, dokładnie w chwili, kiedy Kuziew i Schlaf oglądali czołówkę trans­misji z konwoju fundacji, a mężczyźni z obu konwojów żartowali i popijali wódkę, major zastanawiał się nad ko­rektami pierwotnego planu.Pierwotny plan zakładał akcję na Czarcim Wirażu.By­ło to miejce, trzydzieści parę kilometrów za Parachowką, gdzie szosa została przed laty na długim odcinku znisz­czona.Ocalało tylko jedno pasmo, chwilami zwężające się na szerokość kół ciężarówki.Trzeba było przejeżdżać tam­tędy gęsiego, powoli, raz z jednej, raz z drugiej strony.Dawało to niezłą możliwość zablokowania konwoju.Ale miało swoje wady, z których główną był tłok.W chwilę po zatrzymaniu się w Bój arkach Kolców ode­brał telefon satelitarny.Ich człowiek w konwoju podał miejsce, gdzie stanęli na noc i planowaną godzinę jutrzej­szego odjazdu.Nalegał, aby zmienić pierwotny plan.Lisz­niew, po długim zastanowieniu, poparł jego żądanie.Kolców przypatrywał się uważnie mapie.To miało sens.Można było zablokować konwój na par­kingu, ale pod jednym warunkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl