[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez trudu odnalazłem drzwi posiadające jako dodatkowe zabezpieczeniesolidny metalowy zamykany na kłódkę rygiel.Ku mojemu jednak zaskoczeniu rygielnajzwyczajniej w świecie zwisał, zaś kłódka znikła.Na dodatek drzwi były uchylone na kilkacentymetrów.Natychmiast przystawiłem do nich ucho próbując wyłowić najmniejszy szmer.Niestety nic nie usłyszałem.Czułem jedynie bijące jak młot serce.Nie ulegało wątpliwości, że ktoś musiał włamać się do klubu przede mną.Nasłuchiwałem minutę, zanim wszedłem do środka.Wewnątrz było ciemno, ale światło ulicznych latarni wpadające do środka przez niezasłonięte zakratowane okno nieznacznie oświetlało duży pokój.Znajdowały się tam szafkizajmujące prawie całą ścianę, stół, kilka krzeseł, herbaciany kącik i uchylone, obite skórądrzwi po lewej stronie z wywieszką: Prezes Klubu.Z bocznej kieszonki spodni wyciągnąłem latarkę i nie zapalając jej podszedłem dodrzwi.Pchnąłem je i wszedłem ostrożnie do środka.W gabinecie prezesa nie było nikogo.Również tutaj światło ulicy pozwalało dostrzec zarysy biurka, fotela czy innych mebli.Podszedłem do biurka, aby upewnić się, czy ktoś nie schował się za nim.Nie było tam nikogo, ale pootwierane szuflady świadczyły o niedawnej obecnościintruza.Wszystko wskazywało na to, że włamywacza już tutaj nie było.Jedynym śladem jegowizyty były otwarte drzwi wejściowe, co umożliwiło mi łatwy dostęp do pomieszczeń klubu.Odważyłem się zapalić latarkę.Sprawdziłem wszystkie zakamarki gabinetu, abyupewnić się, że naprawdę nie było tutaj nikogo.Na ścianie dostrzegłem zawieszone dyplomy i kilka obramowanych zdjęć.Jedno znich, upstrzone autografami, przedstawiało prawdopodobnie członków klubu.Grubszyjegomość stojący w środku wyglądał na prezesa.Kilku mężczyzn w niekompletnych strojachpłetwonurków stało u jego boku, zaś u ich nóg klęczeli i leżeli młodzi adepci Akwalunga.Gdzieś wśród tych wszystkich twarzy znajdowali się nasi trzej młodzieńcy i pan Andrzej -instruktor.Zdjąłem zdjęcie ze ściany i wyjąłem z ramki.Nie pochwalałem kradzieży, ale tozdjęcie mogło nam pomóc w odnalezieniu instruktora i chłopców, tym bardziej żezamierzałem zwrócić je tak szybko, jak to możliwe.Zacząłem grzebać w szufladach, ale niczego nie znalazłem.Już zamierzałem przejść do pierwszego pokoju pełniącego pewnie rolę sekretariatu,kiedy usłyszałem głośny odgłos zamykanych drzwi wejściowych.Na chwilęznieruchomiałem, ale zaraz wtargnąłem do sekretariatu i podbiegłem do nich.Po klatceschodowej niósł się metaliczny szczęk zakładanego rygla.Nacisnąłem klamkę, a potem zcałych sił naparłem ramieniem na drzwi.Nic z tego.Bezradnie opuściłem ręce.Byłem wpotrzasku.Po chwili słyszałem dudniące echo kroków włamywacza zbiegającego po schodach.Ten człowiek musiał się schować za którąś z szalek w sekretariacie.Nie sprawdziłem tego iteraz musiałem za to zapłacić.Podszedłem do okna.Włamywacz wybiegał właśnie z bramy kamienicy.Był tomężczyzna średniego wzrostu o przysadzistej budowie.Ubrany w dżinsy, ciemny sweter iczapeczkę z daszkiem biegł chodnikiem ile miał sił w nogach.Ani razu nie spojrzał w górę,aby sprawdzić, czy go nie obserwuję z okna.Czy w ten sposób chciał uniknąć rozpoznania?Otworzyłem okno i obserwowałem jego ucieczkę na tyle, na ile zewnętrzne okratowaniepozwalało na obserwację.Po przebiegnięciu trzydziestu metrów włamywacz zatrzymał sięprzed białym polonezem i otworzył nerwowym ruchem drzwiczki.Błyskawiczniewyciągnąłem noktowizor i szybko ustawiłem ostrość.Z rury wydechowej samochodubuchnęły spaliny i auto ruszyło.Na szczęście zdążyłem zapamiętać numery rejestracyjne:GDZ 773B.Zamknąłem okno i usiadłem na krześle.Nie miałem najmniejszej szansy nawydostanie się z siedziby klubu.Rygiel blokujący drzwi i krata w oknie uniemożliwiałyucieczkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]