[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą, tak czyowak, nie miał nic do ukrycia.Z drugiej strony pojawił się Frank, w milczeniu wyjął mu zręki wodze i odprowadził zmęczonego konia na dobrze zasłużonyodpoczynek w pobliskim korralu.Troszczą się o mnie, jakbymbył chory, jakby brak mi było piątej klepki - zauważył zobojętnością.A może i mają rację.- Zaraz będzie żarcie, szefie.110 Anula_emalutkaDusty popchnął go delikatnie i skierował w kierunkuogniska, gdzie Slim zręcznie dorzucał drewna do ognia.- Piwa?Jon z wdzięcznością przyjął proponowaną puszkę i osuszyłją kilkoma pośpiesznymi łykami.Dusty bez żadnego komentarzapodał mu następną, potem przykucnął u jego boku.Jasna wieczorna mgła kłębiła się u podnóża DiabelskiejSkały jak przypływ widmowego morza.Z miejsca, w którymsiedzieli, nie można było zobaczyć na tej naruszonej zębem czasupowierzchni wejścia do jaskini, jego azylu i kryjówki w czasachdzieciństwa.Oddalony nieco Henry nadzorował ostatniemanewry przy zaganianiu na noc ospałego i ociągającego siębydła, a reszta poganiaczy stwarzała tylko pozory, że zajmuje sięprzygotowaniami do noclegu.W powietrzu czuło się przyjaznąobecność porykujących i tłoczących się zwierząt, a ich słodki,silny zapach dolatywał do Jona w podmuchach ciepłegopowietrza, kołysanego lekkim wieczornym wiatrem.Poczuł, żemały skrawek jego zranionej duszy odżywa.Odezwał się,obejmując rękami kolana jak mały chłopiec.- Wiesz, tato zawsze lubił to miejsce.Gdyby mógł wybierać,myślę, że tu chciałby umrzeć.Dusty przyjął te słowa ze swą zwykłą, pełną dobrych chęcigotowością, nie czuł potrzeby, by coś odpowiedzieć.- Przychodziliśmy tu często, jak byłem mały, rozbijaliśmyobóz w zapadlinie, nocowaliśmy w jaskini, tylko we dwóch.-Zadumał się przez chwilę.- Tutaj, tak blisko natury, byłnaprawdę sobą.Dusty skinął głową.- Wszyscy ludzie są tu sobą.Jon poczuł nagle, że powstrzymuje się od łez.- Nie mogę uwierzyć, że tato naprawdę odszedł.Gdzie onteraz jest, Dusty? Dlaczego musiał umrzeć?Dusty zastanawiał się nad odpowiedzią.Zadał już swymduchom te same pytania i wciąż je powtarzał.Drugi problem111 Anula_emalutkaporuszony przez Jona budził w nim głębokie obawy,zdecydowanie skupił się więc na pierwszym.- Szef wrócił do domu - odpowiedział z prostotą.- DoPraojca.Nie umarł, po prostu poszedł do innego pokoju.Spotkamy go tam znowu pewnego dnia.I będzie zdrowy, taki jakzawsze.Taki jak był przedtem.Nagle Jon zobaczył Phillipa takim, jak go dawniej pamiętał.Zawsze był człowiekiem twardym, jako ojciec zdawał sięwzorować raczej na sposobie, w jaki lew traktuje lwiątko, niż nabardziej wrażliwym ludzkim modelu.A jednak był pełen radości,życia i siły, zawsze - w granicach jego charakteru - można byłona nim polegać, przewidzieć, co zrobi.I zawsze postępowałsłusznie.Wyprostował się, zaskoczony.Kiedy tato zaczął tak dziwnie się zachowywać, poddawać siętym nieoczekiwanym napadom wściekłości i równie szalonymprzebłyskom dobrego humoru, często posuwając się dookrucieństwa wobec Charlesa, mamy, Bena, Geeny.?Geena.Znowu wróciło to bolesne wspomnienie, jak cios miażdżącyklatkę piersiową, łamiący żebra.Tak musi wyglądać atak serca -pomyślał.Odrzucił w tył głowę i usiłował głęboko i spokojniewdychać świeże nocne powietrze.Przed nimi zbliżał się doogniska Henry, za nim wlekli się poganiacze, pojedynczo idwójkami.Z nagłym wstrętem zrozumiał, że nie potrafi dzisiaj znieśćich towarzystwa, rytuału piwa i papierosów, rutynowegonarzekania na bydło, gadania o kobietach.Zerwał się na nogi.- Słuchaj, stary, nie jestem głodny - oznajmił szorstko.-Powiedz chłopcom, by nie zrozumieli mnie zle, ale mam zamiarpójść dziś w ślady taty.Zrobię sobie legowisko tam, naosobności.- Z zakłopotaniem dał znak przyjacielowi.- I tak niebardzo nadaję się do towarzystwa.Dusty skinął głową.- W porządku, szefie.112 Anula_emalutkaJego uśmiech mówił, że nie trzeba żadnych wyjaśnień.Dustywiedział, że Jonowi dobrze zrobi odosobnienie.Wiedział też, że nie musi udzielać mu ostrzeżeń: uważaj nasiebie, pamiętaj o niebezpieczeństwie, strzeż się tych cholernychbrązowych węży.Dusty zdążył już poprosić swe duchy, byczuwały nad Jonem, i czuł w głębi duszy, że to, co zabiłoPhillipa, nie miało złych zamiarów względem jego syna.Każdyczłowiek miał wyznaczoną godzinę śmierci, a czas Jona jeszczenie nadszedł.Wierzył w to równie mocno jak w istnienieWielkiego Tęczowego Węża.Przechylił na bok głowę.- Pomóc ci w czymś?- Nie, dam sobie radę.Jon uniósł lekko dłoń na pożegnanie i odszedł.Porwał jedenze śpiworów, które zrzucono z jucznego konia, i ruszył powybrzuszeniu doliny ku zacisznemu naturalnemu amfiteatrowi,gdzie znajdowało się dojście do wody.Idąc na skróty, odkryłpłytkie zagłębienie pomiędzy wielkimi głazami, dość duże, bypomieścić ludzkie ciało, i łagodnie nachylone, jakby zachęcającedo snu.Nie mógł być tego, rzecz jasna, pewien w tym migotliwymzmroku.Ale gdy przygotowywał się i układał na noc, czuł, żeodnalazł miejsce, w którym ojciec śnił ostatni sen w życiu.Tamyśl podniosła Jona na duchu.Długo leżał bezsennie, chwilami pogrążony w rozpaczy takbolesnej, że mógł tylko zachowywać bezruch i czekać, by bólminął, chwilami popadał w rodzaj transu, jak dziecko czekającena narodziny.Co to Slim kiedyś powiedział o duchach dzieci,przebywających w wodzie w oczekiwaniu na czas, kiedy będąmogły się ponownie narodzić, przyłączyć się do nas? Zapatrzyłsię na wielki szkielet Krzyża Południa i Mleczną Drogę, płonącebiałym ogniem nad głową.Może coś tu czeka, by wrócić dożycia, nawet w tym miejscu śmierci.Na koniec usnął, choć ta dziwna senność przychodziła iodpływała, tak że nie potrafił określić, kiedy spał, a kiedy czuwał.113 Anula_emalutkaW miarę jak nocne powietrze ochładzało się, sen Jona stawał sięcoraz bardziej niespokojny.Jon wiedział, że ześlizguje się w sny iwynurza z nich, niezdolny ani do prawdziwego spania, ani doprzebudzenia.Czuł teraz, jak szara i wirująca mgła wczesnego porankaprzepływa przez mózg, zasłaniając wewnętrzny wzrok umysłu,tak że spojrzenie nie mogło przebić kryjącego wszystko sennegotumanu.Chmury uniosły ze sobą księżyc, a mgła wciążdryfowała, coraz gęstsza i gęstsza, po skalistym, potrzaskanymgruncie.A jednak we mgle rozbłyskiwały i gasły drżące,ruchome figury pląsających światełek, kropki jasności wniewyraznym, rozpływającym się świecie.I nagle wszystko znikło jak kurtyna rozsuwająca się na boki,gdy zaczyna się przedstawienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl