[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widać było tylko wąskie wargi i chudą brodę.Trzeba coś zrobić - pomyślał Rumata.Tylko co? Zwalić go z konia.Nie.Jeździec zaczął powoli nastawiać włócznię do ciosu.Ach, prawda!.Rumata podniósł ociężale lewą rękę i odwinął mankiet odsłaniajcie żelazną bransoletę, którą mu dano przy wyjściu z pałacu.Jeździec przyjrzał się bransolecie, cofnął włócznię i odjechał.Mijając Rumatę wymówił głucho, z obcym akcentem: "Chwała Panu".,,l ja go chwalę" - mruknął Rumata i przeszedł obok długiego jeźdźca, który usiłował strącić włócznią misternie rzeźbioną drewnianą figurką wesołego diablika na gzymsie pod dachem.Za półoderwaną okiennicą mignęła zdrętwiała ze strachu tłusta twarz, zapewne jednego z owych sklepikarzy, którzy jeszcze trzy dni temu darli się entuzjastycznie przy kuflu piwa: "Niech żyje don Reba!" i z rozkoszą słuchali, jak - rrrum, rrrum, rrrum - walą o bruk podkute buciska.Och, szarość, szarość.Rumata odwrócił się.A co tam w domu? - wspomniał nagle i przyspieszył kroku.Ostatni odcinek drogi przebył niemal biegiem.Dom był cały.Na stopniach siedzieli dwaj mnisi, kaptury zsunęli i grzali w słońcu brzydko ogolone głowy.Ujrzawszy go, wstali."Chwała Panu" - wymówili chórem, "l ja go chwalę - odpowiedział Rumata.- Czego tu sobie życzycie?" Mnisi pokłonili się złożywszy ręce na brzuchu."Pan wrócił, więc już odchodzimy" - oświadczył jeden.Zeszli ze stopni i oddalili się wolnym krokiem, zgarbieni, chowając ręce w szerokich rękawach.Rumata patrzył za nimi i myślał, że tysiące razy widywał na ulicach te pokorne postacie w długich czarnych sutannach.Tylko że dawniej nie wlekli za sobą ciężkich mieczy w pochwach.Prześlepiliśmy, och, i to jak jeszcze! Cóż to była za świetna zabawa, gdy wielcy panowie, ujrzawszy samotnie idącego mnicha, doganiali go i zaczynali opowiadać sobie nad jego głową pikantne historyjki.A ja, głupiec skończony, lazłem z tyłu udając pijanego, ryczałem ze śmiechu i tak się cieszyłem, że bodaj Imperium nie jest dotknięte fanatyzmem religijnym.Ale co można było zrobić? Właśnie, co można było zrobić?- Kto tam? - zapytał drżący głos.- Otwórz, Muga, to ja - rzekł cicho Rumata, Zgrzytnęły zasuwy, uchylono drzwi i Rumata przecisnął się do hallu.Odetchnął z ulgą - wszystko tu było po dawnemu.Stary Muga, trzęsąc siwą głową, czekał w pozie pełnej szacunku na hełm i miecze swego pana.- Gdzie Kira? - spytał Rumata.- Jest na górze.Zdrowa i cala.- To dobrze - powiedział Rumata zdejmując bandolety z mieczami.- A gdzie Uno? Dlaczego mnie nie wita?Muga odebrał od niego miecze.- Uno zabity - odparł spokojnie.- Leży w czeladnej.Rumata zamknął oczy.- Uno zabity.- powtórzył.- Kto go zabił?Nie czekając na odpowiedź, zszedł do czeladnej.Uno leżał na stole przykryty do połowy prześcieradłem, ręce miał złożone na piersi, oczy szeroko otwarte, usta wykrzywione grymasem.Służący stali wokół z ponurymi minami i słuchali, jak mnich w kącie mruczy modlitwy.Kucharka szlochała.Rumata nie odrywając wzroku od twarzy chłopca zaczął odpinać nieposłusznymi palcami kołnierz kamizeli.- Łotry.- wyszeptał.- Co za łotry!.Zachwiał się, podszedł do stołu, wpatrzył się w martwe oczy, uniósł prześcieradło i natychmiast opuścił je z powrotem.- Za późno.Za późno.Żadnej nadziei.Och, łotry! Kto go zabił? Mnisi?Odwrócił się do mnicha, podniósł go jednym szarpnięciem i schylił się nad jego twarzą.- Kto go zabił? Wasi? Mów!- To nie mnisi - odezwał się cicho za jego plecami Muga.- To szarzy żołnierze.Rumata wpatrywał się jeszcze chwilę w chudą twarz i z wolna rozszerzające się źrenice."Chwała-Panu." - wykrztusił mnich.Rumata puścił go, usiadł na ławie w nogach Una i zapłakał.Ukrył twarz w dłoniach i płakał słuchając drżącego, obojętnego głosu Mugi.Służący opowiadał, że po drugich strażach zastukano do drzwi, każąc otwierać w imieniu króla.Uno wołał, żeby nie otwierać, trzeba było jednak usłuchać, ponieważ szarzy grozili, że podpalą dom.Wdarli się do hallu, pobili i związali służących, a potem chcieli iść na górę.Uno stojący przed wejściem prowadzącym do pokojów, zaczął strzelać z kusz.Miał dwie kusze i zdążył strzelić dwukrotnie, ale jeden strzał był chybiony.Szarzy rzucili nożami i Uno upadł.Ściągnęli go na dół, tratowali, walili toporami, gdy nagle do domu wpadli czarni mnisi.Zarąbali dwóch szarych, resztę zaś rozbroili, zarzucili Im na szyje postronki i wywlekli na ulicę.Glos Mugi ucichł, a Rumata długo jeszcze siedział wsparty łokciami o stół w nogach Dna.Wreszcie podniósł się ciężko, otarł rękawem łzy, które ugrzęzły w dwudniowym zaroście, ucałował lodowate czoło chłopca i z trudem ciągnąc nogi poczłapał na górę.Był półżywy ze zmęczenia i straszliwego wstrząsu.Ledwo się wdrapał po schodach, przeszedł salon i dowlókłszy się do łóżka, runął z jękiem twarzą w poduszki.Przybiegła Kira.Był tak wyczerpany, że nawet nie miał siły pomóc jej, gdy go rozbierała.Ściągnęła mu z nóg botforty, potem oblewając łzami jego zapuchniętą twarz, zerwała zeń poszarpany mundur, metalową kolczugę i jeszcze gwałtowniej zaczęła płakać, ujrzawszy zmaltretowane ciało.Rumata dopiero teraz poczuł, że bolą go wszystkie kości, jak po próbach na przeciążenie.Kira obmywała go gąbką zwilżoną octem, a on nie otwierając oczu syczał przez zaciśnięte zęby i mruczał: "A przecież mogłem go stuknąć.Stał tak blisko.Zdusić dwoma palcami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]