[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolejne rozcieńczone wersje pierwotnego dogmatu sprawiają, że przypomina on przezroczysty gaz zbyt delikatny, by utrzymać wiarę w jakiejkolwiek ludzkiej istocie, nawet najmniejszej”.W każdej najmniejszej osadzie, jak świat długi i szeroki, istnieje inna wersja wiary.Pete rozpromienił się.- Jeśli rzeczywiście jest to prawo naturalne - powiedział - to dotyczy ono wszystkich wyznań.KOT-ów także dosięgnie ta sama plaga co nas.My jednak posiadamy doświadczenie dwóch tysięcy lat, które nam pomaga przetrwać.Stanowi to dla mnie pewną pociechę.- Przypuśćmy jednak - rzekł Schuld - tylko przypuśćmy, że KOT-owie mają rację, a ty się mylisz.A jeśli dzięki boskiej interwencji prawo to zostanie dla nich zawieszone? Co wtedy?Pete pochylił głowę, uniósł ją i uśmiechnął się.- Jak mówią Arabowie: „Jeśli jest to wolą Boga, to przychodzi po to, by przeminąć”.- Allaha - poprawił go Schuld.- Ach, imię.Imiona brzmią różnie w różnych krajach.- To prawda.Są też inne w różnych pokoleniach.Wystarczy kolejne pokolenie i wszystko może wyglądać inaczej, nawet sama istota.- Możliwe - powiedział Pete wstając.- Możliwe.Przypomniałeś mi, że mam pełny pęcherz.Przepraszani.- Chyba nie należało go tak irytować - rzekł Tibor, kiedy Pete zniknął w krzakach.- Może to pogorszyć sprawę, gdy nadejdzie chwila, kiedy trzeba będzie wyprowadzić go w pole, czy co tam wymyśliłeś.kiedy już znajdziemy Lufteufla.- Wiem, co robię - odparł Schuld.- Chcę tylko pokazać, jak mgliste i niepewne jest to, co reprezentuje.- Zdążyłem się już przekonać, że o religii wiesz więcej od niego - powiedział Tibor.- No, ale w końcu jesteś głową całego Kościoła, a on tylko praktykantem.Tego nie musisz mi udowadniać.Pragnąłbym tylko, by pozostała część podróży upłynęła w przyjaznej atmosferze i byśmy pozostali przyjaciółmi.Schuld roześmiał się.- Ty tylko czekaj i obserwuj - poradził.- Przekonasz się, że wszystko będzie dobrze.Nie tak wyobrażałem sobie tę Pielg, pomyślał Tibor.Szkoda, że nie mogę odbyć jej sam, sam odnaleźć Lufteufla, zdobyć jego wizerunek bez zamieszania, wrócić do Charlottesville i dokończyć dzieło.Tak byłoby najlepiej.Nie cierpię jakichkolwiek dysput.A teraz jeszcze oni.Nie chcę stawać po niczyjej stronie.Moja sympatia pozostaje jednak po stronie Pete’a.To nie on zaczął.Nie chcę, by udzielano mi lekcji teologii jego kosztem.Chciałbym, żeby już to się skończyło.Wrócił Pete.- Robi się zimno - powiedział i schylił się po kilka patyków, które wrzucił do ogniska.- Po prostu czujesz, że napiera na ciebie zewnętrzna ciemność.- Och, na miłość boską! - rzekł Pete, prostując się.- Skoro masz takiego świra na punkcie tej religii, dlaczego się do niej nie przyłączysz? Idź i kłaniaj się jakiemuś eks-urzędnikowi, którego rozkaz wszystko rozpieprzył! Idź lepić jego gipsowe popiersia z kresku Tibora! Idź grać w bingo u jego stóp albo organizować loterie i dobroczynne pikniki w rocznicę Dnia Gniewu! Musisz się jeszcze wiele nauczyć, lecz to przyjdzie z czasem.Tylko że mnie to wszystko gówno obchodzi!Schuld ryczał ze śmiechu.- Bardzo dobrze, Pete! Bardzo dobrze! - powiedział.- Cieszę się, że rigor mortis pozostawiło twój język nienaruszony.Przypomniałeś mi o czymś, co sam miałem zrobić.Nie przestając chichotać, odszedł w krzaki.- Cholera! - zdenerwował się Pete.Jak trudno pamiętać, że to on uratował mi życie i że gra, w którą gramy, nazywa się miłością.Co mu się dzisiaj stało, że tak się na mnie uwziął? Można by sądzić, że ten chłodzony powietrzem układ wtrysku paliwa z idealnym sprężaniem i układem wydechowym ma zamiar zajechać mnie na śmierć, a potem wypluć zupełnie przemielone resztki, pozostawiając je rozgniecione niczym kresk Tibora.Nie będę z nim rozmawiał, jeśli znowu zacznie.- Dlaczego on tak się nagle zmienił? - powiedział Pete częściowo do siebie.- Myślę, że ma coś przeciwko chrześcijaństwu - odparł Tibor.- Nigdy bym się nie domyślił.Ciekawe.Mnie powiedział, że religia nie ma dla niego większego znaczenia.- Naprawdę tak powiedział? Dziwne, prawda?- Tibor, co sądzisz o tym wszystkim, co on mówi?- Mniej więcej to samo co ty - odpowiedział Tibor.- Chyba mnie to gówno obchodzi.Nagle usłyszeli wycie, potem krótki donośny skowyt i ciche skomlenie.Następnie zapadła cisza.- Toby! - wrzasnął Tibor, uruchomił zasilany baterią obwód i pojechał w kierunku odgłosów.- Toby!Pete pobiegł szybko za nim.Wózek przedzierał się przez krzaki, przejechał obok sękatego pnia drzewa.- Toby.- powiedział Tibor, kiedy wózek zatrzymał się z piskiem.- Zabiłeś go - dodał po chwili.- Nie mogłem postąpić inaczej.- Usłyszał odpowiedź Schulda.- W stosunku do wszelkich form podludzkich, które przekraczają granicę, stosuję standardową taktykę unicestwienia.Miałem już do czynienia z podobnymi próbami.One wyczuwają moją.Prostownik świsnął w powietrzu jak przecięty drut i uderzył Schulda w twarz.Mężczyzna zachwiał się i upadł, potykając się o drzewo.Podniósł się natychmiast.Hełm spadł mu z głowy i potoczył się aż do ciała psa, którego kark był wygięty pod dziwnie nienaturalnym kątem.Przedzierając się przez krzaki, Pete zauważył, że rana na wardze Schulda znowu się otworzyła; z jego ust płynęła krew, ściekając po brodzie.Rana na głowie, o której wspominał, także była teraz widoczna; pokrywała ją ciemna ciecz.Pete zastygł, ujrzawszy tę scenę, gdyż w cieniu rozjaśnianym migoczącym nieustannie światłem ognia wydawała się koszmarem.Zdał sobie wtedy sprawę, że Schuld patrzy na niego.Poczuł absolutną nienawiść i wycedził wbrew sobie:- Znam cię! - Schuld uśmiechnął się i skinął głową, jakby czekał na coś.Tibor, który przyglądał się temu, zawołał żałośnie:- Morderca! - Jego prostownik śmignął po raz kolejny, zwalając z nóg Schulda.- Nie, Tibor! - krzyknął Pete; jego wizja zniknęła.- Przestań!Schuld zerwał się na nogi; połowę jego twarzy kryła krwawa maska, na drugiej zaś, tej bardziej ludzkiej, pojawiła się przezorność przechodząca w strach.Odwrócił się i zaczął biec.Prostownik strzelił za nim i chwycił go za kostkę u nogi; zacisnąwszy się mocniej, szarpnął jego nogę i ponownie go przewrócił.Wózek podjechał z piskiem kilkanaście stóp.Pete rzucił się, by ubiec wózek.Zanim znalazł się przed nim, Schuld zdążył już podnieść się na kolana; jego pierś i twarz przedstawiały krwawą miazgę.- Nie! - krzyknął jeszcze raz Pete, rzucając się do przodu, by znaleźć się między Tiborem a jego ofiarą.Prostownik jednak był szybszy: opadł po raz kolejny, przewracając Schulda na plecy.Pete skoczył, by stanąć okrakiem nad leżącym i powstrzymać Tibora.- Nie rób tego, Tiborze! - zawołał.- Zabijesz go! Słyszysz mnie? Nie możesz tego zrobić! Na miłość boską, Tiborze! On jest człowiekiem, takim samym jak ty i ja! To jest morderstwo! Nie.Pete przygotowywał się do zadania ciosu, lecz nie zdążył tego zrobić.Z jego lewej strony wynurzył się prostownik, którego chwytnik zacisnął się na jego przedramionach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]