[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.13 Powaśnione partie rozeszły się każda w swoją stronę.Chmury skupiły się na nowo,ściemniało się coraz bardziej i deszcz zaczął lać strumieniami.Manc szedł przed siebieciemnymi, mokrymi drożynami wśród ulewnego deszczu, skulony, z rękami w kieszeniach, zdrżącą jeszcze twarzą, a niewidoczne łzy spływały mu na zmierzwioną brodę; pozwalał imspływać, by się ich ocieraniem nie zdradzić przed synem, lecz ten nie widział nic, szedłzagubiony w obrazach szczęśliwości, nie widział deszczu ani burzy, ciemności ani nędzy.Lekko, jasno i ciepło było mu na duszy, czuł się bogaty i bezpieczny jak królewicz.Widziałciągle przelotny uśmiech na pięknej twarzy tuż koło jego własnej i teraz dopiero, po upływiepół godziny, odpowiadał nań w noc i wichurę uśmiechem pełnym miłości; spośród burzy iulewy wyłaniał się obraz ukochanego oblicza i zdawało się chłopcu, że Weronka ten jegouśmiech dostrzega i przyjmuje.Na drugi dzień ojciec jego czuł się rozbity i nie chciał opuścić domu.Cała sprawa wraz zdługoletnią nędzą przybrała dzisiaj nową, wyrazniejszą postać, rozrosła się ponuro wdusznym powietrzu spelunki; mąż i żona krążyli bladzi i trwożni dokoła tego upiora; wleklisię z szynkowni do ciemnych izdebek, z izdebek do kuchni, a potem znowu do szynkowni,dokąd nie zaglądał już żaden gość.W końcu każde z nich wcisnęło się w swój kąt i przezcały dzień wiedli nużące, bezcelowe spory i czynili sobie nawzajem wyrzuty, przy czymzasypiali niekiedy, dręczeni niespokojnymi, w złym sumieniu poczętymi snami, z których sięciągle na nowo budzili.Tylko Sali nic z tego nie widział i nie słyszał, gdyż myślał jedynie oWeronce.Czuł się nie tylko niezmiernie bogaty, ale jak gdyby nauczył się nagle czegośwspaniałego, jak gdyby zdobył jakąś niewymownie piękną i dobrą wiedzę, gdyż jasnouświadamiał sobie to, co wczoraj przeżył.Wiedza ta była jakby darem niebios i Sali niewychodził z błogiego dla niej podziwu, a mimo to zdawało mu się, że właściwie od dawiendawna wiedział to, co napełniało go teraz tak cudowną słodyczą.Nic bowiem nie może sięrównać z bogactwem i tajemniczością szczęścia, które przychodzi do człowieka w tak jasnej ikonkretnej postaci, ochrzczonej przez księdza i posiadającej swoje własne imię  które brzmijakże inaczej niż wszystkie imiona świata.Tego dnia Sali nie czuł się wcale gnuśny, nieszczęśliwy, ubogi i pozbawiony nadziei naprzyszłość.Przeciwnie: bezustannie, godzina za godziną, wyobrażał sobie twarz i postaćWeronki; ale wśród tego podniecającego zajęcia zatracił się niemal całkowicie kształtprzedmiotu jego rozmyślań.Salemu wydawało się w końcu, że nie wie dobrze, jak Weronkawygląda; zachował oczywiście w pamięci ogólny obraz, ale nie potrafiłby go opisać.Obrazten widział ciągle przed sobą i odczuwał jego piękno; wyobrażał ją sobie jednak jak coś, cosię raz tylko widziało, co człowiekiem całkowicie zawładnęło, ale czego się jeszcze nie znadokładnie, i z wielkim upodobaniem przypominał sobie rysy dziewczynki dobrze kiedyśznanej, ale właściwie nie tej, którą widział wczoraj.Gdyby Weronki już nigdy nie miał zobaczyć, ze wspomnień złożyłby na nowo wizerunekkochanej twarzy i nie brakłoby w nim ani jednego rysu.Ale teraz wspomnienia chytrze iuparcie odmawiały posłuszeństwa, ponieważ oczy domagały się swoich praw i rozkoszy.Gdy więc po południu słońce ogarnęło swymi ciepłymi i jasnymi promieniami górne piętraczarnych domów, Sali wymknął się z bramy w kierunku swego starego gniazda rodzinnego.Teraz dopiero wydało mu się ono niebiańską Jerozolimą o dwunastu błyszczących bramach,która kazała jego sercu bić mocniej, gdy się do niej zbliżał.Po drodze natknął się na ojca Weronki zdążającego widocznie ku miastu.Wygląd miałzdziczały i zaniedbany, jego osiwiała broda była od dawna nie strzyżona, wyglądał jakmściwy chłop bankrut, który przetrwoniwszy własny zagon myśli o tym tylko, by krzywdzićinnych.Mimo to Sali mijając go spoglądał na niego nie z nienawiścią, lecz z trwogą inieśmiałością, jak gdyby życie jego było w rękach tego człowieka, którego wolałby raczejbłagać o nie niż je przemocą zdobywać.Ale Marti zmierzywszy go złym spojrzeniem od stóp do głów poszedł swoją drogą.Sali14 był rad z tego i widząc, że stary opuszcza wieś, zdał sobie teraz jaśniej sprawę, co gowłaściwie tu ciągnęło.Tak długo krążył dokoła po dobrze sobie znanych ścieżkach, dopókiukrytymi uliczkami nie doszedł do miejsca znajdującego się naprzeciw domu i obejściaMartich.Od wielu lat nie widział tego miejsca z bliska, bo nawet wtedy, kiedy jeszczemieszkali we wsi, unikali wrogich opłotków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl