[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastrzeliłem Jakuba, bo załamał się po śmierci Sonny'ego, którego musiałem zabić, żeby zna­leźć wiarygodny powód śmierci Nancy; a ją zastrzeliłem w samoobronie, bo chciała się na mnie zemścić za to, że Jakub zastrzelił Lou, który groził mi bronią, bo go paskudnie podszedłem, nagrywając na taśmę wyznanie dotyczące podejrzanej śmierci Dwighta Pedersona; to z kolei musiałem zrobić, ponieważ mnie szantażował, nie chcąc czekać na pieniądze do lata, do chwili, kiedy odkryją wrak samolotu w sadzie Andersa.Mogłem tłumaczyć to sobie w nieskończoność: każde zdarzenie było dobrze umotywowane, więc zawsze znajdowałem usprawiedliwienie, dzięki któremu mog­łem zrzucić z siebie odpowiedzialność za to, co się stało.Lecz już sam fakt, że odczuwałem potrzebę takiego tłumaczenia - robiłem to często, niemal obsesyjnie, powtarzałem to sobie niczym mantrę - bardzo mnie niepokoił.Powoli, prawie niezauważalnie, ogarniały mnie wątpliwości.Zaczynałem kwestionować motywy naszych postępków.Tydzień po pogrzebie Jakuba zainteresowanie pub­liczne naszymi sprawami nagle osłabło.W poniedziałek rano wróciłem do pracy i natychmiast Wpadłem w rutynę szarego dnia.Od czasu do czasu słyszałem, jak ludzie rozmawiają o tym, co się wydarzyło.W rozmowach niezmiennie przewijały się słowa takie, jak „szokujące”, „potworne”, „bezsensowne”, lecz nie, nikt nic nie podejrzewał.Zwłaszcza mnie, bo ja byłem poza wszelkimi podejrzeniami: nie miałem motywu, tak że już sama wzmianka na ten temat była czymś okrutnym i nietaktownym.Jakkolwiek na to patrzeć, straciłem brata.W przyczepie Sonny'ego Majora znaleźli szlafrok i szminkę Nancy.W telewizji widziałem wywiad z jedną z jej koleżanek z pracy, która twierdziła, że ów skry­wany romans trwał dość długo.Nie wyjaśniła, dlaczego tak uważa, a reporterka wcale jej o to nie spytała - wystarczyło samo podejrzenie.Ludzie pamiętali, że tamtego dnia Lou był we „Wranglerze”, że pił, że miał paskudny humor, że zaczepił jednego z gości, oskar­żając go o podstawienie nogi.Pamiętali, że był zły, zadziorny i buńczuczny, jak typowy pijus gotowy w ka­żdej chwili wpaść w furię.Kropką nad „i”, która ostatecznie uwiarygodniła prawdziwość mojej wersji wydarzeń, był artykuł w „Ostrzu Toledo” odsłaniający prawdziwe oblicze Lou-hazardzisty.Pisali, że miał ol­brzymie długi, że jego życie legło w gruzach, że był jak chodząca bomba zegarowa, jak puszka Pandory.Amanda rosła.Umiała już przekręcać się z brzuszka na plecy i z powrotem, co, jak twierdziła Sara, jest cechą dziecka nad wiek rozwiniętego.Żona wróciła do pracy w bibliotece w Delphii, gdzie dostała pół etatu.Zabie­rała z sobą Amandę, kładła ją na podłodze za kontuarem i spokojnie robiła swoje.Powoli minął luty.Sprzątanie mieszkania Jakuba odkładałem tak długo, jak się tylko dało.W końcu, gdzieś pod koniec miesiąca, właściciel domu przysłał mi zawiadomienie, że muszę to zrobić do pierwszego marca.Zwlekałem do ostatniej chwili, do dwudziestego dzie­wiątego lutego.Był poniedziałek.Wyszedłem z pracy godzinę wcześniej i wstąpiłem do sklepu spożywczego po kilka starych kartonów.Kartony i grubą rolkę taśmy samoprzylepnej z biura przeniosłem na drugą stronę ulicy, gdzie nad sklepem żelaznym mieściło się miesz­kanie brata.Zastałem je dokładnie w takim samym stanie, w ja­kim widziałem je po raz ostatni.Tak samo cuchnęło, było obskurne i brudne jak przedtem.W powietrzu unosił się ten sam kurz, na podłodze walały te same butelki po piwie, na łóżku leżał kłąb tych samych prześcieradeł, wystrzępionych i przetartych.Zacząłem od ubrań, gdyż doszedłem do wniosku, że tak będzie najłatwiej.Nie składałem ich, tylko od razu wpychałem do kartonów.Ubrań nie było dużo - sześć par spodni: dżinsów i roboczych drelichów w kolorze khaki, sześć flanelowych koszul, jaskrawoczerwony golf, obszerna bluza z kapturem, kolekcja pstrokatych podkoszulków, skarpetek i gatek.Na haku wisiał jeden jedyny krawat; niebieski, z haftowanym jeleniem.Znalazłem też dwie pary trampek, parę zimowych butów, kilka czapek, rękawice, czarną kominiarkę, kąpielówki, kilka kurtek na różne pory roku oraz szare spodnie i buty z brązowej skóry, które nosił tamtego ranka, gdy odwiedził mnie, prosząc o pomoc w kupnie farmy ojca.Wypełniałem kolejne pudła i znosiłem je do samochodu.Skończywszy z ubraniami, wziąłem się do łazienki: spakowałem przybory toaletowe, ręcznik, maszynkę do golenia, plastikowy pistolet na wodę i stertę czasopism „Mad”.Z łazienki przeszedłem do kuchennej wnęki, by znaleźć w niej dwa garnki, patelnię, tacę pełną zdekompletowanych naczyń, cztery szklanki, sześć ta­lerzy, wystrzępioną miotłę i pustą puszkę po jakimś środku czyszczącym.Wszystko było brudne, zatłusz-czone i lepkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl