[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.JAHI zbiega ze sceny, uciekając przed SNEM, ale zanim zniknie publiczności z oczu, zawraca, przemyka mu między nogami i wbiega ponownie na scenę.Olbrzym zjawia się dopiero po pewnej chwili, dzięki czemu JAHI może ukryć się w kufrze.Tymczasem DRUGI DEMON znika.SEN: Hej, stój! (Przebiega scenę, po czym wraca).To moja wina, moja! W ogrodzie przechodziła tak blisko mnie, że wystarczyło wyciąg­nąć ręce, a mógłbym zgnieść ją jak kota.jak robaka.jak mysz.jak węża.(Zwraca się do widowni).Nie śmiejcie się ze mnie! Mógłbym zabić was wszystkich! Całą waszą obrzydliwą rasę! Och, doliny wypełniłyby się waszymi białymi kośćmi.Ale teraz już ze mną koniec, a Meschiane, która mi zaufała, jest zgubiona!Rozbija klepsydrę.Miedziane części rozsypują się po scenie, leje się woda.sen: Na cóż mi dar mowy prócz tego, że mogę przeklinać sam siebie.Dobra matko wszystkich bestii, odbierz mi go! Stanę się na powrót tym, czym byłem i znowu będę krzyczał bezgłośnie wśród wzgórz.Rozum mi mówi, że rozum daje tylko ból.Och, jakże mądrzy są ci, którzy zapominają i zaraz potem znowu są szczęśliwi.Siada na kufrze, w którym ukryta się JAHI, i zakrywa twarz dłońmi.Swiatło przygasa, a kufer zaczyna trzeszczeć pod jego ciężarem.Kiedy znowu robi się jasno, scena ponownie przedstawia komnatę INKWIZYTORA.MESCHIANE jest poddawana torturom.POMOC­NIK kręci kotem, kobieta przeraźliwie krzyczy.pomocnik: Teraz poczułaś się lepiej, prawda? Mówiłem ci, że tak będzie.Dzięki temu sąsiedzi wiedzą, że nie śpimy.Nie uwierzyła­byś, ale w tym skrzydle znajduje się mnóstwo pustych pomiesz­czeń.Zostaliśmy tylko mój mistrz i ja.Nadal wykonujemy to, co do nas należy i dzięki temu trwa jeszcze Wspólnota.Chcemy więc, aby wszyscy o tym wiedzieli.Wchodzi AUTARCHA w podartych, poplamionych krwią szatach.AUTARCHA: Co to za miejsce? (Siada na podłodze z twarzą ukrytą w dłoniach, podobnie jak niedawno uczynił to SEN).pomocnik: Jakie miejsce? To przecież Komnata Miłosierdzia, ty łachudro! W jaki sposób zdołałeś tu dotrzeć, skoro nie wiedziałeś, dokąd idziesz?autarcha: Tej nocy ścigano mnie po całym domu, mogłem więc znaleźć się dokładnie gdziekolwiek.Dajcie mi trochę wina - albo wody, jeśli nie macie wina - i zabarykadujcie drzwi.pomocnik: Mamy tylko krew, a jeśli chodzi o drzwi, to ani myślę ich barykadować, gdyż lada chwila spodziewam się powrotu mistrza.AUTARCHA: (Z naciskiem).Rób, co ci każę!pomocnik: (Łagodnie).Za dużo wypiłeś, przyjacielu.Idź sobie.autarcha: Jestem.Zresztą, jakie to ma znaczenie? Koniec już się zbliża.Nie byłem człowiekiem ani gorszym, ani lepszym od was.W oddali słychać kroki zbliżającego się SNU.pomocnik: Nie udało mu się! Wiedziałem, że tak będzie.MESCHIANE: Właśnie, że mu się udało! W przeciwnym razie nie wróciłby tak szybko.Może jeszcze uda się uratować świat!AUTARCHA: O czym ty mówisz?Wchodzi SEN.Jego błagania o szaleństwo zostały spełnione, lecz mimo to ciągnie za sobą JAHI.POMOCNIK podbiega z kajdanami.meschiane: Ktoś musi ją trzymać, bo w przeciwnym razie znowu ucieknie.POMOCNIK oplątuje SEN łańcuchami i zatrzaskuje zamki, po czym unieruchamia jego ramiona w taki sposób, że olbrzym trzyma JAHI w objęciach.SEN wzmacnia uścisk.POMOCNIK: On ją zabije! Puszczaj, ty góro mięsa!POMOCNIK chwyta metalowy pręt i zaczyna okładać nim SEN, który wydaje potworny ryk, próbuje go złapać i pozwala nieprzytomnej JAHI osunąć się na ziemię.POMOCNIK łapie ją za nogę, po czym ciągnie w kierunku AUTARCHY.pomocnik: Dobra, ty też się nadasz.Błyskawicznie pęta AUTARCHĘ w taki sposób, że jedna jego ręka jest zaciśnięta na przegubie JAHI, po czym dalej torturuje MESCHIANE.Za jego plecami SEN uwalnia się z łańcuchów.ROZDZIAŁ XXVBitwa z hierodulamiMimo iż przedstawienie odbywało się na otwartym powietrzu, gdzie dźwięki łatwo rozpływają się w bezkresnych przestrzeniach nieba, wyraźnie usłyszałem hałas, z jakim Baldanders wyswobadzał się z więzów.Słyszałem także rozmowy dobiegające z widowni.Jedna dotyczyła samego przedstawienia (dowiedziałem się z niej o zawartych w nim aluzjach, których istnienia nie podejrzewałem nie tylko ja, ale zapewne także doktor Talos), druga zaś jakiejś sprawy sądowej, w której Autarcha - zdaniem jakiegoś człowieka mówiącego z arysto­kratycznym akcentem - z całą pewnością podejmie błędną decyzję.Wykonując kolejny obrót skrzypiącym kołem odważyłem się rzucić ukradkowe spojrzenie na tych, którzy przybyli nas oglądać.Zajętych było nie więcej niż dziesięć miejsc siedzących, ale wiele wysokich postaci stało z lewej i prawej strony widowni, a także za nią.Dostrzegłem kilka kobiet w sukniach bardzo podobnych do tych, jakie swego czasu widziałem w Lazurowym Pałacu: z głębokimi dekoltami i suto marszczonymi spódnicami, często składającymi-się niemal z samych koronek.Kobiety miały proste fryzury, lecz przystrojone kwiatami, klejnotami lub jaskrawymi, fosforyzującymi larwami.Jednak zdecydowaną większość widzów stanowili mężczyźni, a z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej.Niektórzy byli równie wysocy jak Vodalus albo nawet wyżsi od niego.Stali owinięci szczelnie płaszczami, jakby lękali się podmuchów ciepłego, wiosennego wiatru.Nie mogłem dostrzec ich twarzy, ukrytych pod obszernymi skrzy­dlatymi kapeluszami.Kajdany Baldandersa upadły z łoskotem na scenę, a Dorcas krzyknęła przeraźliwie na znak, że olbrzym jest już wolny.Od­wróciłem się gwałtownie, po czym złapałem najbliższą pochodnię i zacząłem się cofać, zasłaniając się nią przed nim jak tarczą.Baldanders znakomicie odgrywał rolę szaleńca.Zmierzwione wło­sy zsunęły mu się na oczy, które jednak płonęły tak dziko, że bez trudu mogłem je dostrzec.Z ust kapała mu ślina, spod warg wyłoniły się wielkie, pożółkłe zęby, a ramiona co najmniej dwa razy dłuższe od moich wysunęły się w moją stronę.Tym jednak, co naprawdę mnie przeraziło - a przyznaję, że byłem przerażony i żałowałem, że zamiast pochodni nie ściskam w dłoni rękojeści Terminus Est - był wyraz jego twarzy ukryty pod maską pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.Widziałem go tak, jak się czasem widzi ciemną wodę pod cienką warstwą świeżego lodu.Baldanders nie posiadał się z zachwytu, że może robić to, co właśnie robi, a stojąc z nim twarzą w twarz uświadomiłem sobie po raz pierwszy, iż nie tyle udaje szaleńca na scenie, co raczej normalnego, skromnego człowieka poza nią.Przyszło mi wówczas do głowy pytanie, jak wielki miał wpływ na treść sztuki, choć prawda mogła wyglądać również w ten sposób, że doktor Talos po prostu znał i rozumiał swego pacjenta znacznie lepiej niż ja.Rzecz jasna, nie zamierzaliśmy przerazić dworzan Autarchy tak, jak czyniliśmy to z prostymi ludźmi.Scena miała zakończyć się w ten sposób, że Baldanders wyrwie mi pochodnię i uda, że łamie mi kark.On jednak tego nie uczynił.Nie wiem, czy jego prawdziwa wściekłość dorównywała udawanej czy też może rozgniewała go nasza publicz­ność.Przypuszczalnie i jedno, i drugie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl