[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie, Janusie Poliektowiczu - odpowiedziałem - wczoraj się me widzieliśmy.Wczoraj nie było pana w instytucie.Wczoraj z sa­mego rana odleciał pan do Moskwy.- Ach tak - przyznał.- Zapomniałem.Uśmiechał się do mnie tak sympatycznie, że nagle zebrałem się na odwagę.Było w tym, oczywiście, trochę bezczelności z mojej stro­ny, wiedziałem jednak, że Janus Poliektowicz traktował mnie ostat­nio bardzo przychylnie, a więc żaden przykry incydent nie może się zdarzyć.Spytałem półgłosem, oglądając się ostrożnie:- Janusie Poliektowiczu, czy mogę zadać panu jedno pytanie? Podniósł brwi i przez chwilę sondował mnie wzrokiem, potem widocznie coś sobie przypomniawszy, odpowiedział:- Oczywiście, bardzo proszę.Tylko jedno?Uświadomiłem sobie nagle słuszność tych słów.Żadnym cudem nie mogło się to pomieścić w jednym pytaniu.Czy będzie wojna? Czy coś w życiu osiągnę? Czy wynajdą receptę na szczęście? Czy nadejdzie taki czas, że nie będzie na świecie ani jednego durnia? Powiedziałem:- Przyjdę do pana jutro, jeśli to możliwe? - Pokiwał głową i od­parł, jak mi się wydało, z leciutką kpiną:- Nie.Absolutnie niemożliwe.Jutro z rana wezwą pana zakła­dy kitieżgradzkie i będę musiał wystawić panu delegację.Poczułem się głupio.Było coś poniżającego w tym determinizmie skazującym mnie, człowieka świadomego, posiadającego wol­ną wolę, na z góry określone postępki.I bynajmniej nie o to szło, czy ja chcę, czy nie chcę jechać do Kitieżgradu.Szło o nieuchron­ność.Teraz już nie mogłem ani umrzeć, ani zachorować, ani stroić fochów (“aż do zwolnienia włącznie!"), byłem skazany i po raz pierw­szy zrozumiałem prawdziwy sens tego słowa.Zawsze wiedziałem, że to okropna rzecz być skazanym na śmierć albo ślepotę.Okazało się jednak, że być skazanym nawet na miłość najpiękniejszej dziew­czyny, na pasjonującą podróż dookoła świata i na wyjazd do Kitież­gradu (dokąd zresztą rwałem się już od trzech miesięcy) - to rów­nież bardzo przykra rzecz.Znajomość przyszłości ukazała mi się w zupełnie innym świetle.- Niedobrze jest czytać ciekawą książkę od końca, prawda? - przemówił Janus Poliektowicz, który jawnie mnie obserwował.- A co do pańskich pytań, Aleksandrze Iwanowiczu, to.Niech pan się postara zrozumieć, że dla każdego istnieje mnóstwo przyszłości.I każ­dy pański postępek tworzy którąś z nich.Pan to zrozumie - powie­dział tonem przeświadczenia.- Na pewno pan zrozumie.Później oczywiście to zrozumiałem.Ale to już zupełnie, zupełnie inna historia.KRÓTKIE POSŁOWIE ORAZ KOMENTARZEp.o.kierownika ośrodka przetwarzania danych INBADCZAM, młodszego pracownika naukowego A.I.PriwałowaZawarte w tej książce opowieści z życia Instytutu Badań Czarów i Magii nie są, moim zdaniem, realistyczne w ścisłym znaczeniu tego słowa.Mają jednak zalety odróżniające je korzystnie od analogicznych utworów G.Dociekliwego i B.Żłobka, dzięki czemu zasługują na polecenie szerokim kręgom czytelników.Przede wszystkim trzeba podkreślić, że autorzy, doskonale orien­tujący się w sytuacji, potrafili oddzielić w pracy instytutu nurt postę­powy od konserwatywnego.Opowiadania nie budzą irytacji, jaką odczuwa się przy czytaniu bałwochwalczych artykułów o koniunk­turalnych sztuczkach Wybiegałły lub równie entuzjastycznych interpretacji nieodpowiedzialnych prognoz pracowników Działu Wiedzy Absolutnej.Poza tym przyjemnie odnotować właściwy stosunek autorów do maga jako człowieka.Mag w ich ujęciu nie jest przedmio­tem lękliwego zachwytu i uwielbienia, ale równocześnie nie jest iry­tującym idiotą z filmów, osobistością nie z tej ziemi, która ustawicznie gubi okulary, nie umie dać po mordzie chuliganowi i czytuje uko­chanej wyjątki z “Kursu rachunku różniczkowego i całkowego".Wszystko to dowodzi, że autorzy potrafili znaleźć właściwy ton [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl