[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baron, jak zwykle, szeptał z narzeczoną, Starski w gwałtowny sposób umizgał się do paniWąsowskiej, która ku zdumieniu Wokulskiego przyjmowała to dość życzliwie, a Ochocki powoziłczwórką.Tym razem jednak jego furmański entuzjazm hamowało sąsiedztwo panny Izabeli, do którejodwracał się co chwilę."Wesoły ptaszek z tego Ochockiego! - myślał Wokulski.-Do mnie mówi, że argumentacja panny Izabeliwylewa mu się uszami, a teraz z nią tylko rozmawia.Oczywiście, chciał mnie do niej zrazić."I wpadł w bardzo posępny humor, był już bowiem pewny, że Ochocki kocha się w pannie Izabeli i że ztakim współkonkurentem prawie nie ma walki."Młody, piękny, zdolny.- mówił w sobie.- Nie miałaby chyba oczu albo rozumu, gdyby wybierającmiędzy nim i mną nie oddała jemu pierwszeństwa.Lecz nawet i w tym razie musiałbym przyznać, żema szlachetną naturę, jeżeli gustuje w Ochockim, nie w Starskim.Biedny baron, a jeszcze biedniejszajego narzeczona, która tak widocznie durzy się w Starskim.Trzeba mieć bardzo pustą głowę i serce."Przyglądał się jesiennemu słońcu, szarym ścierniskom i pługom z wolna orzącym ugory i pełengłębokiego smutku w duszy, wyobrażał sobie chwilę, w której już zupełnie straci nadzieję i ustąpimiejsca przy pannie Izabeli Ochockiemu."Cóż robić?.Cóż robić, jeżeli go wybrała.Moje nieszczęście, żem ją poznał."Wjechali na wzgórze, gdzie roztoczył się przed nimi rozległy horyzont, obejmujący kilka wiosek, lasy,rzekę i miasteczko z kościołem.Brek chwiał się w obie strony.- Pyszny widok! - zawołała pani Wąsowska.- Jak z balonu, którym kieruje pan Ochocki - dodał Starski trzymając się poręczy.- Pan jezdził balonem? - zapytała panna Felicja.- Balonem pana Ochockiego?.:.- Nie, prawdziwym.- Niestety! nie jezdziłem żadnym - westchnął Starski - ale w tej chwili wyobrażam sobie, że jadę bardzolichym.- Pan Wokulski pewnie jezdził - rzekła tonem głębokiego przekonania panna Felicja.- Ależ, Felu, o co ty niedługo zaczniesz posądzać pana Wokulskiego! - zgromiła ją pani Wąsowska.- Istotnie jezdziłem.- odparł zdziwiony Wokulski.- Jezdził pan?.ach, jak to dobrze! - zawołała panna Felicja.- Niech nam pan opowie.- Jezdził pan?.- odezwał się z kozła Ochocki.- Hola!.Niech pan zaczeka z opowiadaniem, zaraz tamprzyjdę.Rzucił lejce furmanowi, choć zjeżdżali z góry, zeskoczył z kozła i po chwili siadł w brekunaprzeciw Wokulskiego.- Jezdził pan?.- powtórzył.- Gdzie?.Kiedy?.- W Paryżu, ale tym uwięzionym balonem.Pół wiorsty w górę, prawie żadna podróż - odparł niecozmieszany Wokulski.- Niech pan mówi.To musi być olbrzymi widok?.Jakich uczuć doznawał pan?.- mówił Ochocki.Byłdziwnie zmieniony: oczy rozszerzyły mu się, na twarz wystąpił rumieniec.Patrząc na niego trudno byłowątpić, że w tej chwili zapomniał o pannie Izabeli.- To musi być szalona przyjemność.Mów pan.- pytał natarczywie, schwyciwszy Wokulskiego zakolano.- Widok jest istotnie wspaniały - odpowiedział Wokulski - ponieważ horyzont ma kilkadziesiąt wiorst wpromieniu, a cały Paryż i jego okolice wyglądają jak na wypukłej mapie.Ale podróż nie jest miła; możetylko pierwszy raz.- Jakież wrażenie?.- Dziwaczne.Człowiek myśli, że sam pojedzie w górę; nagle widzi, że nie on jedzie, ale ziemia szybkozapada mu się pod nogami.Jest to zawód tak niespodziany i przykry, że.chciałoby się wyskoczyć.- Cóż więcej?.- nalegał Ochocki.- Drugim dziwowiskiem jest horyzont, który ciągle widać na wysokości wzroku.Skutkiem tego ziemiawydaje się wklęsłą jak ogromny, głęboki talerz.- A ludzie?.domy?.- Domy wyglądają jak pudełka, tramwaje jak duże muchy, a ludzie jak czarnekrople, które szybko biegną w różnych kierunkach, ciągnąc za sobą długie cienie.W ogóle jest topodróż przeładowana niespodziankami.Ochocki zamyślił się i patrzył przed siebie nic wiadomo na co.Parę razy zdawało się, że chcewyskoczyć z breka i że go drażni towarzystwo, w którym też zapanowała cisza.Dojechali do lasu, za nimi dwie służące w bryczce.Panie wzięły do rąk koszyki.- A teraz każda dama ze swoim kawalerem w inną stronę! - zakomenderowała pani Wąsowska.- PanieStarski, ostrzegam, że jestem dziś w wyjątkowym humorze, a co znaczy u mnie wyjątkowy humor, wieo tym pan Wokulski - dodała śmiejąc się nerwowo.- Panie Ochocki, Belu, proszę do lasu, i niepokazujcie się, dopóki.nie zbierzecie całego kosza rydzów.Felu!.- Ja pójdę z Michalinką i z Joasią! - szybko odpowiedziała panna Felicja patrząc na Wokulskiego w takisposób, jakby to on był owym wrogiem, przeciw któremu należało uzbroić się we dwie służące.- No, idzmyż, kuzynie - rzekła do Ochockiego panna Izabela widząc, że towarzystwo weszło już w las.-Ale wez mój koszyk i sam zbieraj rydze, bo mnie to, przyznam się, nie bawi.Ochocki wziął koszyk i rzucił go na bryczkę.- Co mi tam wasze rydze! - odparł zachmurzony.- Straciłem dwa miesiące na rybach, grzybach,bawieniu dam i tym podobnych głupstwach.Inni przez ten czas jezdzili balonem.Wybierałem się doParyża, ale prezesowa tak nalegała, żebym u niej wypoczął.I pięknie wypocząłem.Zgłupiałem doreszty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]