[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykonany przezeń gest oznaczał powitanie.To już zostało dokonane i to dobrze — przekazał nam swą myśl telepatycznie.Maelen poruszyła się, lekko uniosła głowę i wreszcie spojrzała na mnie.Ujrzałem w jej oczach zdziwienie i rodzaj zadumy, co z kolei mnie zastanowiło.Bo skoro dokonała dla mnie tej zamiany, czemu rezultaty miałyby ją dziwić?— Czy to dobrze.Najstarszy Bracie? — zapytała Orkamora.— Jeśli masz na myśli, czy wykonałaś to tak, jak chciałaś, to tak, zrobione jest dobrze.A jeśli chodzi ci o to, czy to doprowadzi do większych kłopotów, to nie potrafię dać jasnej odpowiedzi.— Odpowiedź należy teraz do mnie.Cóż, co się już stało, to się stało, a co musi być zrobione… Za twoim pozwoleniem, Najstarszy Bracie, pojedziemy dalej, by przekonać się, jaki będzie koniec tej historii.Wciąż nie odzywała się do mnie.w dodatku wyglądało na to, że nie chciała na mnie ponownie spojrzeć, bo po tym pierwszym oceniającym spojrzeniu odwróciła głowę.Poczułem się dziwnie odtrącony, jakbym wyciągnął dłoń na powitanie, by spotkać się z całkowitym brakiem zainteresowania moją osobą.Równocześnie nie mogłem nic uczynić, by przyciągnąć jej uwagę.Weszliśmy na posiłek.Maelen jadła jak ktoś, kto był bardzo głodny.Ja robiłem to samo i odkryłem, że moje ciało chętnie przyjmuje pożywienie.Maelen nadal pozostawała za murem obojętności, którego nie potrafiłem zwalić ani obejść.Gdy wyszliśmy na dziedziniec świątyni, oceniłem, że jest około południa.Po wozie nie było śladu, lecz czekały na nas dwa kasy do jazdy wierzchem, na nich peleryny podróżne i zapasy żywności.Chciałem pomóc Maelen wsiąść, lecz była szybsza.Podszedłem więc do drugiego kasa.Czy to możliwe, by czuła awersję do wszelkich kontaktów ze mną?Jechaliśmy przez zdewastowaną Dolinę.Mijaliśmy zwęglone ruiny i inne ślady walki.Maelen prowadziła drogą do Yim–Sin.Widać było, że bardzo się śpieszy, by wykonać resztę swego planu, doprowadzić nas oboje do Yrjaru i rozwiązać, o ile to w jej mocy, ten węzeł, którym związał nas los.Nie spoglądała na mnie podczas drogi pod górę, nie kontaktowała się w żaden sposób.Czy było dla niej przykre, że nosiłem ciało kogoś bliskiego, kogo można było uważać za podwójnie martwego? Oburzyłem się na tę myśl.Dwukrotnie uratowano mnie od śmierci.Po raz pierwszy zastanowiłem się nad tym, kto zamieszka w tym ciele, które mam na sobie, gdy w końcu zdobędę moje własne.Czy wówczas Maquad naprawdę ostatecznie umrze?Ponieważ w narzuconym przez Maelen tempie poruszaliśmy się dużo szybciej niż wozem, przed wieczorem byliśmy już daleko za Doliną.Zanosiło się na to, że przed wschodem znowu ujrzymy Yim–Sin.Ponieważ musiałem poznać choć rąbek przyszłości, zwróciłem się do swej towarzyszki:— Co sługa Umphry powiedział ci o wydarzeniach w dolinach?— Ci.którzy przyszli z zachodu — odpowiedziała — byli obcy.Wygląda na to, że na Yiktor pojawił się nowy wróg, bardziej bezwzględny niż jakikolwiek tutejszy lord.A jego siła pochodzi spoza tego świata.— Ale Kupcy… — Byłem zbyt zaskoczony, by to zrozumieć.