[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bo jestem waluciarzem, panie redaktorze, więc to mnie nie obraża.- A mnie obraża, gdy pan Stańczak mówi: „pigularzu" - zawołał Brus.- Tak jakby nie był pigularzem! - prychnął Stańczak.- Lub jakby pan Kłos nie był pisma­kiem! Czy pana obraża termin „glina", panie przodowniku?- A glinuj se pan, profesorze - wzruszył ramionami Godlewski.- Lecz może już nie na­padaj pan księdza proboszcza, co?- Pytałem właśnie pana Stańczaka dlaczego to robi - przypomniał jubiler.- Dlatego, że ksiądz proboszcz, strasząc nas śmiertelnym grzechem, nie tylko mija się z praw­dą, ale znowu bluźni, gdyż neguje całą istotę by­tu swego Boga, cały Jego sens istnienia, Jego zawód!- Jaki zawód?- Pan się chyba urywał na wagary z lekcji religii, przyjacielu!.Mówiłem już - tym za­wodem, tą profesją, tym sensem istnienia Chry­stusa jest wybaczanie! - stwierdził filozof.- Tak jest, profesor ma słuszność! - przy­taknął Krzyżanowski.- Możemy bez obaw pod­jąć decyzję w sprawie więźniów Mullera, i to nam wcale nie zamknie drogi do Raju!- Absolutnie nie zamknie, panie mecenasie - potwierdził Stańczak.- Niebo jest pełne skurwy­synów, którym wybaczono.Krzyżanowski osłupiał i zrobił się blady jak człowiek policzkowany soczyście.Patrzył na fi­lozofa wzrokiem pełnym wyrzutu, niczym spi­skowiec piętnujący zdradę partnera.Nie wiedział co jeszcze rzec.Wyręczył go Sedlak:- No to chyba powiedzieliśmy sobie wszyst­ko, proszę szanownych panów.Nie mam za­miaru dalej uczestniczyć w tej błazenadzie i strzę­pić języka po próżnicy.Wstał, odsuwając krzesło, a prawie równocze­śnie uniósł się radca Malewicz, mówiąc:- Wychodzę z panem, panie naczelniku.- Jaka piękna komitywa! - klasnął w dłonie Mertel.- Nie wiedziałem, że i pan radca jest towarzysz.Przy okazji wyszło z worka czer­wone szydło!- Z pańskiego łba nigdy nie wyjdzie patrio­tyczne mydło i powidło, które przyćmiewa panu rozsądek, bo chyba nie rozum! - odwarkną! Malewicz.- Nie jestem komunistą, ani nawet socjalistą czy zwolennikiem jakiejkolwiek lewi­cy, co wszakże tutaj nie ma znaczenia.Tu zna­czenie ma taki lub inny stosunek wobec układa­nia się z Gestapo.Nie przyłożę ręki do tego nie­zbyt zbożnego dzielą!.Owszem, chciałem dys­kutować, przekonywać kolegów, ale widzę, że to istotnie bezcelowe.I zbyt męczące, już prawie druga, muszę wypocząć.Skrzypnęło trzecie krzesło odsuwane od sto­łu - krzesło lekarza.- Ja też nie zostałem przekonany, panie me­cenasie.Pan daruje, panie hrabio.I proszę nam nie wmawiać, że opuszczając to posiedzenie ska­zujemy profesora Stasinkę, bo to demagogia!Brus podniósł się jako czwarty i zwrócił do Kortonia oraz Mertla, świdrując tego drugiego wy­zywającym wzrokiem:- Proszę nas też nie przekonywać o obowiąz­kach patriotycznych, szanowni wodzowie sił zbroj­nych Lechistanu! To już nie podziała, a wasze zawoalowane groźby mam gdzieś!- Bardzo pan dzielny, panie magistrze! -zadrwił ponuro Krzyżanowski.- Jednak, moimzdaniem, uciekanie przed odpowiedzialnością zna­mionuje tchórzów!.Powiedzcie no, panowie uciekinierzy - czy widzicie jakąkolwiek inną niż wymiana szansę na uratowanie tych czte­rech?- Jest chyba taka szansa.- zawahał się Malewicz,- Proszę mówić, słuchamy, panie radco.- Trzeba twardo powiedzieć temu Mullerowi, że w grę wchodzi tylko wykupienie czterech zakładników, bez wskazywania kogokolwiek na ich miejsce.- Kapitan Muller się nie zgodzi - rzekł hra­bia.- Mówił jasno, że bez wymiany nie dojdzie do transakcji, nie będzie żadnego układu.- Nie zgodzi się?.Jeśli się nie zgodzi, to osiemdziesiąt tysięcy dolarów przejdzie mu koło nosa! Sądzicie, że on nie umie liczyć? Że będzie taki głupi, by machnąć ręką na fortunę?- Jasne, że nie będzie! - uradował się Godlewski.- Muller nie jest idiotą, nie zrezygnuje z takiego łupu!Bartnicki był podobnego zdania: - Może to nie jest pewne jak dwa plus dwa równa się cztery, ale bardzo prawdopodobne.- I ja tak uważam! - doszlusował Kłos.-Muller się zgodzi, na pewno się zgodzi!Perspektywa honorowego wyjścia odprężyła twarze.Coraz więcej źrenic promieniowało ulgą.Krzyżanowski był trochę skonfundowany, ale nie protestował:- Cóż, jeśli tak panowie uważacie.A pan, panie hrabio?- Ja podporządkuję się każdej decyzji, którą panowie uzgodnicie; w tym celu zaprosiłem was do mojego domu.Mam wszakże warunek - de­cyzja musi być jednogłośna.- To może być trudne - zmartwił się Kłos.- Tak, ale chcę mieć werdykt jednogłośny.- Dlaczego trudne? - spytał Brus.- Do tej propozycji nie może być zastrzeżeń, jest naj­lepsza.Hanusz kiwnął potakująco głową.Krzyżanow­ski zaczepił Sedlaka, jedynego dysydenta, który wciąż nie wyraził aprobaty:- A pan, panie naczelniku? Czy to rozwiąza­nie razi pana?- Nie, to dobry pomysł.Trzeba było od tego zacząć, a oszczędzilibyśmy sobie kupę nerwów i głupich słów, panie mecenasie.- Więc proszę do stołu, spełnijmy formal­ność - dyrygował Krzyżanowski.- Będziemy głosować, proszę panów.Radca, lekarz, jubiler oraz naczelnik poczty wrócili do stołu i usiedli.- Będziemy głosować przez podniesienie rąk.Kto jest za.Nim zdążyli unieść ręce, gospodarz przerwał Krzyżanowskiemu:- Chwilka, panowie, zapomniałem poinformo­wać panów o czymś ważnym.Chcę uprzedzić, że jeśli koncepcja pana radcy Malewicza zostanie przegłosowana, to ja ją wykonam na pewno.Po­wstrzymać mnie nie będzie już mogło nic!- Przecież żaden z nas w to nie wątpi, panie hrabio - oznajmił Hanusz.- Nie wiem, czy pan mnie dobrze zrozumiał, panie doktorze.Ja uprzedzam, że jeśli tę propo­zycję przegłosujemy, to zostanie ona bezwzględ­nie wykonana.- Co to znaczy: bezwzględnie? - zaniepo­koił się Brus.- To znaczy, że bez względu na wszelkie późniejsze obiektywne zjawiska lub na deklaracje panów.Gdyby któryś spośród panów dla jakichś przyczyn cofnął potem swój glos - będzie za późno, bo ja wykonam to, co zostało przegłoso­wane.- Dlaczego ktoś miałby cofać swój głos? -zapytał Brus, patrząc dookoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl