[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W razie czego rzucaj wszystko co masz - mruknąłem do Olbrzyma.Zakradłem się do ciężkiego kredensu i zacząłem go pchać po podłodze.Zastawiłemnim wejście.Z dołu dobiegała nas cicha rozmowa prowadzona po rosyjsku.- Chłopcy! - usłyszeliśmy.- Poddajcie się! Nic wam nie zrobimy!Aadowałem pistolet, a Olbrzym wykładał kolejne petardy i oglądał granaty.- %7ływcem nas nie wezmą - mruczał zadowolony dziennikarz.- Tak, mogą nas ostrzelać od dołu - zwróciłem mu uwagę.- Deski podłogi długo niezatrzymają kul wystrzelonych z kałasznikowa.Ostrożnie stawiając kroki na trzeszczącej podłodze obszedłem strych.Wyjrzałemprzez maleńkie okienko umieszczone od strony drogi.Jakież było moje zdziwienie, gdy naglez lasu w stronę zagrody wypadły dwa samochody terenowe.To był honker i mój Rosynant.Oba jechały pełnym gazem, z włączonymi światłami.Za nimi mknął radiowóz policyjny.Podwórko zaroiło się od policjantów.Bandyci gdzieś zniknęli.- Chodz - wstałem i podałem rękę Olbrzymowi.- Nadjechała kawaleria.Z trudem odsunęliśmy kredens i zeszliśmy na dół.Dopiero gdy weszliśmy napodwórze, ekipa ratunkowa zauważyła nas.- Boże.- szepnął pan Tomasz na nasz widok.- Szybko! Do lekarza z nimi! -krzyczał.Usiadłem na ziemi i było mi obojętne, co się wokół nas dzieje.Policjanci założyli namnowe opatrunki i wezwali karetkę.Wszyscy zadawali nam mnóstwo pytań, ale nie byłem wstanie na nic odpowiedzieć.Powoli ogarniała mnie ciemność, zasypiałem.Obudziłem się chyba w południc.Leżałem na swoim tapczanie w muzeum w Kociaku.Lipcowe słońce wpuszczało promyki do mojego pokoju.- Budzi się - usłyszałem czyjś szept.Najpierw ujrzałem nad sobą zatroskaną twarz szcla.- Dajcie ten rosół! - krzyknął do kogoś.Czułem ogromny głód i lekkie mrowienie w rękach.Powoli podniosłem do góryobandażowane kończyny.Jedynie dłonie pozostały nie zawinięte śnieżnobiałym opatrunkiem.- Rusza się! - powiadomił wszystkich pan Tomasz.Wtedy nad moją głową ustawił się niezły tłumek ludzi.Szczególnie interesująco z tejperspektywy wyglądały nogi Joli.Barbara przyniosła dymiącą miseczkę rosołu.Nieprzepadam za tą zupą, ale wiedziałem, że w tej chwili to lekarstwo, które w miarę szybkopostawi mnie na nogi.Piłem łapczywie, a całe towarzystwo spoglądało na mnie jak na chore,zabiedzone dziecko.- Głodny był - orzekła Jola.Brakowało, żeby pogłaskała mnie po głowie.- Co z Olbrzymem? - zapytałem.Całej piątce, to znaczy harcerzom, moim pracownicom i szefowi, aż dech zaparło.Moje pytanie potraktowali tak jak rodzice słuchają pierwszych sylab układanych przezniemowlaki.- Dobrze - pierwszy zareagował pan Tomasz.- Stracił dużo krwi i musi trochę poleżećw łóżku.Nie będzie się nudził, bo mają nim opiekować się Marcin i lekarka z pobliskiej wsi,a to podobno bardzo urodziwa kobieta.O tobie lekarz pogotowia powiedział, że wstanieszszybciej, niż nam się zdaje.Mamy obserwować, czy nie toczysz piany z ust, bo a nuż te psybyły chore na wściekliznę - zażartował na koniec.- Gdyby tak było, czeka pana seria bolesnych zastrzyków w brzuch - dorzucił Maciek.- Wybacz, ale muszę zapytać, czy może cię przesłuchać policjant? - kontynuował szef.Skinąłem głową.Policjant pozwolił, aby wszyscy byli obecni przy mojej opowieści.Najgorsze, że niewiele mogłem powiedzieć oprócz opisu naszej trasy ucieczki.Nie widziałemtwarzy bandytów i tylko raz słyszałem głos Batury.Stróż prawa wszystko sobie zapisał izniknął.Teraz pan Tomasz opowiedział mi, jak odnalazł miejsce, gdzie nas przetrzymywano.- Nagranie z Tekli nie może być dowodem w sądzie? - pytałem.- Sam wiesz, że nie - szef smutno pokręcił głową.- Po pierwsze, nie nagrywaliśmytego, po drugie, nic mieliśmy pozwolenia, po trzecie, w czasie rozmowy Batury z Milioneremani razu nie padły wasze imiona.Paradoksalna sytuacja, bo wszyscy wiemy, co jest grane, alenic nie możemy zrobić.- Oprócz pokonania Batury - zimno dodałem.- Obawiam się, że Batura ze złamaną nogą nie jest tak grozny jak Milioner z bandąopryszków - zauważył Pan Samochodzik.- Jerzemu zależy tylko na złotych rublach, aMilionerowi na zemście i skarbie.- Musimy szybko znalezć skarb - prawie jednocześnie odezwali się harcerze.- Tak - szef przyznał im rację.- Jak tylko Paweł poczuje się lepiej, rozpocznieposzukiwania.- A muzeum? - wtrąciła Barbara.- Podejmę decyzję w stosownym momencie - odpowiedział jej pan Tomasz.Na moją prośbę wszyscy wyszli z pokoju zostawiając mnie samego.- Miłych snów, może przyśni ci się jakiś dobry pomysł - rzekł szef ustawiając obrazekz szarżą niemieckiej kawalerii na biurku.Umieścił go tak, że cały czas miałem go przedoczami.Zniły mi się krwawe sceny walki.Kozacy z szablami i krótkimi spisami, jęki rannych,rżące z przerażenia konie, pojedyncze strzały, rozkazy oficerów, których nikt nie był w staniewykonać i nagła cisza po walce.Obudziłem się i od razu usiadłem.Było już póznepopołudnie.Powoli do mojego pokoju wdzierał się chłód.Poczułem się samotny,pozostawiony sam sobie.Gdzieś na dole grało radio i słyszałem brzęk talerzy.Jeszcze osłabiony wstałem.Chciałem zmyć z siebie pot, zmęczenie i strach nocnejucieczki.Wziąłem przybory toaletowe i zszedłem do łazienki.W jadalni siedział pan Tomaszpochylony nad otwartymi książkami.Robił jakieś notatki.Na mój widok tylko zdjął okulary iprzyjrzał się mi bardzo uważnie.Gorący prysznic.Tego mi było potrzeba.Potem odkręciłem wodę tak, aby oblały mnieigły wody.Na przemian gorące i zimne.Moje ciało odzyskiwało siłę, a mięśnie tężały.Tojeszcze nie był stan idealny, ale umysł już pracował na wysokich obrotach.W czasie goleniaopracowałem plan poszukiwań.Te przeklęte złote ruble z kasy generała Samsonowa uczyniłydostatecznie dużo złego.Przebrałem się w czyste ubranie i zszedłem na kolację.Przy posiłku wszyscy patrzylina mnie jak na weterana ciężkich walk.- Musimy dziś odwiedzić Olbrzyma - powiedziałem.Znowu cała piątka spojrzała na mnie, jakbym był prorokiem przepowiadającymszczęśliwe numerki w toto-lotku.- W tej skrzyni z Waplewa ukryte było jakieś pudełko - wyjaśniałem.- Miał jeOlbrzym, ale bandyci przeszukali go i nic nie znalezli.- Czy Olbrzym będzie w stanie ci coś powiedzieć? - Jola miała wątpliwości.- Zadzwonię do niego i przekonam się - oświadczyłem wstając i dziękując za wspólnyposiłek.Sprawdziłem swoją kondycję wbiegając po schodach.Nie było tak zle.Chwyciłemtelefon komórkowy i wystukałem numer Olbrzyma.- Tak? - usłyszałem jego słaby głos.- Cześć, wodzu! Jak nogi?- Witaj, mistrzu! Nie wykiwasz mnie.Jesteś na drodze do skarbu! Choćbym miał sięczołgać, muszę być przy tym.- Masz to jak w banku.Kiedy będziesz mógł wstać?- Lekarze od razu chcieli mi odciąć kopyta - Olbrzym cały czas żartował.- Powiedzlepiej, co z bandą Batury?- Nic na nich nie mamy.- Trudno.Oliwa zawsze sprawiedliwa.Wiem, że nie dzwonisz jedynie w trosce omoje zdrowie.- Olbrzym chyba odzyskiwał siły.- %7łebyś wiedział.Co z pudełkiem?- Schowałem - dziennikarz droczył się ze mną.- Gdzie? Kiedy?- Wtedy, kiedy poszedłeś sprawdzić, co z pościgiem, a ja pakowałem w płuca kolejnądawkę trucizny.Szukaj pod drzewem.Wykopałem jamkę, gdzieś na dwadzieściacentymetrów głęboką.- Dzięki.Można do ciebie wpaść?- Dziś?- Chyba jesteś ciekaw, co jest w tym pojemniku?- Jasne.Dajcie mi tylko czas, żebym zrobił sobie makijaż.Jola nie może mniezobaczyć w takim stanie.- To na razie!Zadziwiała mnie kondycja Olbrzyma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]