— To nie są tacy Kupcy, jak ludzie z „Lydis”.Ci przybysze walczą o zakorzenienie się na naszej ziemi, o zyskanie władzy, zbudowanie królestwa.Niektórych lordów już pokonali… potajemnie od jakiegoś czasu pracowali nad tym, by zasiać niezadowolenie wśród ich poddanych.Innych przyciągnęli obietnicami wielkich bogactw.Skłócili lordów ze sobą, mieszając w tym kotle wojny tak, że doprowadzili do najwyższego stadium wrzenia.Nie wiem, co zastaniemy w Yrjarze.Nie wiem nawet, czy uda nam się dotrzeć do miasta.Możemy tylko próbować.To, co powiedziała, nie brzmiało pokrzepiająco.Cała sprawa wyglądała na poważniejszą niż przypuszczaliśmy.Zapuszczać się na tereny, gdzie każdy zwracał się przeciwko każdemu, było bardzo ryzykowne.Jednak port leżał na obrzeżach Yrjaru, i była to jedyna moja szansa dotarcia do „Lydis”.Do Yrjaru było daleko, a podróż z ponurymi myślami bardzo się dłużyła.Czy to w ogóle rozsądne wybierać się w drogę w takiej sytuacji?Ta myśl nie dawała mi spokoju, gdy nagle poczułem wezwanie.Było ono ostre i silne, brzmiące niczym dźwięk rogu.Nie odbierałem go jednak słuchem.Potem nastąpiła chwila ciszy i znowu ten wyraźny, natarczywy rozkaz, który nie sposób było zignorować.Usłyszałem krótki krzyk Maelen, krzyk protestu…Nim zdążyliśmy coś postanowić, zwróciliśmy wierzchowce w prawo i zjechaliśmy z drogi w dzikie ostępy północnych rejonów.Była to odpowiedź na zew, któremu musi się podporządkować i ciało, i umysł — wezwanie Thassów rozlegające się tylko w chwilach wielkiej wagi.XVIIITo, co widziałem na Yiktor, w dużej mierze przypominało inne światy — równiny otoczone wzgórzami, różnorodna roślinność.Nawet Yrjar, fort Osokuna, Yim–Sin i świątynia Umphry miały swe odpowiedniki na wielu planetach, więc nie były dla mnie niczym niezwykłym.Jazda drogą, w którą skręciliśmy, była bardzo trudna.Sygnał, który odebraliśmy zniewolił nas i nie mogliśmy mu nie ulec.Jechaliśmy przed siebie, wciąż na północ, w góry.Góry nie były porośnięte drzewami ani nawet drobnymi zaroślami.Tylko niewielkie obszary trawy, o tej porze zmrożonej pierwszymi podmuchami zimy.wnosiły nieco życia w tę kamienną pustynię.Był to naprawdę bezludny ląd.Widywałem już planety spalone w wojnach nuklearnych, jednak widok przed moimi oczami był jeszcze bardziej ponury.To była samotność, która odrzuca życie, jakie znamy.Były to nagie kości prawdziwego Yiktor.Niemniej jednak istniało tu życie.Gdy zagłębiliśmy się dalej w dzikość nagich skał i piachu, ujrzeliśmy ślady wozów i kopyt kasów.Byliśmy jak zaczarowani, nie odzywaliśmy się do siebie, a ja nawet nie czułem chęci powrotu na równiny, do tego, co jeszcze niedawno wydawało się najważniejsze.Nadeszła noc.Od czasu do czasu schodziliśmy z kasów, by dać im odpocząć, jedliśmy coś z naszych zapasów, po czym znowu ruszaliśmy w drogę.O świcie dotarliśmy między dwie wysokie skały.Pomyślałem, że w którymś momencie dawnej historii Yiktor musiało tu być koryto rzeki.Był tam piasek, żwir, kamienie wyglądające na wypłukane wodą, ale żadnych oznak życia, nawet jednej kępki zwiędłej trawy.Koryto rzeki doprowadziło nas do olbrzymiej kotliny.Jeżeli szliśmy tu wzdłuż rzeki, to doszliśmy teraz do dna wyschniętego jeziora.Tutaj po raz pierwszy widać było, że człowiek przełamał dzikość przyrody.W skałach wokół jeziora wykuto wiele szerokich otworów.Każdy z nich otaczały skalne ryty, które choć niegdyś żłobione głęboko, były już spłowiałymi, nieczytelnymi wzorami.Skalne siedziby najwidoczniej miały swych mieszkańców, bo przed nimi stały wozy, w powietrze wzbijał się dym ognisk.Dokoła wałęsały się zwierzęta, lecz ludzi nie było widać.Maelen przejęła prowadzenie, bo od wejścia w kotlinę opuściło mnie poczucie przymusu, które kazało mi trzymać się jej boku.Uwiązała swojego kasa obok innych, zeszła z jego grzbietu i zdjęła juki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]