[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niechaj biały mąż słucha, gdyż przemówi wódz Komanczów, To-kej-chun! Ubiegło jużwiele słońc od czasu, kiedy czerwoni mężowie mieszkali sami na ziemi pomiędzy obydwiemaWielkimi Wodami.Budowali oni miasta, sadzili drzewa i polowali na bizony.Do nich należałblask słońca i deszcz, do nich rzeki i jeziora, do nich lasy, góry i wszystkie sawanny wielkiegokraju, Mieli oni żony i córki, braci i synów, byli bardzo szczęśliwi.Wtem zjawiły się bladetwarze, których skóra jest jako śnieg, lecz serce jako sadza.Przyszli w liczbie niewielkiej, aczerwoni mężowie przyjęli ich do swoich wigwamów.Oni jednak przywiezli z sobą brońognistą i wodę ognistą, sprowadzili innych bogów i innych kapłanów, przynieśli zdradę, cho-roby i śmierć.Przybywało ich coraz to więcej przez Wielką Wodę.Języki ich były fałszywe, anoże ostre.Czerwoni mężowie wierzyli im, a za to byli oszukiwani.Musieli im oddać kraj, wktórym leżały groby ich ojców, wypędzano ich z wigwamów i myśliwskich ostępów, a kiedysię bronili, zabijano ich bez miłosierdzia.Blade twarze, chcąc zwyciężyć czerwonych, siałyniezgodę wśród ich plemion, które giną teraz jak kujoty w pustyni.Niech na nich spadnieprzekleństwo po tylekroć, ile jest gwiazd na niebie, ile liści na drzewach w lesie!Głośne wyrazy zadowolenia nagrodziły ten okrzyk wodza.Mówił on tak donośnie, żewszyscy dokoła mogli go wyraznie usłyszeć. Jedna z tych bladych twarzy ciągnął dalej przybyła do chat Komanczów.Ten białyma skórę kłamców i język zdrajców.Ale czerwoni wojownicy posłuchają jego słów i osądzągo sprawiedliwie.Niechaj zabierze głos!To-kej-chun usiadł, a po nim wstawali inni wodzowie jeden po drugim, przemawiali po-dobnie, a kończyli swe oskarżenia białej rasy wezwaniem, żebym się usprawiedliwił.Ja zaśpodczas tych mów wydobyłem szkicownik i starałem się narysować siedzących przede mnąwodzów wraz ze stojącymi na dalszym planie wojownikami i namiotami.Po czwartej przemowie To-kej-chun skinął na mnie ręką, pytając; Co robi biały mąż, gdy wodzowie Komanczów przemawiają?Wydarłem kartkę i podałem mu. Niechaj wielki wódz Rakurrojów sam zobaczy, co robiłem! Uff! zawołał głośno, rzuciwszy okiem na kartkę. Uff, uff, uff! dało się słyszeć jeszcze po trzykroć, gdy trzej inni wodzowie spostrzeglirysunek. To są jakieś czary rzekł To-kej-chun. Biały człowiek zaklina dusze Komanczów natej białej skórze.Tu jest To-kej-chun, tutaj jego trzej bracia, a tam wojownicy i namioty.Coblada twarz z tym uczyni? Czerwony mąż zaraz to zobaczy!Wziąłem kartkę z jego ręki i pozwoliłem popatrzeć na nią stojącym za nim wojownikom.Potem zmiąłem ją na kulkę i włożyłem do lufy. To-kej-chunie, sam powiedziałeś, że zakląłem dusze wasze na tym papierze, a teraz ototkwią one w lufie mej strzelby.Czy mam je wystrzelić w powietrze, żeby je wszystkie wichryrozniosły, tak aby nigdy nie dotarły do wiecznych ostępów?Ten figiel wywołał o wiele silniejsze wrażenie, niż się spodziewałem.Wszyscy czterej wo-dzowie zerwali się z ziemi, a dokoła zabrzmiał wielki okrzyk zgrozy.Starając się ich uspo-koić, odezwałem się w te słowa: Niechaj czerwoni mężowie usiądą i zapalą ze mną fajkę pokoju.Skoro staną się moimibraćmi, oddam im z powrotem ich dusze.Wodzowie usiedli znowu czym prędzej, a To-kej-chun pochwycił za swoją fajkę.Wtemwpadł na pomysł, za pomocą którego mogłem jeszcze bardziej zmienić ich wrogie usposobie-nie na pokojowe.Oto jeden z wodzów miał na bluzie myśliwskiej jako szczególną ozdobę99dwa mosiężne guziki wielkości talara.Podszedłem więc do niego i poprosiłem, żeby mi poży-czył na chwilę tej ozdoby, zapewniając, że otrzyma ją zaraz z powrotem.Nie czekając jednakna jego odpowiedz, oderwałem guziki i cofnąłem się o kilka kroków, zanim zdołał temu prze-szkodzić. Moi czerwoni bracia widzą tu, w moich palcach, te dwa guziki, po jednym w każdej ręce.Niechaj dobrze uważają!Udałem, że rzuciłem oba guziki w powietrze i pokazałem im próżne ręce. Niechaj moi bracia popatrzą! Gdzie są guziki? Nie ma ich! zawołał właściciel z wzrastającym gniewem. Poleciały w górę ku słońcu.Niechaj je mój czerwony brat stamtąd zestrzeli! Tego nie dokaże żaden biały ani czerwony mąż, ani nawet czarodziej! A ja to zrobię! Niechaj czerwoni bracia uważają, gdy guziki będą spadały!Ponieważ w mojej strzelbie tkwiła kartka z rysunkiem przedstawiającym wodzów, przetowziąłem do tego starą dwururkę, leżącą obok To-kej-chuna, wymierzyłem prosto w górę iwypaliłem.W kilka sekund potem coś twardego uderzyło o ziemię tuż przed nami.Właścicielguzika przyskoczył i wydobył go nożem z ziemi. Uff, to mój guzikiKiedy wszyscy przypatrywali się guzikowi, który w dziwny sposób spadł ze słońca, wło-żyłem drugi guzik do wylotu lufy i podniosłem strzelbę.Huknął strzał, a każdy z obecnychspojrzał w górę.Wtem Bob wrzasnął przerazliwie, zerwał się z ziemi i zaczął się pocierać poramieniu. Och, ach, massa mnie trafić, strzelić w ramię czarny Bob!Guzik uderzył rzeczywiście o jego ramię, a teraz leżał obok niego na ziemi.Wódz podniósłgo i schował prędko oba odzyskane klejnoty, przy czym zrobił taką minę, jak gdyby postano-wił nigdy już nie pozwolić na rzucanie ich do słońca.Ta mała sztuczka wywarła nadzwyczaj-ne wrażenie.Wszyscy nie mogli wyjść z zadziwienia, że rzuciłem guzik na słońce, a potemzestrzeliłem go stamtąd.Guziki były istotnie w górze, w przeciwnym bowiem razie jeden znich nie wbiłby się tak mocno w ziemię, a drugi nie nabiłby Bobowi sińca.Wodzowie sie-dzieli cicho, nie wiedząc widocznie, jak się wobec tego zachować, a ich otoczenie z ciekawo-ścią czekało na to, co nastąpi dalej.To ich zaciekawienie postanowiłem zaspokoić w sposóbtrochę niebezpieczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]