[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochylając się w podmuchu wichury, który był jak cios, spostrzegł, że płaszcz poderwał mu się w górę niby skrzydła.Kiedy wiatr opadł, opadły też jeszcze niżej chmury, i dziekan nie mógł już dojrzeć górnej części katedry.A z powodu mżącego wciąż deszczu zatracił poczucie jej wielkości.Oko z bardzo bliska dostrzegało takie na przykład szczegóły, jak róg mokrego kamienia, ogromny w tej odległości i pełen defektów, niby widziana ze zbyt bliska skóra.Wklęsłe załomy muru po stronie północnej - choć nie widać było właściwie dobrze, która jest północna, a która południowa -cuchnęły uryną.Woda wystąpiła z rzeki, rozlała się po grobli i nie zważając na strażników przy bramie miejskiej wtargnęła na śliskie od deszczu ulice.Mężczyźni, kobiety i dzieci kulili się przy ogniu, jaki zdołali utrzymać, a dym z mokrych kłód i torfu tworzył szarą zasłonę pod każdym dachem.Jedynie piwiarnie cieszyły się powodzeniem.Na skrzyżowaniu naw w katedrze przerwano kopanie.pewnego dnia, gdy Jocelin stanął obok majstra Rogera, spostrzegł, że ten spuszcza na sznurze świecę, i dojrzał połyskującą na dnie wykopu.Poczuł też wydobywający się z niego fetor i wzdrygnął się.Lecz majster nie zwracał na to uwagi.Stał w miejscu, wpatrzony posępnie w świecę.Zaniepokojony dziekan schwycił go natarczywie za ramię.- Co zrobisz teraz, synu?Roger Mason chrząknął.- Jest mnóstwo do roboty.Wsunął się ostrożnie w czeluść kręconych schodów i zniknął z oczu.Po chwili Jocelin posłyszał, że stąpa uważnie pod sklepieniem na wysokości stu dwudziestu stóp.Wydobywający się z dołu zapach wydał się Jocelinowi jakiś nie znany.Spostrzegł teraz, że w całej katedrze woń zwietrzałego kadzidła i spalonego wosku przeniknięta jest tamtym niemiłym zapachem.Bo woda jakby ukradkiem zalała groby wielkich ludzi po obu stronach prezbiterium i przestrzeń pomiędzy arkadami w nawie.Nie on jeden zresztą to zauważył.Ci, którzy z racji swojej profesji głosili pogardę dla życia, uznali to przypomnienie za zbyt natarczywe i odprawiali nabożeństwa z wyrazem nieprzystojnego obrzydzenia na twarzach.Idąc z kaplicy Mariackiej przez skrzyżowanie naw - gdzie było teraz ciemno - dziekan powtarzał sobie wytrwale: "Tu, w tym miejscu, gdzie cuchnie ten dół, otrzymałem przed laty to, com otrzymał, i tu padłem na twarz.Muszę o tym zawsze pamiętać".W tym czasie majster i część jego ludzi pracowali na dachu nad skrzyżowaniem naw.Rozebrali częściowo sklepienie, tak że gdy było trochę światła w dole i podniosło się wzrok, można było dojrzeć krokwie.Pracowało tam paru robotników: znikali na kręconych schodach, które dziurawiły ściany budynku, by ukazać się za chwilę na triforium, gdzie wydawali się nie więksi od much.Inni wznosili rusztowania wokół filara po stronie południowo--zachodniej na skrzyżowaniu naw.Układali poziomo drabiny, budując pajęczą konstrukcję.Gdy ją ukończyli, filar przypominał jodłę z obciętymi gałęziami.Ta nowa robota była z pewnym pożytkiem dla nabożeństw, bo robotników mniej się słyszało, kiedy znajdowali się na dachu.Prawie nic nie przerywało nasyconego cuchnącą wonią spokoju, jaki panował w nawie, z wyjątkiem sporadycznych uderzeń drewnianego młota na wysokości dachu.Niebawem z przedziurawionego sklepienia zaczęły zwisać liny i wisiały tak nieruchomo, jakby budynek, pocący się od wilgoci zarówno od środka, jak i od zewnątrz, zaczął wypuszczać z siebie jakieś gigantyczne porosty.Liny czekały na belki, które miały być stopniowo wciągane przez, otwór w ścianie północnej.Wyglądały jednak jak porosty i pasowały do wypełniającego katedrę fetoru.Pośród: tej ciemności i wilgoci nawet Jocelin potrzebował całej siły woli, by pamiętać, że dokonuje się coś ważnego.Gdy z otworu nad skrzyżowaniem naw spadł na dół robotnik z krzykiem, który przeniknął powietrze tak gęste, że zdawało się go nieomal zatrzymywać, dziekan się nie zdziwił, że żaden cud nie stanął pomiędzy ciałem a kamienną płytą, o którą się rozbiło.Ojciec Anzelm nie odezwał się słowem w sali kapitulnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]