[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez ostatnie trzy dni, gdy czekał na Leroux, Zietsmann był pełen obaw i wątpliwości.Niepewność tę podzielała także jego żona - Zietsmann był jedynym burskim generałem, który zabrał ze sobą żonę na wojnę.Teraz Zietsmann wstał z krzesełka przy ogniu i rzucił gniewne spojrzenie czerwonemu z wściekłości Leroux.- Menheer - warknął.- Niech pan pamięta, proszę, że mówi pan nie tylko do starszego od siebie, ale także do nauczyciela Kościoła.W ten sposób ustalił się ton ich rozmów, które wypełniły cztery następne dni.Leroux ze zdumieniem stwierdził, że w zaciętych dyskusjach jego śmiały plan przemienił się w ciąg trywialnych kłopo­tów.Nie żałował straty pierwszego dnia, który został poświęcony na modlitwę.Zrozumiał, że było to ludziom bardzo potrzebne.Bez boskiego błogosławieństwa i jego aktywnej pomocy całe przedsięwzięcie było z góry skazane na niepowodzenie.Kazanie wygłoszone przez Leroux trwało ponad dwie godziny, a jego treścią był fragment z księgi sędziów: “Czy mam jeszcze raz wyjść do walki z dziećmi mojego brata, Beniamina, czy powinienem skończyć walkę?” i Pan odpowiedział: “Idź i walcz, gdyż jutro oddam ich w twoje ręce”.Wygłaszający po nim kazanie Zietsmann pobił jego czas o czter­dzieści minut, ale jak zauważyli ludzie Leroux, Zietsmann był zawo­dowym kaznodzieją, a wujek Paul tylko amatorem.Następną kwestią było wybranie głównodowodzącego całej operacji.Zietsmann był starszy od Leroux o trzydzieści lat i fakt ten silnie działał na jego korzyść.Przyprowadził także ze sobą tysiąc pięciuset ludzi wobec sześciuset ludzi Leroux.Jednak Leroux był zwycięzcą spod Colenso i Spion Kop i od tego czasu walczył nieustannie z niemałymi sukcesami, do których należało zaliczyć zniszczenie ośmiu pociągów i rozbicie czterech kolumn wojska.Zietsmann był zastępcą dowódcy w czasie bitwy nad rzeką Modder, ale od tego czasu nie zrobił nic, poza chronieniem komanda przed walką.Debata trwała trzy dni, w ciągu których Zietsmann uporczywie odmawiał poddania kwestii pod głosowanie, aż stwierdził, że nastroje zmieniły się na jego korzyść.Leroux chciał objąć dowództwo nie dla osobistej satysfakcji, a tylko dlatego, że pod ostrożnym i upartym starcem mieli małe szansę dotarcia do rzeki Oranje, nie mówiąc już o wywołaniu powstania w Cape.W końcu Zietsmann zdobył dowództwo i dla Leroux zakrawało na ironię, że osiągnął to dzięki unikaniu walki przez ostatnie osiemnaście miesięcy.Kiedy lord Roberts wkroczył dwa lata wcześniej do Pretorii, nie napotkał na większy opór, gdyż rząd Republiki Południowej Afryki wycofał się wcześniej koleją na wschód do Komatipoort.Wraz z gabinetem wyjechała cała kasa państwowa, której zawartość w su­werenach Krugera sięgła dwóch milionów funtów w złocie.Później, gdy prezydent Kruger udał się do Europy, zabrał ze sobą część skarbu, a jego reszta została podzielona pomiędzy dowódców komand na pokrycie kosztów prowadzonej walki.Leroux wydał już dawno większość powierzonych mu pieniędzy na zakup żywności od plemion tubylczych, na amunicję od portugal­skich handlarzy bronią i na wypłaty dla ludzi.W czasie desperackiej nocnej walki z brytyjskim oddziałem kawalerii stracił resztę pienię­dzy oraz działo hotchkiss, dwudziestu najlepszych ludzi i sto bezcen­nych koni.Zietsmann natomiast przywiózł ze sobą na spotkanie trzydzieści tysięcy złotych suwerenów.Zwycięska kampania w Cape była w dużej mierze uzależniona od tego złota.Wieczorem czwartego dnia Zietsmann został wybrany większością dwustu głosów na głównodowodzącego i, w niecałe dwanaście godzin później, udowodnił, jak świetnie nadawał się do pełnienia tej funkcji.- Więc rankiem ruszamy dalej - mruknął jeden z siedzących obok Leroux Burów.- Najwyższy czas - skomentował inny.Śniadanie składało się z pasków suszonego mięsa, gdyż Leroux udało się przekonać Zietsmanna, że używanie ognia jest niebezpieczne.- Żadnych śladów ludzi van der Bergha? - spytał Leroux.- Jeszcze nie, wujku Paul.- Musieli wpaść w ręce żołnierzy, gdyż inaczej przybyliby tu już kilka dni temu.- Tak, już po nich - zgodził się Leroux.- Musieli natknąć się na jedną z kolumn.- Dwudziestu świetnych żołnierzy, westchnął cicho, i Hennie razem z nimi.Jan Paulus bardzo lubił chłopca, który stał się kimś w rodzaju maskotki komanda.- Przynajmniej mają już to z głowy, cholerni szczęściarze.- Mężczyzna powiedział to bez większego zastanowienia i Leroux odwrócił się gwałtownie do niego.- Też możesz iść z podniesionymi rękami do Anglików.Nikt ci? tu nie zatrzyma.- Miękkość jego głosu nie kryła groźnego spojrzenia.- Nie to miałem na myśli, wujku Paul.- Więc nie mów takich rzeczy - warknął Jan Paulus i chciał jeszcze coś dodać, gdy krzyk strażnika ustawionego na wzgórzu poderwał ich na nogi.- Nadjeżdża jeden ze zwiadowców!- Skąd?! - krzyknął ku górze Leroux.- Wzdłuż rzeki! Pędzi, co koń wyskoczy!Podniecone głosy były jedynym wyrazem obawy, jaka opanowała ludzi.W tych dniach galopujący jeździec mógł przynosić jedynie złe wieści.Ludzie patrzyli, jak koń rozpryskuje kopytami wodę na płyciźnie i jak jeździec zeskakuje z siodła, żeby przepłynąć za nim przez głębsze miejsca.Ociekający wodą koń i jeździec wspięli się na brzeg.- Khaki! - krzyknął mężczyzna.- Khaki się zbliżają! Leroux podbiegł, żeby złapać konia i zapytał:- Ilu?- Wielka kolumna wojska.- Tysiąc?- Więcej.O wiele więcej: sześć, siedem tysięcy.- Magtig! - zaklął Leroux.- Kawaleria?- Piechota z działami.- Jak blisko?- Będą tu przed południem.Leroux puścił go i pobiegł długimi susami do wozu Zietsmanna.- Menheer, słyszał pan?- Ja, słyszałem.- Zietsmann wolno skinął głową.- Musimy uciekać - ponaglał go Jan Paulus.- Może nas nie znajdą.Może przejadą bokiem - odpowiedział z wahaniem Zietsmann i Leroux spojrzał na niego ze zdziwieniem.- Czy pan oszalał? - szepnął, a głównodowodzący potrząsnął głową jak nieporadny starzec.- Musimy wsiadać na konie i przedrzeć się na południe.- Leroux złapał go za klapy i potrząsnął z całej siły.- Nie, nie na południe, tam już wszystko skończone.Musimy się cofnąć - wymamrotał starzec i nagle jakby wrócił do rzeczywisto­ści.- Musimy się modlić.Pan nas wybawi przed Filistynami.- Menheer, żądam.- zaczął Leroux, ale przerwały mu pod­niecone krzyki ze wzgórza.- Jeźdźcy! Z południa nadciąga kawaleria!Jan Paulus podbiegł do pierwszego z brzegu konia, wskoczył na oklep i szarpiąc za grzywę skierował ku wzgórzu.Popędzając go piętami wjechał pędem na strome, skaliste zbocze, potykając się i ślizgając, aż wreszcie dotarł do szczytu i zeskoczył obok strażnika.- Tam! - Wskazał Bur [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl