[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W kilku kwaterach naszego obozu nie poszło jednak tak łatwo.Także drugi brat króla,Alfons z Poitou, kazał ludziom zsiąść z koni, a sam pozostał na rumaku.Przez to naturalnieściągnął na siebie uwagę.Jego ludzie zostali zaatakowani, a kilku Saracenów ujęło hrabiego izamierzało go jako zdobycz pociągnąć ze sobą, ale markietanki i obozowi kucharze z wielkimwrzaskiem rzucili się na nich i zmusili do ucieczki, waląc łyżkami i patelniami gdziepopadnie.Po tym szczęśliwie przetrwanym niepowodzeniu kazał Alfons swoim panom znówpowsiadać na konie i uderzył na najdalszą flankę nieprzyjaciela.Wspierali go kusznicyksięcia Burgundii, który nacierających na niego Beduinów popędził bez reszty do wody,gdzie się przeważnie potopili, gdyż ci synowie pustyni nie umieją pływać.Kazał teraz strzelać ponad Bahr as-Saghir do uciekającego nieprzyjaciela.Egipscy dowódcy zmuszeni byli uznać, że na żadnym odcinku nie udało im sięzdecydowanie przełamać naszej obrony.Bajbars dał sygnał do odwrotu i muzułmaniepociągnęli do Mansury lub do swego obozu za miastem.Napływające z powrotem do miasta oddziały spowodowały taki ścisk na uliczkach, żenosze nie wzbudzały już żadnego respektu.Tragarze zaś byli tak zajęci swoim niezwykłymzadaniem, że nie pojęli, iż bitwa dawno się skończyła.William umierał po tysiąckroć.A właściwie jego głowa, która widziała tylko stopy,słyszała wciąż najdziksze przekleństwa i skrzeczenie rozzłoszczonych bab.Mnich z trwogąoczekiwał chwili, kiedy jakiś fanatyk rzuci się na niego, przeklętego malik al-Ifrindż, abywbić sztylet w pierś lub brzuch cuchnącego trupa.Turkoplom z wielkim trudem udało się udaremnić ciosami kijów takie zamierzenia, apotem oderwać się od motłochu, skręcając w pierwszą lepszą bramę i zatrzaskując za sobądrzwi.Nie wiedzieli, że dostali się do stajen należących do pałacu sułtana.Znajdowali się w olbrzymiej, mrocznej sali z mnóstwem kolumn.Wszystkie konie wraz zobsługą wyruszyły chyba na pole bitwy.Tragarze postawili nosze w słomie i uwolnili Williama z niewygodnej pozycji. Szlachetną głowę powiedział zziajany dowódca turkopli możemy chyba przezbramę przemycić, ale już nie wasze ciało!William podniósł się oszołomiony. Ryzykowałem życie dla tej głowy zaoponował.Przyciągnął głowę Roberta do siebie izamknął ją w ramionach. Nie możecie mnie przecież.W tym momencie gdzieś daleko otwarły się drzwi i dały się słyszeć podniesione głosy. Zrabowali malik al-Ifrindż! To musiały być chrześcijańskie psy!Las kolumn i ciemność skrywały jeszcze minorytę i jego towarzyszy przed wrogami. Wobec tego postarajcie się dowódca turkopli zmienił zdanie doprowadzić swojąmisję do pomyślnego końca!Dał znak towarzyszom i zniknęli cicho jak koty za najbliższymi kolumnami.Williamzostał sam, siedział na noszach nagi, a obok niego leżało królewskie odzienie i przeklętagłowa.Obce głosy umilkły w oddali.William wstał i spróbował wcisnąć się w spodnie młodego hrabiego.Nie dopinały się.Naciągnął kaftan, który jednak nie wytrzymał rozpychania i pękł.Mnich musiał się zadowolićkubrakiem Roberta, ciasno opinającym mu kałdun.Wziął tarczę, zawinął głowę księcia wpotargany kaftan i ruszył w drogę.Jeśli go złapią, zostanie zmasakrowany po królewsku.Błądził w kolumnowym lesie stajen.Cztery tysiące zwierząt, jak słyszał, mogło się tujednocześnie pomieścić, więc i dla niego z pewnością znajdzie się trochę miejsca, jakaś mysianorka, gdzie mógłby się ukryć.Był wyczerpany.Nie zamierzał opuścić tego pomieszczenia ciepło pachnącego nawozem,uciekać po ulicach przed żądnymi krwi muzułmanami i ostatecznie wpaść w łapy straży przybramie, gdzie rozszarpią go na kawałki lub poćwiartują.A nawet gdyby udało mu się pokonaćte przeszkody, za murami wpadłby prosto w ręce wrogów, chyba że król Ludwik odniósłzwycięstwo, wtedy jednak może tutaj spokojnie poczekać, aż zostanie wyzwolony.W półmroku dostrzegł stojącą w niszy lektykę.Wydała mu się znajoma.Przypomniałsobie dreszcz, który go przeniknął, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.Było to przed laty, u stópMonts�gur.Miała coś wspólnego z tajemnicą templariuszy, była jak pojawiająca się nagle na jasnymniebie czarna kometa, która zapowiada nieszczęście.Powinien jej schodzić z drogi, powinienunikać templariuszy!Przypomniały mu się ostrzegawcze słowa Gawina.Jednak ciemna, pozbawiona ozdóbkryjówka przyciągała go magicznie i William nie byłby Williamem, gdyby go nie pokonałaciekawość i lenistwo.Gdzieś musiał przecież pozostać, w tym stroju, z odciętą głową podpachą.Ostrożnie odchylił zasłonę lektyki, wślizgnął się do środka i opadł na wolną ławkę.Naprzeciwko niego siedział stary człowiek, cały obandażowany; owijające go opaskiprzymocowano do ścian lektyki, by nie upadł.Tkaniny były nasączone różnorodnymi ostro ikwaśno pachnącymi esencjami.William prawie stracił oddech.W mdłym świetle przyglądał się bogatym sukniom zmarłego, łańcuchom, wysadzanemuszlachetnymi kamieniami sztyletowi zatkniętemu za szarfę i wspaniałemu turbanowi, którytak był zawiązany, że podtrzymywał zmarłemu szczękę.Nieboszczyk miał ręce skrzyżowanena piersi, a dłonie przyozdobione drogocennymi pierścieniami.William z Roebruku siedział naprzeciwko wielkiego wezyra Fachr ad-Dina, który tutajnie tyle był złożony na marach, ile przyszykowany do drogi.Ponieważ od starego pana niewiało grozą, minoryta pozostał na miejscu.Poczuł się bezpieczny, a olejki eterycznedopełniły reszty zasnął.IVBADY POPEANIONE PRZEZ WAADC�WZ diariusza Jana ze JoinvillePod Mansurą, 11 lutego A.D.1250Sądzę, że muzułmanie poczuli się zwycięzcami; mieli też do tego prawo mogli nasjeszcze zmusić do wielu takich bitew, podczas gdy nam coraz trudniej i z coraz większymistratami przyjdzie przetrzymać każdą następną.Mimo to wieczorem król Ludwik zgromadził wokół siebie dowódców i najlepszychrycerzy, kazał dla nich odprawić mszę, sam ukląkł i głośno prosił Boga Wszechmogącego: Dziękujemy Ci, Panie! Dwa razy w tym tygodniu dałeś nam zaszczyt potykać się wpolu z poganami, chociaż nie użyczyłeś swym orędownikom ostatecznego zwycięstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]