[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazywa się pani Rautenbach, podaje całkiem dobre żarcie.Możecie tam pójść coś przekąsić.- Dzięki, Francois.- Byłem ci to winien - burknął Afrykaner, a potem szybko odzyskał humor i zachichotał.- Z pewnością ci się spodoba, Duff, to piękna kobieta.Sean i Duff pojechali zjeść lunch u pani Rautenbach.Jadłodajnia mieściła się w nie pomalowanym, obitym falistą blachą budynku o drewnianej konstrukcji.Na umieszczonym nad werandą szyldzie; widniał napis ze złotych i czerwonych liter: “Hotel u Candy.Pierwszorzędna kuchnia.Bezpłatne toalety.Pijacy i konie wstępu nie mają.Własność pani Candelli Rautenbach”.Zmyli z siebie kurz w stojącej na werandzie emaliowanej miednicy, i wytarli bezpłatnym ręcznikiem i uczesali, przejrzawszy się w także bezpłatnym, wiszącym na ścianie lustrze.- Jak wyglądam? - zapytał Duff.- Cudownie - odparł Sean - za to gorzej pachniesz.Kiedy się ostatni raz kąpałeś?Weszli do jadalni, która, jak stwierdzili, była prawie pełna.Tylko przy przeciwległej ścianie stał jeden wolny stolik.W gorącym wnętrzu unosił się gęsty tytoniowy dym i zapach kapusty.Brodaci zakurzeni mężczyźni śmiali się i głośno krzyczeli albo pojadali w milczeniu, zaspokajając pierwszy głód.Sean i Duff usiedli przy stoliku i zaraz podeszła do nich kolorowa kelnerka.- Co podać? - zapytała.Na sukience pod pachami miała plamy potu.- Możemy dostać kartę?Dziewczyna spojrzała na Duffa lekko rozbawiona.- Dzisiaj mamy stek i tłuczone ziemniaki, a na deser pudding.- Niech będzie - zgodził się Duff.- Na pewno nie dostanie pan nic innego - zapewniła goj dziewczyna i poczłapała z powrotem do kuchni.- Obsługa niczego sobie - ucieszył się Duff.- Możemy tylko mieć nadzieję, że jedzenie i właścicielka są na tym samym wysokim poziomie.Mięso było trochę twarde, ale dobrze doprawione, a kawa mocna i słodka.Jedli ze smakiem.Nagle Sean, siedzący twarzą do drzwi kuchennych, zatrzymał widelec w połowie drogi do ust.Po sali przeszedł szmer.- A oto właścicielka - powiedział Sean.Candy Rautenbach była wysoką jasną blondynką o błyszczących włosach i nieskazitelnej, nordyckiej cerze, której nie zdążyło jeszcze spalić słońce.Miała czym oddychać, a także na czym siedzieć i świetnie zdawała sobie z tego sprawę.Fakt, że oczy wszystkich wlepione są w jej biust i tylną część ciała, wcale nie wprawiał jej w zakłopotanie.Zamierzyła się groźnie trzymaną w dłoni warząchwią w stronę pierwszej ręki, która wysunęła się, żeby uszczypnąć ją w tyłek i ręka zniknęła, a Candy uśmiechnęła się słodko i ruszyła w obchód między stolikami.Od czasu do czasu zatrzymywała się, wymieniając kilka zdań z którymś z gości i widać było, że wielu tych samotnych mężczyzn przychodzi tutaj nie tylko po to, żeby się dobrze najeść.Wpatrywali się w nią jak w obrazek, uśmiechając z zadowoleniem, kiedy się do nich odezwała.W końcu doszła do Seana i Duffa.Wstali z krzeseł, a Candy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.- Proszę, siadajcie, panowie.- Ujęła ją ich grzeczność.- Jesteście tutaj chyba nowi.- Jesteśmy tu od wczoraj - odparł, uśmiechając się do niej Duff.- A sposób, w jaki przyrządza pani stek, sprawił, że poczułem się znowu jak w domu.- Skąd panowie przyjechali?W oczach Candy zapaliło się coś więcej niż tylko profesjonalne zainteresowanie.- Przyjechaliśmy z Natalu, żeby się rozejrzeć.To jest pan Courteney.Chciałby zainwestować gdzieś swoje pieniądze i sądzi, że tutejsze kopalnie mogłyby stanowić odpowiednią lokatę dla pewnej części jego kapitału.Seanowi o mało nie opadła szczęka ze zdumienia, natychmiast jednak przybrał stosowną minę wielkiego finansisty.- Ja nazywam się Charleywood - ciągnął dalej Duff.- Doradzam panu Courteneyowi w sprawach dotyczących kopalni.- Miło mi panów poznać.Jestem Candy Rautenbach.Widać było, że prezentacja wywarła na niej wrażenie.- Czy nie zechciałaby pani przysiąść się do nas na chwilę, pani Rautenbach? - zapytał Duff wysuwając krzesło i Candy zawahała się.- Muszę teraz zajrzeć do kuchni.Może trochę później
[ Pobierz całość w formacie PDF ]