[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poirot odparł z uśmiechem:— Może pan sobie pogratulować, że nie uczynił pan niczego, co mogłoby mi pomóc.— Co pan ma na myśli?— Cóż nam pan powiedział o swojej żonie? Dokładnie nic.Zdradził pan jedynie to, co każdy mógł sam zauważyć.Że była piękna i podziwiana.Nic więcej.Kenneth Marshall wzruszył ramionami.— Jest pan obłąkany — skomentował.Zwrócił wzrok ku szefowi policji.— Czy jest jeszcze coś.o co chciałby pan mnie zapytać?— Tak, kapitanie Marshall, o to, gdzie pan przebywał dziś rano, jeśli można prosić.Kenneth Marshall skinął głową.Najwyraźniej oczekiwał tego.— Mniej więcej o dziewiątej zjadłem śniadanie na dole i przeczytałem gazetę.Jak panom powiedziałem, zajrzałem na górę do pokoju mojej żony i stwierdziłem, że jej tam nie ma.Zszedłem więc na plaże, spotkałem pana Poirota i zapytałem, czy ją widział.Później wziąłem krótką kąpiel w morzu i wróciłem do hotelu.Była wówczas, niech się zastanowię, mniej więcej za dwadzieścia jedenasta… tak, chyba tak.Spojrzałem na zegar w hallu.Brakowało dwudziestu minut do jedenastej.Poszedłem do mego pokoju, ale pokojówka nie dokończyła jeszcze sprzątania.Poprosiłem, żeby skończyła tak prędko, jak może.Miałem kilka listów do napisania na maszynie, które chciałem wysłać pocztą.Zszedłem na dół i zamieniłem w barze kilka słów z Henrym.Za dziesięć jedenasta udałem się znów na górę do mego pokoju.Tam do godziny za dziesięć dwunasta pisałem na maszynie owe listy.Później przebrałem się w strój do tenisa, bo byłem o dwunastej umówiony na korcie.Zamówiliśmy kort dzień wcześniej.— Z kim pan zamówił kort?— Pani Redfern, panna Darnley, pan Gardener i ja.O dwunastej zszedłem i udałem się na kort.Była tam panna Darnley i pan Gardener.Pani Redfern zjawiła się kilka minut później.Graliśmy w tenisa przez godzinę.Gdy tylko wróciliśmy do hotelu, otrzymałem… tę wiadomość.— Dziękuję, kapitanie Marshall.Żeby uczynić zadość formalności: czy jest ktoś, kto mógłby potwierdzić, że pisał pan w swoim pokoju pomiędzy godziną za dziesięć jedenasta… a za dziesięć dwunasta?Kenneth Marshall powiedział z niedostrzegalnym niemal uśmiechem:— Czy sądzi pan, że zabiłem moją własną żonę? Niech się zastanowię.W pobliżu była pokojówka, sprzątała pokoje.Musiała słyszeć maszynę do pisania.A poza tym są listy.Byłem wytrącony z równowagi i nie wysłałem ich.Wydaje mi się, że stanowią one niezły dowód.Wyjął z kieszeni trzy koperty.Były zaadresowane, ale nie nalepiono na nie znaczków.— Ich zawartość, mówiąc nawiasem, jest ściśle poufna.Ale w wypadku morderstwa człowiek zmuszony jest zaufać dyskrecji policji.Zawierają kolumny liczb i różne finansowe stwierdzenia.Myślę, że jeśli posadzi pan któregoś ze swoich ludzi i każe mu je napisać na maszynie, nie zdoła tego przepisać w mniej niż godzinę.Urwał.— Mam nadzieję, że satysfakcjonuje to pana? Weston odpowiedział gładko:— To nie jest kwestia podejrzenia.Wszyscy na wyspie muszą wyjaśnić, co robili dzisiejszego ranka między godziną za piętnaście jedenasta a za dwadzieścia dwunasta.— Rozumiem.— Jeszcze jedno, kapitanie Marshall — dorzucił Weston.— Czy wie pan, jak pańska żona rozdzieliła majątek?— Myśli pan o testamencie? Nie sądzę, aby kiedykolwiek sporządziła testament.— Ale nie jest pan pewien?— Wszystkie sprawy prawne załawiała w spółce Barkett, Markett i Applegood, przy Bedford Square.Między innymi zajmowali się jej kontraktami.Ale jestem niemal pewien, że nigdy nie sporządziła testamentu.Powiedziała kiedyś, że sama myśl o spisaniu testamentu przyprawia ją o dreszcz.— W takim wypadku, jeśli umarła nie sporządziwszy testamentu, pan, jako jej mąż.dziedziczy wszystko, co posiadała.— Tak, przypuszczam, że tak.— Czy miała jakichś bliskich krewnych?— Nie sądzę.Jeśli miała, nigdy nie wspominała o nich.Wiem, że jej ojciec i matka umarli, kiedy była dzieckiem, a nie miała rodzeństwa.— Nie miała, jak sądzę, większego majątku? Kenneth Marshall odparł chłodno:— Przeciwnie.Dwa lata temu sir Robert Erskine, który był jej starym przyjacielem, umarł i pozostawił jej prawie całą swą fortunę.Wynosiła ona, jak mi się wydaje, około pięćdziesięciu tysięcy funtów.Inspektor Colgate uniósł głowę.Spojrzenie jego stało się czujne.Do tej chwili milczał.Teraz powiedział:— A pan nadal twierdzi, że nie sporządziła testamentu?— Może pan zapytać radców prawnych.Ale jestem niemal pewien, że nie.Jak panom powiedziałem, uważała, że to przynosi nieszczęście.Nastąpiła pauza, po której Marshall dodał:— Czy jest jeszcze coś? Weston potrząsnął głową.— Nie wydaje mi się… co, Colgate? Nie.Raz jeszcze, kapitanie Marshall, proszę pozwolić mi na złożenie współczucia z powodu ciężkiej straty.Marshall zamrugał.— Ach… dziękuję — powiedział gwałtownie i wyszedł.VPozostali w pokoju mężczyźni spojrzeli na siebie znacząco.Weston powiedział:— Zimny klient.Nie zdradza się z niczym? Co pan o nim sądzi, Colgate?Inspektor potrząsnął głową.— Trudno powiedzieć.Tacy jak on niczego po sobie nie okazują.Zeznając jako świadkowie w sądzie wywierają bardzo złe wrażenie, często niesłusznie.Z powodu takiego właśnie zachowania ława przysięgłych wydała skazujący wyrok na Wallace’a.Nie było dowodów, ale nie mogli po prostu uwierzyć, że po stracie żony człowiek może zachowywać się z takim chłodem.Weston zwrócił się do Poirota.— Co pan sądzi, Poirot?Herkules Poirot rozłożył bezradnie ręce.— Cóż mogę powiedzieć? Ten człowiek zamknął się jak ostryga.Wybrał dla siebie taką rolę.Niczego nie słyszał, niczego nie widział, nic nie wie!— Motywów mamy w bród — zauważył Colgate, — Zazdrość, pieniądze… W takich wypadkach mąż jest głównym podejrzanym.To naturalne, że najpierw on przychodzi na myśl.Jeśli wiedział, że jego pani zadaje się z tym drugim facetem…— Myślę, że wiedział o tym — przerwał mu Poirot.— Dlaczego pan tak sądzi?— Niech pan posłucha, przyjacielu.Zeszłego wieczora rozmawiałem z panią Redfern w Słonecznym Zagłębieniu.Stamtąd poszedłem do hotelu, a po drodze zobaczyłem tamtych dwoje razem… panią Marshall i Patricka Redferna.Po chwili spotkałem kapitana Marshalla.Twarz miał nieruchomą.Nic nie wyrażała… zupełnie nic! Była niemal przesadnie pusta! Bez wątpienia wiedział o wszystkim.— No cóż, jeżeli pan tak sądzi… — rzeki niepewnie Colgate.— Jestem tego pewien! Ale i tak niewiele to nam mówi.Co czuł Kenneth Marshall do żony?— Przyjął jej śmierć dość spokojnie — powiedział pułkownik Weston.Poirot z niezadowoleniem potrząsnął głową.— Czasem ci na pozór spokojni są bardzo gwałtowni, jeżeli można się tak wyrazić — rzeki inspektor Colgate.— Wszystko w nich jest zakorkowane jak w butelce.Mógł być w niej do szaleństwa zakochany… i szaleńczo zazdrosny.Ale nie okazywał tego.— To możliwe… tak — powiedział Poirot po namyśle.— Bardzo ciekawy charakter… ten kapitan Marshall.Ogromnie mnie ciekawi.On i jego alibi.— Alibi dzięki maszynie do pisania — Weston wybuchnął krótkim, szczekliwym śmiechem.— Co pan ma do powiedzenia, Colgate?Inspektor Colgate podniósł wzrok.— Cóż, wie pan, podoba mi się to alibi.Nie jest za dobre, ale wiecie panowie, co mam na myśli.Jest… naturalne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]