[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeznaczono ją na obronne miejsce zjazdów zwolenników Salomei i to właśnie odbiło się najwyraźniej na architektonicznym kształcie kolegiaty, któremu podobnego nigdzie indziej nie znajdzie.Poza Oporną nie ma budowli romańskiej, gdzie by w takim stopniu jak tutaj zastosowano empory boczne, triforia, gdzie by były tak szerokie i rozległe ganki podobne do balkonów, stanowiących jakby piętro, jakby lożę w wielkim teatrze.Lecz miała to być loża dla uczestników zjazdów, dla możnych świeckich i duchownych, członków antysenioralnego obozu.Rzecz z pozoru dziwna.Historia Polski, historia dziedzina tak zdawałoby się odległa od architektury – pozwalała wyjaśnić architektoniczne szczegóły budowli, jej odmienność od innych tego typu zabytków.Ale czy kiedykolwiek zrozumiemy zagadkę skrytki z kamienną płytą?Przywitawszy się serdecznie z kościelnym Justem i jego żoną, zabrałem od nich klucz do kolegiaty i poszliśmy parać się sylabizowaniem zatartego napisu.Nie chciałem być pochopny, ale wydało mi się, że moje zwierzenia o Salomei, o zagadce kolegiaty i jej skrytce nawiązały jakby między mną i Babim Latem nić sympatii.Słuchała mnie z zaciekawieniem i odnosiła się do mnie bez zwykłej u niej złośliwości.Wyznała szczerze:– Przypuszczałam, że pan podobny jest do jednego z mych znajomych, również dziennikarza.Dziennikarstwo zrobiło z niego wstrętnego typa.Myśli tylko o swych artykułach i reportażach, na każdego człowieka patrzy tak, jakby chciał go wykorzystać w artykule.Nie ma w nim nic ludzkiego, czy pan mnie rozumie? I pan także wydawał mi się taki oschły, nudny, nie potrafiący po ludzku żyć, bawić się, ot, choćby grać w siatkówkę, a wiecznie tylko węszący we wszystkim tematy dla swej gazety.Omyliłam się.Zamieniliśmy się rolami.To ona teraz prawiła mi komplementy.W starym, zardzewiałym zamku zapiszczało głośno sto diablików.Z mrocznego wnętrza buchnął na nas zwykły tu zapach zleżałego kurzu, grzybów i pleśni.Zamilkliśmy.Każdy szept dźwięczał jak kaskada spadającego z wysoka strumienia wody.Delikatnie ująłem w rękę ciepłą dłoń Babiego Lata i obchodząc wybrzuszone półokrągłe sklepienie grobowców, poprowadziłem dziewczynę w koniec bocznej nawy, gdzie w ścianie wmurowana była płyta.W uszach dzwoniła cisza.Głęboka cisza kamiennej studni.Półmrok panował tu zielonkawy, studzienny i chłód przenikliwy, piwniczny.Czułem się jak na cmentarzu, świadomy, że stąpam koło dziesiątków grobowców.Jakie imiona nosili ludzie zmienieni na pewno w proch pod półokrągłymi sklepieniami z czerwonej cegły? Jakie były ich myśli, czyny, marzenia? Pogrążyły się w ciszy, w odwiecznej ciszy, w głębokim mroku śmierci.W ciszy i mroku, w chłodzie kamiennego zimna, którego przedsmak dawało wnętrze starej budowli.I jakąż radość przynosiła obecność tuż przy mym ramieniu pięknej dziewczyny, żywej jak samo życie.Zdawało mi się, że z jej ciepłej dłoni przenika do mnie owa niewytłumaczona radość, która pozwala odczuć, zrozumieć właśnie ów posępny, przytłaczający półmrok starej świątyni.Dziewczyna odnosiła chyba podobne wrażenie.Nie uciekała z dłonią, przeciwnie, jeszcze bardziej zbliżała się do mnie.Byliśmy tu sobie najbliżsi, my dwoje młodych i żywych, wobec otaczającej nas zimnej martwoty kamienia.– To tu – szepnąłem ledwie dosłyszalnie.Wykuty w płycie kanonik w birecie na głowie miał zwróconą ku nam zatartą i niewyraźną twarz.Promyk słońca sączący się na płytę z umieszczonego wyżej okienka wąskiej strzelnicy nadawał tej twarzy wyraz złośliwy jak u Mefista.[39]Ale tym razem trafił swój na swego.Na złośliwość kanonika Babie Lato odpowiedziała złośliwością.Pokazała mu koniec języka.Parsknąłem śmiechem.Prysnął przykry, przygnębiający nastrój.Dziewczyna przyklęknęła i wodząc palcami po ledwie widocznych literach napisu, poczęła sylabizować;– Vive diu vitamque tuam perpende.– To już znam.Żyj długo i życie swoje rozważaj.Dalej czytanie szło oporniej.Już przy pierwszej literze następnego wyrazu nie było między nami zgody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]