[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Instynkt mi podpowiadał, że w najlepszym wypadku będę miała do dyspozycji tylko kilka chwil, nie więcej niż jedno — dwa uderzenia serca.I muszę być przygotowana.Czekałam.Widziałam stojącą na podwyższeniu Ayllię.Oczy miała otwarte, wpatrzone we mnie.Telepatyczną sondą sprawdziłam, że przepełnia ją gotowość wykonania mojego ostatniego polecenia.Zandur znów stanął przede mną.— A teraz, moja Kaththeo z Domu Tregartha — powiedział drwiąco — i słusznie nazywam cię moją, gdyż odtąd będziesz posłuszna mojej woli, niech cię nie przeraża twój los.Czyż nie chcesz żyć wiecznie, poznać życia tak, jak nie poznał go dotąd nikt inny? Na pewno będziesz mi za to wdzięczna, Kaththeo z Domu Tregartha, kiedy już zaakceptujesz moją mądrość.Musiał wydać w myśli jakiś rozkaz swoim sługom, ponieważ zaczęli otwierać skrzynie i kasetki, wyjmować zawartość i układać na podwyższeniu świecący krąg.Zandurowi podobało się lub bawiło go wyjaśnianie ich czynności z dwóch powodów: po pierwsze, żeby mnie przekonać, iż nie zdołam uciec, a po drugie, że miał audytorium.Może od dawna tęsknił za rozmówcą, który dorównywałby mu inteligencją, gdyż od razu rzucało się w oczy, że szaroskórzy mężczyźni nie byli towarzyszami, ale sługami i dodatkowymi rękami i nogami.Teraz przygotowywali drugą kolumnę, w której miałam zostać uwięziona tak jak Hilarion.I jak on oddałabym moją Moc do ochrony i odnowy drogocennych maszyn Zandura.Mówiąc to Zandur zdawał się wierzyć, że skoro wszystko mi wyjaśni, zrozumiem zasadność jego decyzji i pokornie pójdę do klatki trwalszej od tej, w której teraz przebywałam.Odwieczna wojna między miastem wież a tą podziemną enklawą trwała tak długo, że Zandur już nie potrafił wyobrazić sobie innego życia.Musiał chwytać wszystko, co mogłoby wzmocnić jego pozycję, i włączać do systemu obronnego.W ten sposób stałam się dla niego jeszcze jednym mieczem.Szaroskórzy mężczyźni pracowali precyzyjnie, oszczędzając siły, jakby byli częścią maszyn Zandura do takiego stopnia, iż niemal nie potrzebowali nadzoru.Zagłębili świecący krąg w posadzce podwyższenia, a teraz umieszczali wokół niego niewielkie maszyny.Kiedy skończyli swoją pracę i wycofali się, przygotowałam się do działania.Muszą zamknąć dopływ energii do mojej klatki, żeby uwolnić mnie z jednej pułapki, zanim zamkną mnie w drugiej.Będę miała do dyspozycji tylko kilka sekund.Znieruchomiałam, ściskając różdżkę w prawej dłoni.Starałam się jednak sprawiać wrażenie zastraszonej i łatwej do kontrolowania.Może Zandur uważał, że zaskakując mnie uniemożliwi mi ucieczkę? W każdym razie świetlne pręty nagle zgasły.Obserwowałam je uważnie i byłam gotowa do akcji.Nie odskoczyłam w bok, czego Zandur zapewne się spodziewał.Zamiast tego rzuciłam różdżkę do Ayllii i z radością spostrzegłam, że ją złapała.Następnie Vupsallka odwróciła się i bez wahania skoczyła z ostatniego stopnia na szczyt podwyższenia, uderzając wyciągniętą różdżką w kolumnę Hilariona.Myślę, że Zandur nie od razu się zorientował, co zrobiła.A może tak bardzo ufał swoim zabezpieczeniom i systemom obronnym, że współpraca między mną a kobietą, którą uważał za bezużyteczną, zaskoczyła go.Wydaje mi się, że absolutna kontrola utrzymywana nad tym podziemiem przez tyle stuleci utwierdziła w nim przesadne przekonanie o własnych możliwościach i dlatego nie mógł ani przewidzieć, ani zrozumieć tego, co się stało.Czubek różdżki uderzył w kryształową kolumnę.W tej samej chwili wszystkie instalacje w wielkiej komnacie jakby oszalały i rozpętała się straszna burza, którą mogłyby przywołać współpracujące ze sobą Mądre Kobiety.Oślepiające błyski jaskrawego światła i hałas jak tysiąckrotnie pomnożony grzmot powaliły nas na podłogę i nie pozwalały nam się podnieść.Gryzący i cuchnący dym rozszedł się po komnacie.Pobiegłam w stronę drzwi w świetlnej tablicy.Usłyszałam krzyk Zandura, ujrzałam jego pachołków miotających się bez sensu, podczas gdy smagały ich bicze czystej energii.Były tam rzeczy, które zobaczyłam tylko przelotnie, później zaś, gdy sobie o nich przypomniałam, dziwiły mnie.Pamiętałam ogniste robaki pełzające po podłodze, spadające z powietrza i wijące się na podobieństwo żywych istot.Przeskoczyłam przez jednego z nich i dotarłam do przedniej części podwyższenia.„Ayllia!”… zawołałam ją bezgłośnie i przyszła do mnie chwiejnym krokiem.Nie musiałam przywoływać adepta, biegł już bowiem do drzwi, wolny od nie wiadomo ilu stuleci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]