[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oj, stary, stary! Ale tak dłużej trwać nie może! Rozumie pan, że nie może! Od jutra zabieram pana z pańskiego mieszkania i zamieszka pan u mnie,— Jest pan najlepszym człowiekiem na świecie — rzekł Raczek żywo.— Więc się pan przeniesie? — ucieszył się Lepajłło.— Nie! — odrzekł Raczek ze spokojem.Lepajłło sięgnął zapalczywie po piorun, a ten mu mówił: — Ja się nigdy stamtąd nie wyprowadzę.Mój złoty, mój drogi, niech pan tak nie zgrzyta zębami, bo ja i tak tam zostanę.Co mi zostało, panie Michale? Trochę smutnej starości, a pan mi chce odebrać to, co tę starość jedynie jeszcze cieszy.Niech się pan nie śmieje, ale ja stamtąd widzę lotnisko i widzę aeroplany, o, tak, przyjacielu dobry! To jest ostatnia moja pociecha.Czasem patrzę na aeroplan na niebie i serce moje raduje się.Mówię sobie: „A może to mój chłopak?” Ja już tak jak i on znam wszystkie aeroplany i umiem poznawać je po głosie… A oni, ci z lotniska, też mnie znają.Czasem do mnie któryś krzyknie: „A co tam z Ignasiem?” Często przyjdzie do mnie Wroński i ryczy ze śmiechu, kiedy mu czytam list mojego chłopca… Oni mnie może nawet kochają, czy ja wiem? Wiedzą przecie, że ja ich kocham… Przecież to koledzy Ignasia… Cudowni chłopcy.Wiedział Ignaś, co robi, że do nich przystał.Więc niech mnie pan tam zostawi… Błagam pana, drogi panie!— Dobrze, już dobrze… — rzekł Lepajłło odwracając się szybko, bo nie chciał, aby wierny przyjaciel widział, że jego straszliwa srogość ma na oczach wzruszenie.Coraz częściej go jednak odwiedzał i Latysza prosił, aby czynił to samo.Lotnik nie dał się prosić, lecz przybiegał, ile razy była jaka o Ignasiu wiadomość, a było ich coraz więcej.Latysz miał swoje ścisłe wiadomości i mówił z radością:— To będzie lotnik najpierwszej klasy! Nie macie pojęcia, jak ten dryblas szybko się uczy i jak doskonale się uczy.Pisał do mnie porucznik Sołecki, że się dusza raduje na jego widok.Lata jak stary! Przecie to rok dopiero, a on już jest praktyk.— Panie Michale! — wołał Raczek.— Słuchaj pan! Słuchaj pani Niech pan to jeszcze raz powie, panie majorze! Ten Litwin patrzył w okno i nie słuchał!Chociaż Litwin dobrze słyszał, ale też prosił o powtórzenie, a major byłby sto razy to uczynił widząc radość dobrego człowieka.— Rwie się chłopak do latania, więc cóż dziwnego, że lata tak świetnie.On musi oblatać każdą maszynę, on musi być wszędzie, on musi latać, kiedy jest najgorszy do latania dzień! To ptak nie człowiek… Panie Alojzy! Może pan być dumny z takiego chłopca.Pan Raczek nie był dumny.Był tylko nieludzko szczęśliwy.Przymykał oczy z zachwytu i wtedy widział wyraźnie pełną mądrej powagi twarz Ignasia, co oczy zamieniwszy we dwa ostre noże, czujny, baczny, skupiony, walczy z wichrem.Oto leci młodość polska, skrzydlata młodość! Oto leci duma i przyszłość, radość i męstwo! ,,Orły z drogi, sępy z drogi!” A kiedy wszystka młodość zerwie się do lotu, powietrze napełni się niezmiernym szumem i wielką pieśnią o potędze.Któż ją zatrzyma w pędzie, kto będzie śmiał zmierzyć się z nią na wysokościach?! Dajmy jej tylko skrzydła, dajmy jej skrzydła! Nie ma dość ciężkiej ofiary, aby je tylko móc przypiąć do młodych ramion, nie ma dość ciężkiego trudu, aby je zdobyć dla nich, bo aż drżą niecierpliwie i wyciągają się ku niebiosom! Nędzarz, Alojzy Raczek, ostatni kęs chleba od ust sobie odjął, aby te skrzydła ofiarować swojemu chłopcu.Dlatego jest szczęśliwy.Dlatego przymknął oczy i uśmiecha się całą twarzą.Uciszył swoją tęsknotę i chociaż już go nie widział dawno, nie upomina się o to.To trudno.