[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można więc sobie wyobrazić, w jak miłym usposobieniu musieli być ludzie, mający szczerą i nieprzymuszoną wolę przespać się snem sprawiedliwego przez noc całą.Mój namiot znajdował się daleko od miejsca postoju wiel­błądów, więc myślałem, że mogę spać spokojnie.Aliści jednej nocy jakiś człowiek wetknął głowę do rnej kwatery i wrzasnął:— Uciekaj pan co żywo! One nadchodzą! Mój namiot już obalony!Nie potrzeba mi było wyjaśniać, kogo oznacza wyraz „one".Włożywszy czym prędzej buty z cholewami i płaszcz nieprze­makalny wyleciałem, na błoto i siąpawicę; mały mój foksterie-rek Vixen wybiegł drugą stroną namiotu.W tejże chwili ozwał się jakiś poryk, chrząkanie i bełkotanie — i ujrzałem, że kół namiotu, wyrwany z ziemi, skoczył w górę, a namiot, skłębiwszy się w bezkształtną masę, zaczął pląsać jak opętaniec.Domy­śliłem się, że to jakiś wielbłąd zaplątał się w jego płachtę i nie mógł się z niej wywikłać.Pomimo całego gniewu i przemocze­nia nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.Wnet jednak pod­jąłem na nowo ucieczkę, bo przyszło mi na myśl, że może znaczniejsza ilość wielbłądów zerwała się z uwięzi — a nie miałem ochoty być stratowany.Brnąc w błocie, wydostałem się po pewnym czasie poza obręb obozu, aż w końcu wywró­ciłem się na lawecie armaty, z czego wymiar kowalem, że znaj­duję się gdzieś w pobliżu kwater artylerii, gdzie na rioc sta-wiano działa.Ponieważ nie miałem chęci wałęsać się dłużej wśród błota i ciemności, zawiesiłem płaszcz gumowy na muszce armaty, z pomocą kilku znalezionych stempli sporządziłem ro­dzaj wigwamu i położyłem się przy lawecie drugiego działa, rozmyślając nad tym, gdzie mógł się podziać Vixen i gdzie sam przebywam obecnie.Właśnie zabierałem się do spania, gdy posłyszałem brzęk uprzęży i postękiwanie; tuż koło mnie przeszedł jakiś muł, strzygąc mokrymi uszami.Należał widocznie do baterii dział górskich, bo słyszałem chrzęst rzemyków, obrączek, łańcuszków i innych przyborów jego kulbaki.Nazwę dział górskich noszą małe armatki złożone z dwóch części, które się ześrubowuje, gdy przychodzi czas na robienie z nich użytku.W ten sposób można je umieszczać nawet na wysokich szczytach, gdzie tylko muł potrafi znaleźć sobie przejście — mają przeto wielkie za­stosowanie w terenie górzystym, gdzie oddają niekiedy nadzwy­czajne usługi.Za mułem nadszedł wielbłąd ślizgający się, a nierzadko i po­tykający włochatymi nożyskami w grząskim błocie, kołyszący szyją w obie strony jak zbłąkana kura.Szczęśliwym trafem zdążyłem był z ust krajowców na tyle wyuczyć się mowy zwie­rząt — oczywiście zwierząt nie dzikich, lecz obozowych — iż bez trudu rozumiałem, o czym gwarzyły.Był to chyba ów wielbłąd, który wpadł na mój namiot, gdyż posłyszałem, jak zawołał na muła:— Cóż teraz pocznę z sobą? Gdzie pójdę? Stoczyłem walkę z jakąś białą istotą, która najpierw czymś wymachiwała, a po­tem porwała drąg i trzasnęła mnie po głowie.Czy mamy ucie­kać?Drągiem tym był złamany kół mojego namiotu; bardzo więc się ucieszyłem, słysząc tę nowinę.— Aha! To ty! — burknął muł.— To ty wraz z hałastrą swych braci wywołujesz takie zamieszanie w naszym obozie? Dobrze! Dobrze! Już dostałeś cięgi za tę awanturę, ale nie za­wadzi, że i ja ci od siebie coś dołożę!Słyszałem, jak zabrzęczała uprząż, gdy muł wierzgnął i wy­mierzył wielbłądowi w żebra dwa kopniaki, które zahuczały jak dwa uderzenia w bęben.— Na przyszły raz — odezwał się — nie przyjdzie ci już do głowy biegać nocą pomiędzy mułami górskiej baterii i wrze­szczeć: „Kety! Gore! Złodzieje!" Usiądź i przestań kiwać na wszystkie strony durną szyją!.Ty pośmidrągu!Wielbłąd zgiął się po wielbłądziemu we dwoje, jak dwustopowa linia, i przysiadł na ziemi, pojękując.W ciemności rozległ się jednomierny tętent kopyt — w chwilę potem wspaniałym kłu­sem, niczym na paradzie, nadbiegł okazały koń kawaleryjski, przeskoczył przez lawetę i spoczął tuż obok muła.—' Okropność! — odezwał się, parskając głośno.— Te wiel­błądy znów przecwałowały przez nasz rejon.i to już po raztrzeci w tym tygodniu.Jakże koń ma utrzymać się w dobrym fasonie, kiedy nawet nie pozwolą mu się wyspać? Kto tu?— Jestem muł od tylnej części armatki numer 2 pierwszej baterii górskiej — odrzekł muł — a ten drugi to jeden z twoich przyjaciół.On i mnie przebudził ze snu.Ktoś ty?— Koń Dieka Cunliffe'a numer 15, szwadronu E, dziewią­tego pułku lansjerów.Posuń no się trochę.— Przepraszam — odpowiedział muł.— Jest tak ciemno, że" krzynę niedowidzę.Czy te wielbłądy nie powściekały się.i to bez powodu? Wyszedłem z mojego rejonu, by znaleźć tu odro­binę ciszy i spokoju.— Mości panowie — ozwał się pokornie wielbłąd — w nocy trapiły nas straszne sny, więc mieliśmy tęgiego pietra.Co do mnie, jestem jedynie zwykłym jucznym wielbłądem 39 pułku piechoty tubylczej i nie śmiem równać się z wami zacnością urodzenia i odwagą.— A więc, u licha, czemuż to nie dźwigasz juków 39 pułku tu­bylczego, zamiast rozbijać się po całym obozie? — zapytał muł.— Te sny były straszliwe.o, jakże straszliwe! — jęknął wiel­błąd.— Bardzo przepraszam.Ale słuchajcie.Co toi takiego? Czy mamy znowu uciekać?— Siedź spokojnie — skarcił go muł — bo inaczej poprzetrą-casz sobie długie nożyska między lawetami armat.Nastawił jedno ucho i począł nasłuchiwać.— Woły! — oiznajmił.— Woły, co ciągają działa.Słowo daję! Ty i twoje bractwo pobudziło i zaalarmowało dziś caluśki obóz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl