[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jasne, że się boję.Uciekłem od niej.Uważasz, żepowinienem znów otworzyć się na gaiaphage?BANG! Ja się go nie boję oświadczyła Lana, a Cainezastanawiał się, czy mówi prawdę. Nienawidzę go.Nienawidzę siebie za to, że go nie zabiłam, kiedy miałampo temu okazję.Nienawidzę. Jej oczy były ciemne, alegorące, jak rozżarzone węgle. Nienawidzę powtórzyła.BANG! Och! Ochhhhhh! oddychał płytko, gwałtownie.Ja nie.Skąd ta pewność, że szuka Diany? Wcale nie jestem pewna.To dlatego z tobąrozmawiam.Sądziłam, że się przejmiesz, wiedząc, żeszuka twojego dziecka.Blok cementu rozpadł się.Dłonie Caine a stały sięznacznie lżejsze.Z lewej zwisał jeszcze klin wielkościpodwójnego kawałka tortu.Ręce wciąż oblepiała krucha,rozsypująca się masa.Wyglądały jak kamień, z któregojakiś rzezbiarz mógłby dopiero wykuć dłonie.Paul i Lucas zmienili pozycje, a Caine uniósł ręce ibardzo ostrożnie podrapał się w nos kawałkiem betonu. Caine. zaczął Paul. Dajcie mi chwilę powiedział Caine. Wszyscy.Dajcie.Mi.Chwilę.Zamknął oczy.Czuł w dłoniach straszliwy ból, niejednej, ale wielu złamanych kości.Nie do wytrzymania.Znacznie gorsze było jednak upokorzenie.Penny go oszukała: oznaka słabości.Został poddany torturze, którą wynalazł razem zDrakiem: kolejna oznaka słabości.Siedział na schodach ratusza, na tych samych, zktórych niecałe dwa dni wcześniej wydawał rozkazy jakokról.Siedział tam teraz w zasikanych spodniach.PrzezLanę czuł się małym, słabym tchórzem.Beznadzieja!Nie przeżywał czegoś takiego od czasu, gdy,pokonany, znalazł się na pustyni razem z PrzywódcąStada.Od czasu kiedy, zrozpaczony i zdesperowany,odszedł, by oddać swój umysł temu złowrogiemu,świecącemu potworowi.Lana mogła pozwolić Ciemności dotknąć swojegoumysłu.Była wystarczająco silna.Ale on nie.On nie miał w sobie tej mocy.Jakie to miało teraz znaczenie? Wreszcie nadszedłkoniec.Noc zapadnie, słońce już nie wzejdzie, a oni będąbłądzić w atramentowej ciemności, póki nie umrą z głodu.Ci najmądrzejsi zanurzą się w oceanie i będą płynąć, pókinie utoną.Cóż znaczył on, Caine? A tym bardziej Diana? I to.coś.Dziecko.Noworodek.Cokolwiek.Zamknął oczy i zobaczył Dianę.Była piękna.Mądra.Wystarczająco mądra, by dotrzymać mu kroku.Wystarczająco mądra, by grać z nim w swoje gierki.Na wyspie czuli się raczej szczęśliwi.I on, i Diana.To były dobre dni.A potem przypłynął Quinn, mówiąc,że musi uratować Perdido Beach.Wrócił.Diana ostrzegała go, żeby tego nie robił.Nieposłuchał.I ogłosił się królem.Bo dzieciaki potrzebowałykróla.I dlatego, że po tym, jak uratował tych głupców,zasługiwał na to, by się nim stać.Przed tym też ostrzegała go Diana.A kiedy tylko został królem, okazało się, że to Alberttak naprawdę rządzi.Nikt nie szanował Caine a.Nikt niedostrzegał, jak wiele dla nich zrobił.Niewdzięczni.W tej chwili go potrzebowali, ale tylko dlatego, żebali się ciemności. Teraz użyjemy mniejszego młotka uprzedziłzaniepokojony Paul.Caine zacisnął zęby w oczekiwaniu na uderzenie.BANG! Auuuaaa!Nie trafili.Twarde, stalowe ostrze dłuta wbiło się wjego nadgarstek.Krew spłynęła na cement.Był bliski płaczu.Nie z bólu, ale z rozpaczy zpowodu absurdalności swojego życia.Musiał iść dołazienki, a nie byłby nawet w stanie zdjąć własnychspodni i się podetrzeć.Lana chwyciła go za nadgarstek.Krwawienie ustało. Musisz pozwolić im robić to dalej powiedziałaLana. W ciemności będzie znacznie gorzej.Caine pokiwał głową.Nie miał już nic dopowiedzenia.Pochylił głowę i zaczął płakać.ROZDZIAA 2512 GODZIN, 40 MINUTWyrywając razem z Jezzie warzywa na polu, Sinderpłakała.To już koniec! To ich ostatnie zbiory.Cała ichpraca miała pójść na marne.Chciały tylko, by dzięki nim życie stało się lepsze dlawszystkich, a teraz to ich malutkie marzenie miało zostaćzniszczone.Tak jak wszystkie zawiedzione nadzieje,wydawało się teraz głupie.Musiały być idiotkami, żebymieć nadzieję.Idiotkami.W ETAP-ie nadzieja zawsze w końcu wracała, żebytym mocniej kopnąć człowieka w tyłek.Idiotki.Napełniały plastikowe worki na śmieci marchwią ipomidorami.I płakały cicho pod czujnym okiem Brianny,która pilnowała ich, udając, że nie zauważa łez.Orc z trudem odchylał głowę i spoglądał w niebo.Jego kamienna szyja po prostu nie chciała się tak wygiąć.Wysilił się jednak, gdy słońce z szokującą szybkościązostało połknięte przez wschodnią krawędz zębatejdziury.W górze, nad jego głową niebieskie niebo.Jasne,niebieskie niebo wczesnego, kalifornijskiego popołudnia.Niżej jednak było ono jedynie gładką, czarną ścianą.Znajdował się najwyżej o kilkaset metrów od niej.Gdybychciał, mógłby podejść i dotknąć jej.Ale nie chciał.To było zbyt.zbyt.jakieś tam.Niepotrafił znalezć słowa.Howard by potrafił.Orca wypełniała jakaś dziwna energia.Nie spał.Przedzierał się nocą pewien, że Drake gdzieś tam jest,pewien, że będzie go umiał znalezć.A jeśli nawet nieznalezć, to przynajmniej być na miejscu, kiedy ten siępojawi.Potem rozedrze Drake a na strzępy.Rozedrze go nakawałeczki, połknie je i wydali, wreszcie zakopie wziemi.Tak.Dla Howarda.Nikogo nie obchodziło, że Howard odszedł.Sam,Edilio, oni wszyscy mieli to gdzieś.Mieli gdzieśHowarda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]