Żołnierz to nie jest taki pan,który może, kiedy zechce, przyjechać, aby go uściskać.Ważniejsze ma sprawy… Raczek zna dyscyplinę.Raczek wie wszystko, o czym ojciec lotnika wiedzieć powinien.Jest bardzo jakiś słaby, jest jakiś ociężały i z trudem oddycha, ale przecież nie będzie tym niepokoił Ignasia.Lepajłło bardzo dzisiaj wykrzykiwał i groził, ale Lepajłło zawsze krzyczy.Sprowadził doktora, co kręcił głową, kazał pić lekarstwo i stare wino.Wyprawiają z nim śmieszne awantury, a cóż to wielkiego, że Raczek dzisiaj prawie zemdlał?— To wiosna temu winna — twierdził Raczek.— Nagła zmiana powietrza uderzyła mi do głowy.Wiosna rozkwieciła się i rozśpiewała.W ogródku dobywały się z ziemi zielone czuby, jak gdyby wysłane na zwiady, czy już słońce rządzi światem i czy można rosnąć i kwitnąć bezpiecznie.Wiatr ciepły i łagodny czesał drzewa, aby wyglądały przystojnie, bo zbliżała się Wielkanoc.Ptaki śpiewały każdego poranka, a zaraz po nich zaczynały śpiewać aeroplany.Raczek w wielkiej niemocy leżał w łóżku i nasłuchiwał.Wesoło śpiewają! Dzień jest cudowny, niebo jest jak kryształ.Ale dzień ten jest parodią tego dnia, co się jutro narodził Takiego dnia nie było jeszcze w długim żywocie Raczka, bo jutro — słuchajcie! słuchajcie! — przyleci Ignaś… Przecie to już prawie półtora roku minęło, a zaledwie raz go widział, podczas świąt… Jutro przyleci! Wiadomość jest wyraźna, jasna i prosta.Raczek pozna jego aeroplan, opisany jest bowiem szczegółowo, a Latysz obiecał, że przyjdzie o świcie, i Lepajłło obiecał, więc nie pomylą się we trzech.Zresztą on sam poznał Cóż to za wielka sztuka poznać maszynę, na której leci Ignaś? Gdyby był ślepy nawet, to też by ją poznał… Śmieszne rzeczy!… On, stary praktyk… Teraz dokładnie oblicza czas i sprawdza pilnie bystrym umysłem astronoma.Coś mu się z tym czasem mąci i wciąż jakoś inaczej wypada, ale to pochodzi ze wzruszenia.Nakazał sobie wprawdzie mądry spokój, ale to serce zupełnie oszalało.Około ósmej rano powinien Ignaś zjawić się nad lotniskiem… Wszyscy zostali zawiadomieni i zwołani dziennym rozkazem, a ten szybkooki Michałek zapewne oka nie zmruży i przez noc całą będzie siedział na płocie, śmieszny chłopakiRaczek uśmiechnął się.I on gdyby nie był taki bezradny i niemocny, też by usiadł na płocie i wypatrywałby oczy.Noc miał bardzo niespokojną, wciąż bowiem zdawało mu się, że leniwie zaspał — sybaryta obrzydły! — a Ignaś już leci, bo słychać wyraźny rumor motoru, z samych twardych i złożony.Raczek zerwał się i nasłuchuje.Nie! To jeszcze głucha noc i nie aeroplan tak huczy.W głowie jego jest pełno szumów, a w sercu wielkie stukoty.Otarł zimny pot z czoła i znowu śpi niespokojnie.Świt brylantami się iskrzył, a Raczek jeszcze spał, ciężko dysząc.Kiedy otworzył z trudem oczy, ujrzał ponad sobą bladą, zatroskaną twarz Lepajłły, a major Latysz siedział na krześle.Po co oni przyszli tak rano? O Boże jedyny! Zaraz przyleci Ignaś!… Chciał się podnieść, ale nie mógł: głowa ciężko opadła na poduszki, jak gdyby biedna głowa Raczka zaciążyła mu nagle, wielkimi napełniona myślami i złotem mądrości.Przeląkł się i spojrzał na nich dobrymi, poczciwymi oczami.— Jakoś mi trudno… — wyszeptał.— Czy Ignaś… zaraz przyleci?…— Niedługo — odrzekł głucho Lepajłło.— Wstawać, wstawać… — rzekł Raczek z nagłą mocą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]